Smokeły Wikia
Advertisement

CześćMam zamiar napisać jeszcze drugie opko, ale tym razem związane ze smokami. Oto one! Przyjmuję zgłoszenia zarówno smoków jak i ludzi. Trzymajcie formularz:

Jin Jang

Następna wspaniała okładka od Cornoctis :D

Imię:

Ksywka:

Wiek:

Rasa (jeśli to smok, ludzi też można zgłaszać):

Wygląd:

Historia:

Charakter:

Umiejętności:

Prolog

          Kiedyś ludzie oraz smoki byli sąsiadami, bardzo bliskimi sąsiadami. Ludzie hodowali bydło i oddawali część smokom, dzięki czemu te pozwalały na sobie latać. Niestety człowiecze zapędy do technologii i nowych zwyczajów sprawiły że zapomnieli o sąsiadach, a nawet zaczęli na nie polować. Silniejsi przejęli władzę. Okres walki pomiędzy ludźmi i smokami nazywano powszechnie Średniowieczem. Humanoid panował nad światem, a skrzydlate istoty skryły się w niedostępnych miejscach oraz zapadły w długi sen. Mówi się że wkrótce się przebudzą. Wkrótce oznacza teraz.

Rozdział 1

- Czy to cię nie dziwi że smoki były zauważalne w różnych miejscach na ziemi, a nie było wtedy jeszcze podróży między kontynentami?

- Może? Ale i tak masz ochłonąć.

- No co ty! Wiem że istniały! No nie do końca wiem, bardziej sądzę.

- Skończmy tą wycieczkę. Musimy się spakować. Pamiętasz że wyjazd w Himalaje już jutro?

- Tak, więc biegnijmy do domu! Kto ostatni ten zgniłe jajo!

          Jak ja często mówię „standardowe rodzeństwo”. Jestem Nora i uwielbiam smoki. Moje największe marzenie, chociaż nie do spełnienia, to być smokiem. Nie mam lęku wysokości, a wręcz przeciwnie – gdy jestem wysoko relaksuję się. Co ja bym dała by znaleźć się nad ziemią i poczuć podmuch wiatru we włosach! Mój rozmówca to także mój brat Lok i w każdej sytuacji jest opanowany, nawet gdyby się mu spodnie paliły (a raz tak było). Więzy krwi nie zawsze czynią z nas najlepszych przyjaciół, nigdy nie obejdzie się bez rywalizacji czy kłótni, taka nasza natura. Jesteśmy z Polski, dokładniej z Krakowa i to właśnie smok Wawelski zapoczątkował maskaradę ze smokami. Ciągle o nich mówiłam i pytałam się rodziców, przez co mama tysiące razy próbowała wybić mi je z głowy, ale w końcu się poddała. Uszanowałam to że ma dość i przestałam ją zadręczać, miałam do tego internet, aż komp padł (SERIO?!). Po tych wydarzeniach kupiłam sobie laptopa i założyłam własną stronę o tych legendarnych tytanach i tak „legendarnych” bo występują w legendach, które mają ziarno prawdy, a wierzę że to one są prawdziwe. Co do wyglądu to nie ma dnia ani godziny bym nie była na czarno, przez co czasem przechodnie pytają się czy nie idę na pogrzeb, moje włosy są koloru ciemnego brązu, myślę że nawet mają trochę czerni. Brat za to zawsze ubiera się na biało, chyba to już zwyczaj, i jest blondynem.

         Jak wspomniał Lok w rozmowie jedziemy zdobyć szczyt Himalajów! Mamy na to kasę ponieważ ojciec jest zawodowym aktorem, a mama animatorką. Lot samolotem będzie trwał co najmniej kilka godzin, więc raczej nie odkleję się od okna ale na wszelki wypadek wezmę laptopa z dosyć obszerną listą piosenek. Gdy skończyłam się pakować byłam okropnie zdziwiona że zmieściłam się tylko do plecaka podróżnego co wypadło blado w porównaniu do trzech walizek, tych dużych, mamy ale najmniej i tak wziął Lok bo wcisnął się do plecaka wielkością przypominający tornister w szkole. Cała rodzina pękała ze śmiechu patrząc na nasze pakunki. Dodatkowo matka zabiera wszystkie torebki z kolekcji wypełnione po brzegi, tej to niczego nie zabraknie. Nie mogę się doczekać aż ojciec wróci z pracy, swoją drogą ciekawe ile walizek weźmie znany aktor na zimowe wakacje? Pod wieczór tata był już w domu. Gdy tylko przekroczył próg drzwi rzuciłam się mu na szyje, a brat spokojnie przywitał. Dorośli mieli dłuższe powitanie niż zazwyczaj, więc coś leżało im na sercu no i się spytałam. Powiedzieli że tata dostał nową rolę w jakimś filmie i nie może jechać z nami na wczasy. To nie fair! Poszliśmy spać smutni ale jestem pewna że następny dzień nas rozweseli.

Rozdział 2

         Na lotnisku za dużo się nie działo, tylko byliśmy świadkami jak młode małżeństwo kłóci się gdzie polecieć, przez co wkurzona kobieta rzuca torbę pod nogi innej dorosłej dziewczynie na szpilkach, która starając się nie potknąć o walizkę łamie obcasy i wpada na mężczyznę, a ten chłopak okazuje się że to jej były i robią awanturę na całe lotnisko że nigdy nie powinni się spotkać, w końcu zdenerwowany koleś idzie do WC ale nie patrzy i wszedł do damskiego, lepiej nie powiem co się działo dalej bo było niezbyt miło.

         Mimo że nadal mam tą scenę przed oczami dałam radę wsiąść do samolotu. Oczywiście zajęłam miejsce przy oknie, ponieważ to była moja pierwsza podróż w powietrzu. Zanim wystartowaliśmy stewardessa pytała się pasażerów czy chcą napoje lub coś do jedzenia. Odmówiłam. Nim się obejrzałam byliśmy nad znanym nam światem. Widok z góry był przepiękny! Gdy byliśmy jeszcze nisko zdołałam dostrzec rynek krakowski, trochę dalej było widać grotę smoka Wawelskiego i akurat zionął ogniem, a nad nim wielki Zamek na Wawelu. Całą podróż spędziłam z nosem przyklejonym do okna. Raz nawet widziałam cień rzucany przez nasz samolot, a obok był też inny konturem przypominający smoka, spojrzałam w górę czyli tam gdzie powinno znajdować się cielsko tego stwora ale nic nie zauważyłam. Gdy jeszcze raz popatrzyłam na miejsce gdzie ostatnio był cień, nie było go. To bardzo dziwne ale mam szczerą nadzieję że prawdziwe.

         Dolecieliśmy bez przeszkód. W hotelu do małych plecaków zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i wrzuciliśmy na siebie ciepłe kurtki, zimowe spodnie oraz włożyliśmy trapery. Mamie zadzwonił telefon dokładnie wtedy gdy otwierała drzwi, więc przeszła do innego pokoju i kazała nam zaczekać na nią na dole. Lok zszedł po klatce schodowej tak jak kazała rodzicielka ale ja zostałam, w końcu zasady są po to by je łamać. Zakradłam się po cichu do sypialni, w której rozmawiała matka i podsłuchałam co mówi. Była bardzo wściekła i zrozpaczona zarazem.

- Jak to możliwe że on nie żyje!? - krzyczała mama – Wpadł pod samochód!? Przecież zawsze był ostrożny! Niech ten pijak, który go przejechał odpowie przed prawem! - ostatnie słowa wypowiedziała już z furią wyczuwalną w jej głosie. Gdy zrozumiałam o kogo chodzi byłam w środku zszokowana ale też dziwnie spokojna. Moje ciało samo zareagowało, bez jakichkolwiek instrukcji ze strony mózgu, ruszyłam biegiem po schodach stawiając stopy bez hałasu. Zatrzymałam się na pierwszym piętrze tak by Lok mnie nie widział i usiadłam na ostatnim schodku. Mama zeszła cała zapłakana, a na pytania „Co się stało?” (ja pytałam dla zachowania pozorów) odpowiadała zawsze „Nic”. Nasza trójka w ponurym nastroju poszła potwierdzić naszą dzisiejszą wycieczkę. Wreszcie wchodzimy na szczyt.

Rozdział 3

         Za przewodnika dostaliśmy mężczyznę ok. 30 lat. Miał brodę i chyba brązowe oczy ale gogle je zasłaniały. Nosił kurtkę koloru granatowego i czarne spodnie. Na początek, kiedy byliśmy jeszcze pod namiotem kazał zabrać dwie butle z tlenem, bo im wyżej wejdziemy tym mniej go będzie. Dodatkowo czekając aż inni się uwiną skorzystałam z tego że nikt nie patrzy i wzięłam koc. No co? Był zadziwiająco miękki i ciepły. Ruszyliśmy zdobyć tą górę.

         Na łagodnym stoku nie było niespodzianek. Później zaczęły się trudności. Rozpętała się burza śnieżna akurat gdy byliśmy nad przepaścią. Nie mam ochoty tam spaść. Płatki śniegu te duże i małe latały to w górę, to w dół, na ukos i na boki. Wiatr ogłuszył wszystkich swoim wyciem. Ledwo usłyszałam jak mama krzyczy, a za nią nasz przewodnik. Kompletnie oniemiała poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię i ciągnie w tył. Jedyne co zobaczyłam zanim upadłam na plecy to wielka dziura, do której wpadłabym gdyby nie mój brat, a to co leżało na jej dnie mroziło krew w żyłach.

         Wraz z Lokiem weszłam do wielkiej jaskini, w której bez przeszkód pomieściłaby się duża betoniarka. Ściany po bokach były pełne zagłębień i wypukleń, w przeciwieństwie do tylnej, która była gładka i trochę nie pasowała kolorystycznie ale trudno byłoby to dostrzec. Usiedliśmy pod nią, by być jak najdalej od wejścia. Wyciągnęłam koc, a butle z tlenem odłożyłam na bok.

- Skąd wzięłaś koc? - spytał się Lok obojętnym głosem

- Pożyczyłam z namiotu – odparłam identycznym tonem

- Ukradłaś.

- Nie marudź. Przynajmniej się na coś przydał – zdecydowałam powiedzieć bratu teraz o mamie i tacie. Im szybciej tym lepiej i tak jesteśmy teraz przygnębieni – Mam złe wieści, bardzo złe i nie wiem czy chcesz je usłyszeć.

- Wal prosto z mostu.

- Ten telefon co odebrała mama był chyba z policji. Mówili w nim że…

- No wyduś to z siebie!

- Ech… Tata nie żyje. Przejechał go pijany kierowca. A co do mamy to widziałam ją martwą na dnie kanionu, przewodnika też.

- Czyli nie mamy gdzie się podziać. Dodatkowo mamy dopiero po szesnaście lat, więc jeśli nas znajdą trafimy do domu dziecka, jeśli nie do rodziny zastępczej!

- Na to wygląda – powiedziałam ze smutkiem w głosie. Nie słyszałam go, ale czułam – Nie chcę trafić do rodziny zastępczej! Boję się Lok. Co teraz z nami będzie?

- Nie wiem, ale jestem przekonany że wszystko się jakoś ułoży. Poza tym to ty jesteś ta odważna, a ja ten opanowany, więc weź się w garść. Razem na pewno coś wykombinujemy – na te słowa uśmiechnęłam się smutno i przykryłam nas kocem. Teraz przynajmniej mam nadzieję.

Mała zmiana perspektywy

         Jestem Virma i niedawno obudziłam się z długiego snu. Ciekawe który mamy dziś rok. Czasy się zmieniają, więc może będę mogła sobie polatać. Podeszłam do dziury, która była przejściem do małego i prostego korytarza. No może nie był taki mały w rzeczywistości, ale gdyby porównać go z wielkością mojego gniazda był o wiele mniejszy. Gdy wyjrzałam z groty zaczynała się burza śnieżna, a niedaleko spostrzegłam czworo ludzi. Nie ufam rasie ludzkiej. Pamiętam co robili gdy byłam młodsza. Mieli zamiar mnie zabić, a nawet nieproszeni weszli do mojego domu. Mimo że minęło już wiele lat i tak nie chcę mieć z nimi nic wspólnego.

         Wróciłam do legowiska, chcąc wypocząć. Nie ciało ma odpocząć, przecież spałam zapewne kilka wieków, a umysł. Skrzydłem zasłoniłam wejście i odpłynęłam. Chwilę później poczułam że ktoś się opiera o błonę w skrzydle. Sądząc po masie jaka na nie napiera, to dwoje dzieci. Zdecydowałam że posłucham o czym mówią. W ich słowach było czuć smutek przeplatany z zagubieniem. Nie wszystko zrozumiałam na przykład nie wiem co to ten „telefon” ale dowiedziałam się że nie mają rodziców i nie wiedzą gdzie się podziać. Też tak miałam i musiałam mieszkać sama, bez nikogo bliskiego. Nie pozwolę by powtórzyli moją historię.

         W nocy powoli opuściłam skrzydło delikatnie kładąc rodzeństwo na ziemi. Gdzieś w głębi jamy miałam duży zapas chrustu gdyby zrobiło mi się zimno. Wzięłam trochę do pyska i położyłam obok miejsca gdzie zwykle śpię. Swoim oddechem zapaliłam patyki, przez przypadek budząc chłopaka. Zastygłam w bezruchu nad ogniem gdy on się wpatrywał we mnie swoimi błękitnymi oczami. Odważnie podeszłam, ale młody się nie cofnął, tylko spokojnie podszedł i powiedział szeptem:

- Witaj. Jestem Lok, a to moja siostra Nora. Jesteśmy ludźmi.

- Więc witajcie w mojej jamie. Jestem smokiem. Lepiej nie budźmy twojej siostry. Wezmę ją przybliżę do ognia, a ty weź rzeczy – odpowiedziałam też szeptem. Obydwoje wiedzieliśmy że czas na wyjaśnienia znajdzie się jutro. Ostrożnie wzięłam do pyska Norę owiniętą w koc i powoli przeniosłam do ogniska. Położyłam się po drugiej stronie palących się patyków i patrzyłam jak Lok zarzuca pakunki na ramiona i przynosi do nas. Usiadł spokojnie, blisko źródła światła, przez co widziałam jak na jego twarzy maluje się zmęczenie.

- Może chcesz się zdrzemnąć? Twoja siostra zabrała koc, więc może ja cię ogrzeję. Bądź co bądź jestem smokiem i zieję ogniem – wyszeptałam, po czym chłopak skinął głową, podszedł i zasnął oparty o moją szyję.

Rozdział 4

         Obudziłam się obok wygasającego ogniska i patrzyłam jak ostatni płomień gaśnie. Gdy zgasł do końca podniosłam się do siadu. Czyli to nie był zły sen, naprawdę zostaliśmy sami. Przez pogrążenie się w myślach nie zauważyłam wielkiej i białej jak śnieg smoczycy. Podniosłam wzrok i po prostu przeraziłam się. To co jeszcze wczoraj mnie fascynowało, dzisiaj mnie przeraża. Nie dziwię się przecież od zawsze łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi, a teraz jestem w wyjątkowo fatalnym stanie.

         O szyję smoka siedział oparty brat i spokojnie z nią gawędził. Może się dołączę?

- Więc który mamy rok? - spytała się smoczyca. Miała spokojny i opanowany ton głosu. Naprawdę miło się jej słucha, mogłabym wziąć ją za siostrę bliźniaczkę Loka, gdybym ja nią nie była.

- 2016 – wtrąciłam się do rozmowy – Długo gadaliście gdy ja spałam?

- Trochę. Wytłumaczyłem Virmie dlaczego tu jesteśmy – na pytanie odpowiedział chłopak – Przepraszam, zapomniałem was sobie przedstawić…

- Jestem Virma, a ty Nora… tak? - weszła w słowo smoczyca, a myślałam że tylko ja mam taki zwyczaj, już ją lubię.

- Tak, jestem Nora. Z tego co usłyszałam wiesz z czym się borykamy. Będziemy musieli zabrać wszystkie potrzebne rzeczy w hotelu i mieszkania w Krakowie.

- Rozumiem dlaczego to robicie. Wszyscy cenią sobie wolność. Postaram się byście szybko i niepostrzeżenie dotarli na dół, a potem zaczekam na was w chmurach.

- Czyli lecisz z nami? - spytał się brat – Przecież możemy złapać samolot.

- Lok, za mało książek czytasz. Nie wiesz że zaginięciem dzieci, tak ważnych i sławnych osobistości, na bank zajmą się służby specjalne i będą wiedzieli gdzie jesteśmy gdy ktokolwiek nas zobaczy – tłumaczyłam swojemu bliźniakowi – Równie dobrze mogą namierzyć nasze telefony, więc mamy za zadanie je zniszczyć – mówiąc to wyciągnęłam z plecaka mój telefon i rzuciłam nim o ścianę – Przepraszam za bałagan Virma.

- Nic nie szkodzi. Lok mógłbyś też zniszczyć to urządzenie, jeśli naprawdę mogą was znaleźć przez nie, wolę nie pokazywać im gdzie znajduje się jaskinia. To mój dom.

         Zrezygnowany brat rzucił telefon w to samo miejsce co ja, a smoczyca kazała się odsunąć na boki z niewiadomych przyczyn. Parę chwil później dowiedzieliśmy się dlaczego. Wzięła potężny zamach ogonem i jednym ruchem wymiotła szczątki niegdyś bardzo pożytecznej rzeczy.

         Zarzuciliśmy to co nam zostało na plecy i Virma kazała nam wsiąść sobie na kark, a dokładniej w to miejsce gdzie szyja łączy się ze skrzydłami. „Dosiadając” jej wyszliśmy z groty, burza już dawno ucichła i teraz lekko prószył śnieg. Z mojego położenia za bratem widziałam tylko czubek głowy przepięknie zakończony rogami, które ciągnęły się prostym rzędem od początku szyi do końca ogona. Ja i Lok siedzieliśmy między tymi kolcami, po obu stronach rozciągały się długie i bardzo silne skrzydła z jednym, wielkim i haczykowatym pazurem mogącym z łatwością zabić zwierzynę. Po prostym ogonie bez zakończeń i silnych tylnych łapach mogę spokojnie powiedzieć że jej rasa to Spiżobrzuch Ukraiński. Gdyby się ktoś pytał skąd to wiem – piszę bloga o smokach! Złapałam się brata, by chwilę potem poczuć to o czym marzyłam od dawna, leciałam, nareszcie leciałam!

         Niestety nasz lot trwał krótko i nim się obejrzeliśmy byliśmy na polu niedaleko małego miasteczka, w którym z mamą się zatrzymaliśmy. Dlaczego przyjemności tak szybko się kończą? No dobra, trzeba będzie się przebrać i znaleźć drogę do hotelu. Cięgle mamy na sobie kurtki zimowe, na szczęście (przynajmniej moje) w plecaku mam zwyczajne, czarne getry i prosty T-shirt (no ba że czarny), dodatkowo luźna bluza z kapturem, buty mi się nie zmieściły przez co muszą zostać te do wspinaczki. Na to wygląda że nie tylko ja się przygotowałam, Lok też coś ze sobą zabrał. Nie chce mi się opisywać jego stroju, więc powiem tylko że jest na biało i ma kaptur.

         Ukryliśmy twarze w cieniach ubrań i ruszyliśmy do hotelu. Gdy wchodziliśmy między zabudowania odwróciłam się i zobaczyłam jak Virma biegnie, po czym wzbija się w przestworza.

Rozdział 5

         W dzień siedemnastych urodzin, których i tak nie obchodzę, do sierocińca przyszedł jeden nic nie wyróżniający się człowiek. Pewnie ma zamiar adoptować jednego z młodszych dzieciaków, cieszą się ostatnio dużym zainteresowaniem, by miesiąc czy dwa później je zwrócić. Znam ten ból, miałem tak cztery razy. Na początku mili ludzie cię przygarniają ale tylko by pochwalić się przed znajomymi jacy to są dobrzy, a za chwilę oddają cię w to samo miejsce, z którego cię wzięli. Teraz z utęsknieniem czekam na osiemnaste urodziny i liczę je tylko dlatego że wtedy będę mógł się wyrwać z tego koszmarnego miejsca.

         Siedziałem w swoim pokoju, który na całe szczęście z nikim nie dzieliłem. Jestem typem introwertyka, w samotności mi najlepiej. Pół godziny temu zająłem moje ulubione miejsce na parapecie z wybitym oknem. Nie wiecie czemu wybite? Prosta odpowiedź – nikt mnie nie lubi. Nawet opiekunowie proszą Boga bym ulotnił się z tego świata, a przynajmniej sierocińca. Wyglądając przez okno widziałem jak ten sam człowiek z udręczonym wyrazem twarzy prowadzi za rękę radośnie podskakującego sześciolatka. Za niedługo chłopcu zrzednie mina, a ja nadal siedzę z tym samym znudzonym i obojętnym wyrazem twarzy, zapewne szybko się on nie zmieni. Nie mam w zwyczaju przejmować się czyimś życiem. Obchodzi mnie tylko jedna osoba – ja sam. Mam już po uszy tego głupiego, okropnego i zepsutego świata. Z tych moich czterech razach gdy ktoś mnie adoptował raz spróbowałem uciec. Całkiem nieźle mi szło, ale opiekunowie zdążyli powiadomić policję na granicy zanim autostopem ją przekroczyłem. Niewiele brakowało, a nie byłoby mnie w kraju. Pewnie nikt nie wie gdzie jestem i skąd pochodzę, więc to wyprostuję: urodziłem się w Polsce, gdzie kilka tygodni po moich narodzinach ojciec zostawił mnie i matkę. To ona utrzymywała naszą dwójkę oraz uczyła mnie mówić, czytać i pisać. W wieku siedmiu lat razem przeprowadziliśmy się do USA znanego jako Stany Zjednoczone. Niedługo po przeprowadzce matka zaczęła pić nałogowo, a ja nie wiedziałem co ją do tego nakłoniło. Przez rok zajmowałem się szkołą, domem i w międzyczasie pracowałem jako pomoc w sklepiku na rogu. Po tym długim roku matka zginęła pod kołami tira, a wtedy trafiłem do mojego obecnego położenia.

         Pod wieczór opiekunowie zwoływali dzieci na kolację, ale mój pokój omijali szerokim łukiem. Któremuś z nich najwyraźniej zrobiło się żal, więc zostawił tacę z jedzeniem pod drzwiami i pukając zakomunikował że coś przyniósł. Będę szczery – ani ja nie lubię jeść z nimi wszystkimi, ani oni nie lubią jeść ze mną. W ciszy ruszyłem przez pusty pokój. Nikt się nad tą ruderą nie wysilał. Jedyne co tu leży to trochę siana owinięte starą szmatą robiące za poduszkę. Stopą odsunąłem na bok cegłę, która zastępuje zamek i pociągnąłem sznurek, za którym ruszyły całe drzwi. Z niechęcią i obrzydzeniem spojrzałem na tacę z jedzeniem, przy której urzędowały dwa szczury, a w zasadzie jeden bo jego kumpel już leżał brzuchem do góry bez życia. To nie był akt łaski, tyko chęć zabicia. Patrzyłem jeszcze jak drugi szczur odbiega metr by za chwilę upaść i zdechnąć. Bez zbędnych ceregieli podniosłem to coś, czego w żaden sposób nie można nazwać pożywieniem i wyrzuciłem przez okno. Gdy spojrzałem na wejście do sierocińca zauważyłem jakiegoś gościa w czarnych ubraniach przypominających te w wojsku. Miał krótko ścięte brązowe włosy i zielone oczy. Był moim całkowitym przeciwieństwem. Ja mam kruczoczarne, przydługie włosy i czarne oczy. To dosyć rzadki kolor tęczówek. Gościu przeszedł te trzy metry do mojego niedoszłego żarcia i przez chwilę patrzył się na nie zdziwiony. Kilka sekund później, które wydawały się wiecznością zerknął w moją stronę, a ja odruchowo schowałem się za ścianą. Gdy zebrałem się na odwagę by zerknąć za okno tego mężczyzny już nie było.

Na pewno był w środku.

Rozdział 6

Gdy tylko zobaczyłem tego kolesia miałem złe przeczucia. Teraz na pewno spyta się co czyjeś jedzenie robi na trawniku, a opiekunowie mnie wezwą (zgaduję że będą martwić się o trawnik). Najprościej dla mnie będzie uciec zanim ktokolwiek zauważy że mnie nie ma. Otworzyłem okno w pośpiechu i wodziłem wzrokiem po ścianie szukając zejścia. Ogólnie ten sierociniec to budynek dwupiętrowy, a mój pokój jest na pierwszym piętrze. Jedyne dosyć szybkie zejście jakie znalazłem to była rura od deszczówki znajdująca się około pół metra na lewo. Szybko i ostrożnie stanąłem jedną nogą na parapecie, a później dołączyłem drugą i trzymając się górnej ramy okna wychyliłem się całym ciałem. Już słyszałem jak ktoś ciężkim krokiem wchodzi po schodach coś krzycząc w napadzie furii. Dowiedzieli się.

Kiedy sięgałem prawą ręką do plastikowej rury przytwierdzonej do ściany dużymi, zardzewiałymi, metalowymi klamrami ktoś pchnął przypominający drzwi kawałek drewna. Na szczęście lojalna cegła trzymała zaciekle oparta o wystający z podłogi kawałek drewna. Jak się przyłożę mogę z każdego pokoju zrobić fortecę trudną do sforsowania. Niewiele myśląc skoczyłem na niestabilną rurę równocześnie łapiąc się jej drugą ręką. Ludzie u góry wyważyli drzwi gdy byłem już na dole. Przeskoczyłem nad zatrutym jedzeniem i pobiegłem sprintem wprost na dwumetrowy płot obok zamkniętej bramy. W biegu skoczyłem na siatkę, która wygięła się pod moim ciężarem. Wspinałem się na jej szczyt, a gdy zeskakiwałem po drugiej stronie płotu słyszałem jak ktoś bardzo silny z impetem otwiera drzwi do tego więzienia dla dzieci. Może mi się zdawało, ale ten nowy koleś krzyczał coś w stronę ulicy. Przebiegłem przez pustą o tej porze jezdnię i szybko obejrzałem się przez ramię czy ktoś mnie goni. Widziałem jak krótkowłosy brunet otwiera bardzo ciężką bramę i wsiada do czarnego samochodu z odpalonym silnikiem. Po raz pierwszy przydało się to że tak trudno otworzyć tą bramę.

Teraz czas sprowadzić na prześladowców troszeczkę kłopotów. Dokładnie na taką okazję z nocy, kiedy wszyscy spali, wymykałem się wybadać teren w mieście i opracować najlepszą drogę ucieczki. Przygotowałem sobie trzy drogi: chodnikiem i ulicą (pościg pieszy), cienkimi uliczkami (pościg pojazdem) i dachami (tylko w ostateczności). Tym razem gonili mnie autem, więc wbiegłem w pierwszą uliczkę. Ta akurat miała dać mi przewagę czasową dlatego pod koniec znajdował się duży kontener na śmieci z jednym wielkim kartonem przed nim. Bez wahania wbiegłem na grubą tekturę i przeskoczyłem nad powiększonym kubłem. Z tył dobiegło mnie przeklnięcie, nie ukrywam dosyć głośne, i trzask zamykanych drzwi. Teraz mam przewagę. Jestem mistrzem w wymijaniu ludzi, chociaż oni też chcą mnie wyminąć. Poza tym gdybym dalej biegł uliczkami pewnie bym się gdzieś pomylił i po mnie.

Jeszcze się dzisiaj nabiegam, przecież pościg nadal trwa

Proszę o wymyślenie imienia dla czarnookiego bohatera. I dzięki że to czytacie :D

Advertisement