Smokeły Wikia
Advertisement

        

Okładka1

okładka Corni

     

Witam! W ten ostatni dzień tego roku pragnę rozpocząć nowego bloga. Jest to mój pierwszy blog na tej wiki i liczę że zostanie doceniony. Będzie on trochę inny gdyż jest inspirowany moimi ulubionymi serialami chociaż pewnie tego nie będzie widać. Pragnę prowadzić go jak najdłużej , ale może być tak że w końcu zabraknie mi veny. 

Postacie:[]

 Będzie to blog do którego każdy użytkownik może zgłosić swoją postać. Stwierdziłam że tak będzie dużo ciekawiej i zabawniej. Trzeba zgłosić do postaci:

Imię i nazwisko(chociaż to drugie nie jest koniczne)

Wiek: 

Płeć:

Rasa:

Wygląd:

Charakter:

Historia:

Umiejętności lub moce:

Broń:

Zainteresowanie:

Moja postać:

Imię i Nazwisko: Elis Nerivd.

Płeć: Dziewczyna

Wiek: 17 lat

Rasa: Człowiek

Undo

moja postać.

Wygląd: Dziewczyna o lekko opalonej cerze i białych włosach. Jej oczy są jasno zielone . W okolicy prawego oko ma nie wielką bliznę i na tym samym policzku też. Zaś na szyi ma zawieszony wisiorek z czarnym smoczym pazurem. Jest średniego wzrostu. Nie jest niska ani wysoka. Na głowie nosi niebieską czapkę z kocimi uszami oraz gogle. Zakłada białą tunikę i ma do niej brązowy pas z wieloma kieszonkami. Zakłada na siebie też brązową skórzaną kurtkę i nosi długie czarne spodnie.  Ma też na sobie brązowe glany z niebieskimi akcentami. Ma też coś w rodzaju spadochronu ( te skrzydła co Czkawka z JWS2 miał wmontowane do stroju). Używa ich przy lądowaniu.

Charakter: Odważna, pomysłowa, lekko szalona,ciekawska ma słabość do zwierząt, miła, skryta, pomocna, lubi smak adrenaliny, nie lubi arystokracji i strażników. Kocha wolność, i zawsze ciągnęło ją do przestworzy.

Historia: Gdy miała cztery lata jej rodzina spłonęła w porzaże. Jednak ona pamięta strażników którzy walczyli z jej rodzicami. Gdy uciekała przed ogniem jedna z belek prawie się na nią zwaliło. Wtedy usłyszała jakiś ryk i została wyniesiona przez coś na zewnątrz. Nie pamiętała co się potem działo. Ale po wszystkim znalazła smoczy pazur który zawiesiła sobie na szyi jako pamiątka po pożarze. Wtedy taż powstały jej blizny. Od tamtej pory opiekował się nią wujek. Jednak przez swoja pomocniczość w wiosce zaczęła podróżować za pomocą katapult z wyspy na wyspę. Wszystko przez to że któregoś dnia przechodząc z wyspy na wyspę ujrzała jak smoczy łowcy zabijają smoka. Przeraziła się. Chciała coś z tym zrobić ale była zbyt daleko. Od tamtej pory woli używać mnie konwencjonalnych środków transportu. 

Umiejętności i moce: Zna się jak nikt na spadaniu. Zawsze ląduje na nogach. Ma też smykałkę do naprawiania różnych przedmiotów. Jest dobrze wyszkolona w walce szablą i mieczem. Posługuję się też pistoletem na kule. I ma dobrego cela. Poza tym jest zręczna i szybko się porusza. Umie też przywalić jak trzeba. Umie się również dobrze chować .

Broń: Jej ulubionymi brońmy z którymi prawie nigdy się nie roztaję jest pistolet i miecz pokryty runami ozdobnymi. Pistolet jest przez nią zmodyfikowany i może strzelać za równo zwykłymi kulami jak i tymi co wybuchają czy  przeszywają ciało na wylot. Sama właściwie dorabia do niego kule. Poza tym ma pas w którym te kule trzyma jak i parę rzutek na wszelki wypadek. I line

Zainteresowania: Interesuję ją poznawanie nowych miejsc i technologia, poza tym ciągle szuka przygód. Pasjonują ją też przestworza i smoki.

Cornconis:

Imię : Cori

Przydomek (dałam zamiast nazwiska) : Cień Wiatru

Wiek: 17 lat

Płeć: kobieta/samica

Rasa: człowieko-wilko-smok

Wygląd: 

Smok - Lodowiec Arktyczny

Wilk - białe futro, błękitne oczy, bandaże na łapach, czarna końcówka ogona, medalion w kształcie róży

Człowiek - czarne włosy, błękitne oczy, ogólnie - assasynka (dodam później zdjęcie)

Charakter: złośliwa, samotna, skryta, ciekawska, nieśmiała, cicha, wrażliwa

Historia: Całe życie prześladowana, samotna. Nigdy nie mogła zatrzymać się w jednym miejscu na stałe, co chwila ktoś się dowadywał że nie jest normalną dziewczną.

Umiejętności lub moce: zmiana w wilka i smoka, dobry wzrok i słuch, widzenie w ciemności - jako smok

Broń: Łuk, ukryty szylet, zęby i pazury - jako smok i wilk, azot - jako smok

Zainteresowanie: łucznictwo, polowanie, rysowanie, latanie

Szeptozgonek:

Imię: Talion

Wiek: 29

Płeć: Mężczyzna

Rasa: Człowiek (chyba pierwszy zgłoszony)

Wygląd: Wysoki człowiek który wygląda jakby był dwa lata starszy, nosi krótkie, brązowe włosy. Ubiera się w biało-czerwony strój asasyna. (o taki https://www.google.pl/search?hl=pl&site=imghp&tbm=isch&source=hp&biw=1242&bih=564&q=asasyn&oq=asasyn&gs_l=img.3..0l10.2190.3999.0.5533.6.6.0.0.0.0.273.1338.0j1j5.6.0.ecynfh...0...1.1.64.img..0.6.1323.4_sebRbplaM#imgrc=x6lRjFz99yw89M%3A )

Charakter: Najczęściej nie zwraca uwagi na ludzi, ale jeśli ktoś go zainteresuje, to zachowuje się przyjacielsko. Zwykle walczy honorowo, ale nie wzdraga się przed cichymi i podstępnymi morderstwami.

Historia: W wieku 19 lat smoki spaliły jego wioskę, a on ocalał na innej wyspie. Kiedy zobaczył co się stało z jego wioską, chciał dołączyć do łowców smoków, ale ci go wyśmiali i przegonili. Zebrał co się dało ze zgliszcz wioski i poszedł szukać szczęścia w większych miastach. Po roku zainteresowali się nim asasyni. Od tego czasu uczy się walki i pracuje dla zakonu (czy co to tam jest).

Umiejętności: Walka mieczem i ukrytymi ostrzami, strzelanie z łuku i pistoletów oraz praca w kuźni. Nie umie się skradać i wykonywać cichych akcji tak dobrze jak inni asasyni.

Broń: Średniej długości miecz jednoręczny, dwa ukryte w karawaszach ostrza, dwa pistolety i łuk.

Zainteresowanie: Ucieranie nosa łowcom smoków (na różne sposoby).

Lodowa Smoczyca:

Imię i nazwisko: Karigan G'ladheon

Przydomek, zdrobnienie: Dla przyjaciół znana jest jako Kari, a obcym zwykle przedstawia się jako Hope - swoje prawdziwe imię ujawnia dopiero wtedy gdy dana osoba okaże się godną zaufania.

Wiek: 14 lat

Płeć: kobieta/klacz

Rasa: pół - człowek, pół - pegaz

Wygląd: Karigan ma czarne włosy, jednak wiele osób utrzymuje, że są one ciemnogranatowe. Ma w nie wplecione perełki oraz perłowe pióra. Jej oczy są granatowe z perłowymi przebłyskami. Dziewczyna jest dość blada i szczupła. Wyróżnia się średnim wzrostem. Na lewym ramieniu ma wypalony tatuaż - pióro. Jako pegaz ma czarną jak noc sierść i duże skrzydła. Ma gwiazdkę na czole, a w ogon i grzywę wplecione ma pióra i perły.

Charakter: Jako człowiek jest porywczą, ale jednocześnie mądrą dziewczyną. Jest wspaniałym strategiem, ale sama tak nie uważa. Każdy swój krok, czy słowo umie dokładnie przemyśleć, co często ma duży wpływ na kolejne decyzje. Jako klacz jest dzika i nie do opanowania. Nienawidzi więzów. Uwielbia "chłopięce" rzeczy - bójki, walki, wojny oraz strategie.

Historia: Czternastolatka od zawsze czuła dużą więź z końmi. Jej rodzina jest klanem kupieckim, jednak posiada stadninę, w której Karigan spędziła większość swojego dzieciństwa. W wieku dziesięciu lat na jej dom napadli zbójnicy i zabili wszystkich oprócz Karigan, która została niewolnicą. Wtedy też została oznakowana symbolem niewolnika - czarnym piórem. Gdy miała dwanaście lat uciekła, przy okazji odkrywając swoją umiejętność zamiany w pegaza. Później podróżowała, próbując znaleźć miejsce dla siebie oraz unikając swoich poprzednich "panów".

Umiejętności lub moce: Karigan, z racji tego kim jest, umie zamieniać się w skrzydlatego konia. Umie w tej postaci latać, co ułatwia jej drogę pomiędzy wyspami. W obu formach jest bardzo szybka, zwinna oraz sprytna. Świetnie walczy ukrytymi sztyletami, miecz czy sejmitar nie są jej obce. Czternastolatka do perfekcji opanowała strzelanie z łuku - ma bardzo celne oko. Do tego umie się bezszelestnie poruszać, a krycie się w cieniu to jedna z jej najdoskonalszych umiejętności. Dobrze jeździ konno, jednak woli spędzać czas, podróżować, i w ogóle być, jako pegaz.

Broń: Kari świetnie strzela z łuku, który zawsze ma przy sobie. Często walczy też za pomocą ukrytych sztyletów, umie posługiwać się mieczami i sejmitarami. Dobrze też walczy wręcz. W końskiej formie nikt nie chciałby być przez nią stratowany.

Zainteresowanie: Hope kocha wolność, oraz interesuje się końmi. Zainteresowana jest też różnymi rodzajami broni oraz taktyką i strategią

Ilitch:

Imię i nazwisko: Alessia Northwind, chociaż zawsze przedstawia sie jako Północny Wicher.

Wiek: 17

Płeć: Dziewczyna

Rasa: Zmiennokształtna. Zmienia sie w wilka i sokoła

Wygląd: Wysoka, dziewczyna o ciemnych włosach i czarnych oczach. Jest bardzo szczupła i wysportowana. Ubiera się w maskujący płaszcz, z zawsze założonym kapturem, chociaż zwykle i tak jest pod postacią zwierzęcia. Przez plecy ma przewieszony kołczan ze strzałami, ma podwójną pochwe na noże. Właściwie to nigdy nie zdejmuje cięciwy z łuku (łuk bez cięciwy to zwykły patyk)

Charakter: Tajemnicza samotniczka, bardzo nieufna. Kocha wolność, na boku dorabia jako płatna morderczyni (załatwia sprawe szybko i cicho. Zabija ludzi, tak żeby wyglądało to na nieszczęśliwy wypadek, np. spycha ich w przepaść, zabija w lesie pod postacią wilka...) Tak na prawdę jest trochę tchórzliwa, zatem praktycznie nigdy nie gra czysto i robi wszystko by przeżyć (dosłownie... (Jeśli ktoś odkrył, kim ona naprawde jest (znaczy zmiennokształtną) kończył na innym, lepszym świecie w niewyjaśnionych okolicznościach)). Jeśli ktoś jakimś cudem zdobył jej zaufanie, pozostanie lojalna (no chyba, że się okaże, że to jakiś oszust). Nigdy (świadomie) nie zdradza tajemnic, właściwie to nigdy o nich nie mówi. 

Historia: Cóż... Urodziła się w wilczej watasze (tak to się odmienia?) i przez dwa lata żyła w przkonaniu, że jest wilkiem. Potem zbłąkała się nad wodospad spadający z krawędzi wyspy, zleciała i odkryła swoją zmiennokształtność (czyt. Zmieniła się w sokoła) i stała się samotną wilczycą (czy tam zmiennokształtną). Wkrótce potem (w wieku 5 lat) zmienila się w człowieka, w wieku 13 lat (wow) została płatną morderczynią. Potem se żyła jak umiała i mordowała.

Umiejętności lub moce: Zmiana w wilka i sokoła, celnie strzela z łuku i rzuca nożami. No i walczy nimi ( w sensie nożami)

Broń: Łuk, nóż do rzucania i Saksa (taki spory nóż do wszystkiego). Własne zęby, pazury szpony

Zainteresowania: Latanie, bieganie, mordowanie, polowanie i złodziejownie. (czyli po ludzku złodziejstwo :P)

Draix:

Imię: Trevor

Wiek:30

Płeć: Mężczyzna 

Rasa: Człowiek

Wygląd: Wysoki brunet, z dużym zarostem na brodzie, przez co wygląda na o kilka lat straszego. Ma krótkie włosy. Ubiera się w [1]  takie ubranie.

Charakter: Agresywny, przez co bardzo łatwo go zdenerwować,nawet jedno złe słowo na jego temat go drażni i od razu wdziera się w awanturę. Aczkolwiek nie jest zadufany w sobie. Często używa cytatów mądrych ludzi i jego nauczycieli (najczęściej "Kto wywołuje lęk w sercach innych, sam żyje w ciągłym strachu" , oraz "Zwycięstwo za wszelką cenę. Zwycięsto pomimo wszelkich okropności, nie ważne jak ciężka prowadzi doń droga. Bowiem bez zwycięstwa nie ma przetrwania" 

Umiejętności: Potrafi tworzyć broń palną, oraz amunicje do niej. Umie też długo przetrwać w lesie. Walczy też dobrze wszelkeigo rodzaju toporami i nożami, ale słabo sobie radzi z mieczem. Jest też strzelcem wyborowym z pistoletu. Świetnie walczy wręcz.

Broń: Topór bitewny (o taki: [2], cztery noże, oraz własnej roboty dwulufowy pistolet.

Zainteresowania: Polepszanie swoich umiejętności. Denerwowanie żołnierzy w miastach. Picie sake.

Historia: W wieku 15, jego rodzice zostali powieszeni za zabicie urzędnika. Wtedy przyjeła go jakaś rodzina, jednak on się buntował przeciw nim. Po pewnym czasie uciekł, nie posiadając żadnych umiejętności. 10 lat później nabył umiejętności, które według niego były mu potrzebne do rozpoczęcia dorosłego życia (tworzenie broni palnej, białej  oraz amunicji, przedtrwanie w trudnych warunkach oraz walka wszelkiego rodzaju bronią).

KrwawaFuria:

Imię: Cassandra

Wiek:15 lat

Płeć: Kobieta

Rasa: pół demon

Wygląd: Atrakcyjna dziewczyna która nosi bandaż na oczach (Widzi przez zmysły), nosi czarne spodnie wraz z koszulką (Białą) bez rękawków. Ma też demoniczne skrzydła .

'Charakter: 'Jest agresywna ale przyjazna. Jest wielką samotniczką

Historia:Łowcy zabrali ją od jej matki, dorastając uciekła im i poznała przejaciółkę Chris. Niestety Chris została złapana przez łowców więc Cassandra postanowiła że zemści się na nich

Umiejętności i moce: Widzenie przez zmysły,jest szybka i slina, potrafi też opętywać, umie też czytać w myślach na słabym poziomie

Broń: Sztylety Sai.

Zainteresowania: Zabijanie

Conerrxdxd:

Imię:Fenrir

Wiek:18

Rasa:Wilkołak

Wygląd : Cały srebrny lub biały ze złotymi pazurami ale nie kłami ,kły białe . Jako człowiek ma on czarne włosy, wysoki oczy zielone i jest umięśniony.  Historia : Syn królowej stada, wygnany na banicje za zabicie ojca znęcającego się nad matką kiedy został wygnany przyleciał z poza północnych wysp na wyspę na której panowali wikingowie. Charakter : Wojowniczy, wybuchowy , wrażliwy oraz drapieżny 

Broń : kły i pazury ewentualnie krótki miecz ( nauczył się nim posługiwać)

Umiejętności i moce : zacieranie śladów, tropienie ( z węchem związane też ) , umiejętnośc rozszarpywania ofiar ( wrodzona ) mówienie w języku ludzi.  Potrafi się jako człowiek posługiwać podstawowym zaklęciem ognia  że tak to ujmę 'ściana ognia . Jako jedyny ze swojego stada jest w stanie pokonać wilkołaczą klątwę i zmienić się w człowieka.

Zainteresowania : Rozszarpywanie zagubionych zwierząt oraz czasem ludzi, latanie na smoku  trening walki mieczem krótkim,  i   zaostrzanie pazurów i czyszczenie ich

Czytająca: 'mię i nazwisko: Finnick Regain 

'''Wiek: 18 lat 

''''Płeć: Chłopak

'''Rasa: Czarodziej'

Wygląd: Wysoki, szczupły brunet o niebieskich oczach. Lekko opalony i o wiecznie roztrzepanych sięgających za uszy włosach. Uśmiech nie zchodzi mu z twarzy. Ubiera się w bufiastą białą koszulę i ciemne jeansy. 

'''Charakter: Dla przyjaciół jest miły i potrafi być czarujący. Gdy się zdenerwuje jest protekcjonalny. Nigdy nie odsłania się przed wrogiem, w sytuacjach zagrożenia najlepiej trzyma się go dobry humor. Dla wrogów jest sarkastyczny i nawet przed samą śmiercią będzie się z nich śmiał i żartować (troche psychopatycznie a nawet bardzo). Jest bardzo inteligentny i łatwo rozpoznaje prawdziwy charakter człowieka. Jeden z prawie wymarłych dżentelmenów, nigdy nie przejdzie pierwszy przez drzwi itp.'

Historia: Gdy tylko skończył 11 lat uciekł od rodziców i biedy którą będąz z nimi przeżywał. Od tej pory nauczył się kilku sztuczek (teleportacji). Jego głównym zajęciem było przyglądanie sie ludziom oraz różnym codziennym sytuacją dzięki temu bez trudu potrafi stwierdzić jaki chatakter ma dana osoba i jak na nią wpłynąć by dostać to co chce.

 'Umiejętności lub moce: '1. Transmutacja (zamiana np. mysz w szklankę itp.)'2. Władanie żywiołami.'3. Teleportacja.'

Broń: Poza zaklęciami umie walczyć dwoma sztyletami o imionach Ami i Remi. 

Hiccridfan:

Imię: Sylian (niewiele osób zna jej prawdziwe imię, między soba nazywają ja Lisicą, Liską, Lisią zmorą lub Czerwonym demonem)

Wiek: 16 dziewczyna, młoda lisica, średniowtajemniczony demon

Płeć: Dziewczyna

Rasa: Deliska (w jednej trzeciej demon, w jednej trzeciej lis, w jednej trzeciej człowiek)

Wygląd: Przez trzy/czwarte roku ma żółte oczy i czerwone, lekko falowane włosy, siegające jej bioder. Ma lisie uczy i ogon (również czerwone). Ma czarny karawasz na prawej ręce i kozaki do kolan, wiązane czerownymi rzemykami. Czarne shorty i czerwoną bluzkę, sięgającą talii z jednym (lewym) długim rękawem, druga część jest na ramiączku. Na szyi ma srebrny wizerunek lisa na czarnym rzemyku i łańsuszek z trzema czerwonymi kamykami, oraz pustym miejscem, gdzie powinien znajdować się czwarty kamień. na plecach ma czarno-biały tatuaż lisa, a wierzch jej dłoni, łydki, prawą stronę brzucha i prawy policzek zdobią czarne, fantazyjne tatuaże z motywem roślinnym. Nosi też czarny płasz, sięgający ziemii z kapturem.

Na zimę przechodzi przemianę, jej włosy, uszy i ogonn stają się białe. czarne tatuaże zastępują jasnoniebieskie. Słowem- czarne zmienia się w białę, a czerwone- w niebieskię. Nie zmieniają sie jedynie oczy. Skóra nieco blednie, a na ubraniach pojawia się futrzane wykończenie

Charakter: Z natury samotniczka. Nie lubi przegrywać i ma charakterek. Szybka, zwinna, cicha. Kocha naturę i najlepiej czuje się w lesie. Nie lubi słońca i trudno zdobyć jej zaufanie. Lubi spać, co zazwyczaj czyni na drzewach. jest drażliwa i lubi wszystko wiedzieć, przez co jest zawsze na bierząco z nowinami i plotkami w wioskach


Historia: Jest pierwszą i zarazem ostatnią Deliską. Jej ojciec był demonem, matka Liską (chodzi mi o pół człowieka, pół lisa). Tak naprawe nie była planowanym dzieckiem, a na wieść o córce jej ojciec wpadł w szał. Broniąca dziecka matka Sylian tylko pogorszyła sytuacje. W nocy, gdy cała wioska spała jej ojciec nasłał na wszystkich anioły śmierci. Matka Sylian przewidziała jednak możliwość próby zabicia Sylian i wiczorem nałożyła jej na szyję wisiorek z czerwonymi kamykami, który jej lud uważał za amulet. Sylian przeżyła rzeź, jednak śmierć próbując ją zaatakować zmiażdżyła jeden z kamyków, przez co Sylian pozostały tylko trzy szansę na przetrwanie. Młoda Deliska uciekła, jednak jej ojciec ciągle ją śledził z zamiarem zabicia. Nie wiedział jednak, że dziewczyna urodziła się z niektórymi jego zdolnościami. Utkała sobie płaszcz z cieni, który chronią ją przed wszystkimi demonicznymi mocami, oraz pozwala jej stać się niewidzialną.

Umiejętności lub moce:

-niewidzialność

-niesamowicie rozwinięte zmysły

-umie wyczarować czarny ogień, płonący na jej dłoni

-orientacja w terenie

-ziołolecznictwo

-może biec bez postojów 4 godziny

-ma piękny głos i ślicznie śpiewa, ale raczej nie robi tego publicznie

Broń: Przy pasku ma sztylet, a pod płaszczem ukryty łuk, którym doskonale włada. Mimo to najczęściej posługuje się kłami i pazurami.

Zainteresowania:

-łucznictwo

-wydarzenia ze świata

-inne magiczne stworzenia

-podrózowanie po wyspach (uciekając przed ojcem)

-skrytobójstwo

Zwierzę: Ponieważ jest w jednej trzeciej lisem absurdalne wydawaloby się posiadanie zwierzęcia, jednak czasem (wiosna, lato, jesień) towarzyszy jej lisica Denaris, zimą miejsce Denaris zajmuje lisica polarna Caron. Sylian traktuje je jak swoje siostry.

Imię: Maddy, lecz wszystkim przedstawia się jako Darvin (skrywa pochodzenie)

Wiek: 18 lat

Płeć: Kobieta

Rasa: Mag

Wygląd: Średni wzrost, wysportowana (strasznie silne ramiona), lekko blada cera, fioletowe włosy, niebiesko-fioletowe oczy (ogółem wygląda tak). Nie chcesz, żebym opisywała. ;-;

Charakter: Towarzyska, lecz o wiele bardziej lubi samotność. Woli podróżować w pojedynkę (choć są wyjątki), bo uważa, że inni podróżnicy to zbędny balast. Rzadko się uśmiecha lub śmieje, lecz na okrągło rzuca ciętymi ripostami na (dla niej) idiotyczne pytania. Raczej realistka, choć wszyscy uważają ją za pesymistkę. Wrażliwa na punkcie zwierząt, lecz nie zmiennokształtnych.

Historia: Pochodzi z bardzo cenionej rodziny królewskiej, choć się do tego nie przyznaje. W wieku 12 lat uciekła z domu. Jej ojciec od razu wszczął poszukiwania, lecz na darmo - jakby rozpłynęła się w powietrzu. Dziewczyna za pomocą magii zmieniła swój wygląd nie do poznania (miała blond włosy i zielone oczy). Szukał jej przez 3 lata, później odpuścił. Jej rodzice i starszy o 4 lata brat wciąż mają nadzieje, że wróci. Kraj jednak nie, ze względu na jej dziwne moce, ponieważ co 50 lat w rodzinie królewskiej rodzi się dziecko-mag - teraz padło na Darvin, a ludzie uważają to za przekleństwo. Kiedyś kradła by przeżyć, lecz skończyła z tym. Zna Idoraja - kiedy jeszcze nie uciekł do katakumb przyjął ją, nakarmił i dał dach nad głową przez rok.

Umiejętności lub moce: Jest doskonałym strategiem, wykorzystuje ataki z zaskoczenia. Jej znakiem firmowym jest odwrócona psychologia - uwielbia ją stosować na swoich wrogach. Jest wysoko rozwiniętym i potężnym magiem dlatego żadne zaklęcia nie są jej obce (tak, jest lepsza o Finnick'a c:). Lubi zwierzęta, a szczególnie smoki i węże - zawsze towarzyszy jej Uran, Mroczny Wąż, który mierzy 1 metr i zawsze owija się wokół jej ramion i szyi. Ma bardzo silną wolę i zawsze oprze się czytaniu w myślach. Ma niesamowitą zdolnośc równowagi.

Broń: Magia i zaczarowany sztylet

Zainteresowanie: Śpiew, spanie, czytanie starożytnych map i ksiąg, opieka nad zwierzętami, przechodzenie pomiędzy wyspami przez mosty na linowej " poręczy" (chodzi o te co się ich trzyma).

Zainteresowanie: Dobrze pływa, lubi rozwiązywać zagadki latelarne, świetnie zna się na psychologi. Umie tez śpiewać i grac na gitarze ale za bardzo się tym nie chwali*


Postaram się zwrócić uwagę na każdą postać. Ale proszę nie przesadzać z mocami. Chodzi o to żeby na początku wszyscy mieli równe szanse.

A teraz bez żadnych nie potrzebnych przedłużeń zapraszam do prologu.

Prolog.[]

Irwezna. Rozległa kraina nie mająca prawdopodobnie końca. Rozciągająca się w wszerz i wzdłuż. Chociaż wróć. Nie rozciąga się na ziemi. Dokładnie ta kraina swobodnie lewituję wiele metrów nad ziemią wśród chmur. Ktoś nie z tego świata powiedział by że to nie możliwe. Więc jak żyją jej mieszkańcy? Mieszkają na wyspach które lewitują. Co prawda stare legendy jak ten świat głoszą że kiedyś to wszystko było na ziemi. Ale kto wieży tym starym bujdom? A co jest pod wyspami? Nikt nie wie! Nikt nie jest głupi by tam złazić lub raczej spadać. Nawet smoki których wszyscy się boją nigdy tam nie zlatują. Pewnie sobie ktoś teraz pomyśli że mieszkają tu same skrzydlate istoty jak anioły. Otóż nie.  Prawie nikt nie ma własnych skrzydeł. Poza pół smokami które też są tylko legendą. Co prawda bardziej bogatsi i zaradni latają statkami powietrznymi ale to nie liczni. Co spokojniejsi wolą chodzić mostami które też nie zawsze są bezpieczne. Nikt w końcu nie skoczy na smoka i nie zacznie na nim latać. No i są oczywiście katapulty z których można się wystrzelić. Ale to jest równie głupie co szalone. Wystarczy że wyspa na którą się leci się odrobinę przesunie i zostanie się mokrą plamą. W najlepszym wypadku połamie się kości. Jednak są osoby które z tego korzystają. Między innymi dziewczyna która znowu zamierza się z tego wystrzelić i znowu ktoś próbuję ją powstrzymać.

  Wiosce która znajdowała się na jednej z wielu wysp znowu panowało zamieszanie. Dziewczyna w niebieskiej czapce z goglami o zadziwiająco białych włosach chciała wpaść do innej wioski po prowiant. Ale właśnie została zatrzymana przez swego nad opiekuńczego wuja. Był to wysoki mężczyzna o brązowych włosach i łagodnym charakterze.

- Nie wystrzelisz się znów z tego czegoś! Wrzasnął patrząc w oczy dziewczyny.

- Jestem już prawie dorosła i nie będziesz mi mówić co mam robić! Powiedziała białowłosa próbując przekrzyczeć wuja.

- Elis czy ty chcesz znowu przyprawić mnie o zawał? Spojrzał na nią z troską.

-Nie ale to jedyna droga. Z resztą jeśli pójdę mostem znowu będę musiała patrzeć jak łowcy zabijają kolejnego smoka! Odpowiedziała z gniewem w oczach.

- Wiem że nie znosisz na to patrzeć. Ale oni robią to dla dobra nas wszystkich. Odpowiedział zmieniając ton głosu na łagodniejszy.

- Nie obchodzi mnie to! Wrzasnęła Elis.

I nim wuj zdążył coś odpowiedzieć natychmiast wsiadła do katapulty i już jej nie było w zasięgu wyspy.

Rozdział I[]

    Dziewczyna leciała przez parę minut swobodnie w powietrzu. Miała założone gogle żeby wiatr nie wpadał jej do oczu. W przeciwieństwie do wędrówki mostem na którym przejście zmarnowała by godzinę tu starczyło parę minut by dotrzeć do celu. Kiedy znalazła się w pobliżu poczuła że traci prędkość. Niemal natychmiast gdy zauważyła wyspę rozłożyła skrzydła wmontowane do jej stroju.  W mgnieniu oka poszybowała ku wyspie i po chwili znalazła się na ziemi. Bez tych prowizorycznych skrzydeł mogła by jedynie zaczepić o krawędź wyspy, a nawet jeśli udało by się jej wylądować to na pewno nie na nogach. Gdy Elis złapała równowagę powędrowała ku najbliższym budowlą. Była to wioska podobna do jej ale mniejsza. Za to znajdował się mały targ na którym mogła kupić jedzenie. Po krótkim targowaniu się z kupcem udało jej się kupić jedzenie i parę innych rzeczy. Wracała tą samą drogą. I wszystko wskazywało że nic się nie wydarzy. Gdy jednak w trakcie lotu usłyszała charakterystyczny ryk.  Natychmiast otworzyła skrzydła i zwolniła. Dopiero wtedy dostrzegła czterech smoczych łowców próbujących związać smoczycę o ciemnych łuskach. Przyglądała się temu przez chwilę. Ale w końcu powiedziała sobie dość. Zeskoczyła z mostu i poszybowała na niższą wyspę. Z trudem udało jej się złapać równowagę przy lądowaniu na całe szczęście wylądowała na miękkiej trawie. Widziała jak czterej łowcy związują liną smoka i już szykują broń. Co prawda jeden nie mógł ruszyć swoją ręką jakby była zamrożona ale to nie zmieniało faktu że nadal jest nie bezpieczny. Wstała i spojrzała na łowców.

- Idź z tond! Nie widzisz że wykonujemy tutaj swoją pracę? Powiedział jeden z nich o paskudnej bliźnie na twarzy.

- Ja tu widzę tylko grupę morderców! Wrzasnęła wyjmując za pasa swój miecz.

- Ej dziewczyno spokojnie! Bo się jeszcze posiekasz tym nożem kuchennym. Jeden z nich powiedział chowając za plecami nóż.

Nagle dwóch z nich zaczęło do niej podchodzić. Pozostali dwaj trzymali smoczycę. Byli silniejsi i dużo starsi od Elis. 

- Ja ci radzę wynoś się z tąd! Nie chcemy ci zrobić krzywdy. Powiedział ten z blizną.

- Ja wam też nie. Ale nie dajecie mi wyboru robiąc krzywdę smokom! Odpowiedziała dziewczyna.

Wtedy jeden rzucił w nią ostrzegawczo nożem. Dziewczyna odbiła nóż swoim mieczem. Na początku łowcy faktycznie nie chcieli zrobić jej krzywdy. Ale jak się okazało Elis potrafiła być bardzo denerwująca. W końcu mając jej dość zaczęli biec w jej kierunku z szablami. Elis nie chcąc tracić czasu wyjęła swój pistolet i strzeliła w ich kierunku jedną ze swoich kul. Jednak nie trafiła. Nim łowcy się spostrzegli kula wytworzyła wybuch który odrzucił ich na kilka metrów i ogłuszył. Wtedy dziewczyna podbiegła by uwolnić smoczycę. Ale wtedy drogę zastało jej dwóch kolejnych łowców. Wyjęła już swój miecz gotowa na kolejną potyczkę. Kiedy nagle coś przemknęło nie daleko smoczycy.

- Hej ktoś za wami stoi. Powiedziała patrząc na nich z zaskoczeniem.

- Nie jesteśmy aż tak głupi! Powiedział jeden z nich.

Ale Elis nie żartowała. Za nimi stał dorosły człowiek średniego wzrostu, w kapturze. Był ubrany jak typowy assasyn. Elis natychmiast cofnęła się o parę kroków. Czego taki człowiek może szukać na prowincji? Po chwili obaj mężczyźni poczuli ostrza na swoich karkach. Znieruchomieli. Człowiek nic nie mówił tylko się lekko uśmiechał. Jednak po chwili przemówił.

- No panowie to ładnie tak obijać się w  robocie i jeszcze cywili straszyć? Powiedział to sarkazmem w głosie.

Łowcy jednak milczeli. Elis również stała nie ruchomo. Nie znała asassynów ale wiedziała że lepiej było schodzić im z drogi. Jednak na wszelki wypadek w pogotowi miała nadal swój pistolet. W międzyczasie pozostali łowcy zdołali ocknąć i już spieszyli swoim na pomoc.  Wtedy jednak ujrzeli stojącą nad nimi wściekłą smoczycę.  Spojrzała na nich groźnie jakby nie zamierzała ich oszczędzić. Odrzuciła jednego łapą a drugiego chwyciła w szpony i przygniotła do ziemi. Po chwili łowca był niemal cały zamarznięty. Podobnie uczyniła z drugim.  Nawet assasyn przez moment się przyglądał smokowi. Jednak gdy jeden z żyjących łowców wykonał gwałtowny ruch obaj już nie żyli. Człowiek schował sztylety i chciał powoli odejść nie wkurzając przy tym smoczycy.  Jednak ta nie wydawała się atakować . Podeszła powoli do Elis.

- Dziękuję za pomoc. Przemówiła ludzkim głosem ku zaskoczeniu Elis i tajemniczego assasyna.

- O rany gadający smok! Może jednak rozbiłam głowę podczas lądowania? Powiedziała zaskoczona Elis.

- Smoki nie gadają. Kim jesteś? Wtrącił się assasyn.

- Jestem Cori, zwą mnie Cieniem wiatru. Jeśli o to pytasz! Przepraszam że was przestraszyłam. Odpowiedziała.

- Ja jestem Elis. A tego drugiego to nie znam. Ale jakim cudem gadasz? Powiedziała Elis wskazując na assasyna.

- Taka moja natura. Odpowiedziała.

- A ty kim jesteś? Nie wyglądasz mi na obrońce smoków, na ludzi z resztą też.  Spytała Elis.

- Moźecie mi mówić Talion. Nie przybyłem was zabić. Odpowiedział Assasyn.

- To co tu robisz? Spytała Cori.

- Tak się złożyło że nie mam zleceń, więc przybyłem by podrażnić łowców smoków. Odpowiedział Talion.

Elis podeszła by przyjrzeć się bliżej zamarzniętym łowcom. Co prawda o tej porze roku było ciepło ale oni już do życia nie wrócą.  

- Ziejesz lodem? Spytała.

- Konkretnie azotem. Ale nie jest to moja jedyna broń. Odpowiedziała Cori.

- No nieźle! Co powiesz na to Talion. Talion! Zawołała Elis.

Ale Taliona już nie było znikną niczym cień.  Elis się rozejrzała ale nigdzie go nie było.

- Podrzucisz mnie na most? Dostałabym się tam sama. Ale wyspa jest niżej od mostu i za bardzo tam nie poszybuję. Spytała Elis patrząc na smoczycę, kątem oka jednak próbując się upewnić że Talion się gdzieś nie ukrył.

- Sama byś tam poszybowała? Jesteś pół smokiem? Spytała zdumiona Cori.

- Chciała bym! Ale nie,mam za to wbudowane w ubiór skrzydła które pomagają mi szybować. Odpowiedziała Elis.

- Pokażesz? Spytała zaciekawiona Cori.

- Pewnie! Odpowiedziała Elis.

Dziewczyna wspięła się na najwyższe drzewo jakie było na tej wyspie. Wspięła się jak najwyżej było to możliwe. Nie była jednak pewna czy drzewo było dość wysokie. Puściła po chwili gałąź której się trzymała i rozłożyła swoje skrzydła. Przez moment szybowała owszem. Ale zaraz odkryła że niebezpiecznie spada ku krawędzi wyspy. Natychmiast wyhamowała po czym zrobiła skok w tył znajdując się na ziemi. Cori patrzyła na nią ze zdziwieniem. Nie wiedziała że z podobną reakcją ktoś również patrzy na Elis z ukrycia.

- To ma być szybowanie? Ja bym to spadaniem nazwała. Ale niech ci będzie. Powiedziała Cori.

- Uwierz mi wiem czym różni się spadanie od szybowania. Odpowiedziała Elis.

Zgodnie z prośbą smoczyca odstawiła dziewczynę na most.  Pożegnała się ze smoczycą . Zrobiła grymas na twarzy gdy spojrzała na most. Ale latać nie potrafiła. Musiała iść czy jej się to podoba czy nie.

Rozdział II[]

     Perspektywa Taliona

     Siedziałem ukryty w krzakach jeszcze pewien czas. Dzień zapowiadał się bardzo ciekawie. Najpierw natrafiam na gadającą smoczycę a potem na dziewczynę z ciekawą bronią. Chyba udało się jej znaleźć jakoś alternatywę dla spadania. Ale nie dowiedziałem się o nich za wiele. Rozejrzałem się wokół wyspy. Nie daleko mnie leżały jeszcze cztery trupy. Postanowiłem je sprzątnąć nim ktoś je przypadkiem zauważy. Po szybkim ich sprzątnięciu zrobiłem się głodny. Nie chciałem iść do najbliższej wioski, ale miałem już skończony prowiant, a nie chciałem tracić czasu na polowanie. Powędrowałem więc w stronę najbliższej wioski. O tej porze nikt raczej nie powinien przechodzić mostem. 

Perspektywa Cori.

   Po odstawieniu niedawno poznanej Elis poleciałam na wyspę nie daleko. Ciągle to samo. Albo ktoś dowiaduję się kim jestem albo ci przeklęci łowcy. Najchętniej zmieniła bym się w człowieka i taka pozostała ale wtedy nie mogłabym latać. I musiała bym się podporządkować. Po mimo tego kusiło mnie zobaczyć co robią teraz ludzie. Poleciałam więc najbliżej jak mogłam do najbliższej wioski. Następnie wylądowałam na jednym moście nie daleko i przybrałam ludzką postać. Musiałam uważać żeby znowu nikt mnie nie odkrył. Weszłam do wioski jakiej wiele. Nie robiła na mnie wrażenia była prosta i zwyczajna. Ludzie patrzyli na mnie z ciekawością ale ja jak zwykle ignorowałam ich spojrzenia.

Perspektywa Elis

 Do zmierzchu zostało jeszcze sporo czasu. Unikając swojego wuja próbowałam przytaszczyć worek z ciężkimi narzędziami do warsztatu. Na moment zatrzymałam się gdy ujrzałam tajemniczą dziewczynę ubraną jak assasynka. Wiedziałam że nie jest z tond. Ile jeszcze assasów spotkam? Pomyślałam. Może mają tutaj jakiś zlot? Co by się nie działo chciałam jak najszybciej zanieść swoje narzędzia do swojego warsztatu. Miałam tam jeszcze masę pracy. Ale wiedziałam że na niczym się dzisiaj nie skupię. Nie gdy czuję że ktoś mnie obserwuję. Wtedy znów coś zwróciło moją uwagę. To wioski nagle wtargnęła grupa strażników.  Pewnie znowu by wziąć daninę. Już chyba czwarty raz w tym miesiącu. Gdzie oni to mieszczą?

Perspektywa narratorki.

  Do wioski wtargnęła grupa strażników. Było ich ponad tuzin. Widział to Talion który był ukryty w cieniu. Cori na ich widok natychmiast zeszła im z drogi. Wtedy nagle jeden z strażników który wyraźnie dowodził grupą zaczepił jednego z wieśniaków.

- Hej ty! Dawać mi daninę dla króla! Powiedział łapiąc go za koszulę. 

- Ale jesteście tu już któryś raz z rzędu. Nie mamy dość plonów. Odpowiedział z drżącym głosem.

- Nie obchodzi mnie to! Dajcie ją nam albo my ją weźmiemy siłą. Powiedział omal go nie podnosząc. Ale raptownie go puścił.

Wieśniak natychmiast pobiegł w kierunku schowka na plony. Po chwili wrócił z grupą innych i marną ilością plonów. 

- I to mają być wasze zapasy? No trudno bierzemy. Weźmiemy też to co się nam spodoba! Odpowiedział z drwiną w głosie.

- Ale wy nie możecie. Próbował zaprzeczyć jeden z wieśniaków.

- Bo co nam zrobisz? Pobijesz.

Człowiek zszedł mu z drogi. Żołnierze natychmiast zaczęli brać co się żywnie podoba. Elis aż zacisnęła pięść. Wtedy zaczepił ją jeden ze żołnierzy.

- Ej ty! Co masz w tym worze? Zapytał

- To moja sprawa ! Odpowiedziała ściskając swój worek.

Ale strażnik wyrwał jej go siłą. Elis nerwowo dotykała rękojeść swojego miecza schowanego pod płaszczem. Strażnik wysypał wszystko z worka. Na ziemi znalazły się śruby sprężyny i druty. Zaintrygowało to też Cori i Taliona którzy podeszli bliżej.

- Co to jest? Konstruujesz jakoś broń? Zapytał patrząc na nią podejrzliwie.

- To moje rzeczy. Proszę je zostawić. Bo inaczej... Elis próbowała go ostrzec.

- Bo inaczej co? Możesz sobie zatrzymać te śmieci. Odpowiedział strażnik.

I wtedy Elis nie wytrzymała. Uderzyła żołnierza z całej siły pięścią w twarz. Aż ten musiał wypluć ząb. 

- Aresztuję cię za naruszenie człowieka króla dziewczyno! Powiedział to dość nie wyraźnie bez jednego zęba.

Ale Elis już nie słuchała. Wyjęła swój miecz i pchnęła strażnika w bok. To zwróciło uwagę pozostałych którzy zaczęli iść w jej kierunku. Nagle trzech padło z nożami wbitymi w plecy. A jeden miał wbitą strzałę w brzuch.

- Atakują nas! Wrzasną jeden z żołnierzy.

W rzeczy samej. Noże należały do Taliona zaś strzała do Cori. O ile Cori, Elis była w stanie dostrzec ukrytą na drzewie to Taliona nie widziała. Walczyła dalej ze strażnikami . Równie dobrze jak oni władała mieczem a nawet lepiej. W tym czasie padło kolejnych dwóch z rąk assasyna a kolejny został postrzelony przez Cori. Dopiero wtedy Elis dostrzegła Taliona stojącego w uliczce. Najwyraźniej dostrzegł go też jeden żołnierz. Elis posłała mu kule która trafiła prosto w rdzeń kręgowy i żołnierz padł na ziemię. Cori zaś starała się by też nikt jej nie zauważył ale wkrótce żołnierze szybko się zorientowali że strzały wylatują z drzewa. Na całe szczęście miała jeszcze zapas strzał. Gdy wszyscy żołnierze leżeli już martwi Elis nie wiedziała co zrobić. Mieszkańcy co prawda się pochowali na widok tej jadki. Ale wiedziała że jeśli zostanie tu dłużej to raczej długo nie pożyję za to co zrobiła. Natychmiast pozbierała swoje rzeczy i pobiegła do warsztatu. Gdy tam się znalazła zastała tam wilka o biały futrze i niebieskich oczach. Wilk miał na łapach bandaże i naszyjnik w kształcie róży.

- Wilk tutaj? No pięknie! Nie dość że jeszcze zostałam morderczynią to mam wilka w warsztacie! Powiedziała powoli cofając się do drzwi.

- Spokojnie to ja Cori. Odpowiedziała ludzkim głosem.

- Cori? Jesteś zmiennokształtną czy co? Ile masz postaci? Spytała zaskoczona Elis.

- Dokładnie trzy. I jeśli chcesz wiedzieć to miałaś otwarte drzwi, a to jedyne miejsce gdzie nikogo nie było. Odpowiedziała.

- No jeszcze tego assasyna tu brakuję! Powiedziała patrząc na drzwi.

- Jestem. Powiedział Talion pojawiając się przy oknie.

- Jak ty się tu dostałeś? Spytała z zdziwieniem.

- Okna też nie zamknęłaś. A to jedyne spokojne miejsce w tej chwili. Odpowiedział jakby był u siebie.

- Rozumiem że się ukrywacie. Spoko te miejsce jest wasze. Ja i tak zaraz uciekam. Tylko zabiorę swoje rzeczy. Powiedziała Elis.

- Myślałem że to zwykła szopa. A ty tu trzymasz mini wyrzutnie? Pociski? Jakieś mechanizmy sprężynowe? Reszty nie poznaję. Kim jesteś? Spytał Talion.

- Niczego nie dotykaj! Jestem swego rodzaju mechanikiem. Ale też wynajduję. Obecnie naprawiam.  Odpowiedział natychmiast zabierając swoje rzeczy.

- O mnie się nie martw. Też z tond uciekam. Powiedziała Cori machając łapą. 

 Kiedy Elis chciała z tond wyjść zobaczyła że przed jej warsztatem jest tłum ludzi. Natychmiast zablokowała drzwi.

- Tędy nie możemy uciec. Powiedziała.

- Polecałbym okno. Zaproponował Talion.

- Spostrzegawczy jesteś. Ale jak potem uciekniemy? Wtrąciła się Cori.

- Most odpada,więc albo użyczysz nam swoich skrzydeł albo nie wiem. Powiedział Talion.

- Jest jeszcze katapulta! Powiedziała Elis.

- Ja nie ufam temu czemuś. Poza tym jest zbyt blisko mostu i mogli by nas złapać. Powiedział Talion.

- Dobra pomogę wam. Ale nie liczcie że zabiorę was gdzieś daleko. Powiedziała Cori.

  Wyszli przez okno. Udało się im dobiec na koniec wyspy, gdzie Cori przemieniła się w smoka i zabrała ich z tond. Parę minut później byli już daleko od wyspy.

- To gdzie was wysadzić? Spytała Cori.

- Nie wiem. Teraz nie mam się gdzie podziać. Chyba ucieknę do miasta. Powiedziała Elis.

- Tam cię na pewno nie podrzucę. Odpowiedziała zmiennokształtna

- Ja znam pewne miejsce. Leć prosto i wysadź mnie jak zobaczysz wrak statku na wyspie. Powiedział Talion.

- Może frytki do tego? Zażartowała Cori.

- Tak wogule to dlaczego zakatowałaś tego strażnika? Spytał Talion.

- Nie lubię strażników. Do tego bywają w wiosce za często i to mnie wkurza. Odpowiedziała Elis.

 .Resztę drogi nikt nic nie mówił. Dopiero wtedy Cori zatrzymała się w powietrzu spoglądając na miejsce gdzie miała wysadzić assasyna. Spojrzała na niego wrogo. -Nie wspominałeś nic że będą tu jacyś ludzie! Warknęła Cori.

- Ludzie? Jacy ludzie? Tu nikogo nie powinno być. Powiedział Talion. - Wysadzę cię w pobliżu . Nie podlecę bliżej i już. Powiedziała Cori. 

Zmiennokształtna wysadziła Taliona w pobliżu. Elis też postanowiła pójść bo była ciekawa co to za ludzie. 

Rozdział III[]

Gdy podeszli bliżej ujrzeli trójkę ludzi stojących przy wraku starego statku lotniczego, który już porastał mchem. Nie wyglądali na tutejszych ale za to przypominali mieszkańców z najbliższego miasta. Mieli podarte ubrania. Wyglądali na rannych i raczej nie od zwykłego skaleczenia . Talion podszedł do nich bliżej by się im przyjrzeć.

- W chyba jesteście z miasta? Co tu robicie? Spytał Talion patrząc na ich rany.

-Jesteśmy uchodźcami. Uciekliśmy z miasta. Do miasta jakimiś cudem dostała się nie wielka armia najemników. Nikt nie wie jak. Zrobili spustoszenie w połowie miasta i chcieli ukraść  kryształ magnetyczny. Udało się ich powstrzymać ale większość z nich uciekła. Po tym król zrobił się bardzo surowy. Rozkazał w całym mieście zaostrzyć straże i kontrolować każdego mieszkańca. Potem zdarzył się jakiś wypadek i doszło do zamieszek. Żołnierze zaczęli walczyć z mieszkańcami. My uciekliśmy wraz z innymi.

- Dziwne . Znikam na parę dni i nagle niebo zaczyna walić się na głowę. Tu wam raczej nic nie grozi. To spokojna okolica. Powiedział Talion.

- Zaraz zaraz. Jakie bunty. I co to są te kryształy magnetyczne? Spytała zdezorientowana Elis.

Uchodźcy spojrzeli na Elis ze zdziwieniem. Podobnie Talion który zakrył twarz swoją dłonią. 


- Później ci wyjaśnię. Odpowiedział Talion.

Assasyn udał się do wraku statku . Po paru minutach wrócił z kuszą i torbą . Po jego minie Elis domyśliła się że trzeba wrócić po Cori. Gdy wrócili tam gdzie ich odstawiła natychmiast wylądowała na ziemi.

- A myślałam że już o mnie zapomnieliście, bo ja tak! Powiedziała Cori.

- Zmiana planów. Muszę odwiedzić znajomego a na piechotę to kawał drogi. Odpowiedział assasyn.

- A ty? Cori spojrzała na Elis.

- Po prostu odstaw mnie gdzieś w najbliższej wiosce. Byle nie do tej z której uciekłam. Powiedziała Elis.

- No dobrze. Ale ostatnio raz was gdzieś podrzucam. Znając życie to do celu Elis jest bliżej. Powiedziała zmiennokształtna.

Znowu znaleźli się w przestworzach. Jednak tym razem lecieli nad wyspą porośniętą gęstym lasem. Że to niby był tak skrót powietrzny. Wtedy Cori zaczęła się niepokoić i warczeć. Omal nie zrzuciła obojgu towarzyszy podróży.

- Zdziczałaś czy co? Spytała Elis próbując złapać równowagę. 

- Przepraszam. To ten instynkt. Wyczuwam zagrożenie. Powiedziała Cori.

Cori się nie myliła. Po chwili usłyszeli smoczy krzyk i to dość głośny. Cori tym razem zaryczała ostrzegawczo. Wtedy na horyzoncie pojawił się inny smok. Co gorsza był to Szybujący Śpiew. Był szary pokryty ciemno zielonymi wzorami. Miał długie ciemne rogi a jego oczy były ciemno żółte. Leciał bezpośrednio w kierunku Cori. 

- Skaczcie!Krzykneła Zmiennokształtna.

- Ale czemu? Zapytała Elis.

- Bo zaraz będzie tu jadka a nie chcę ofiar w powietrzu! Bez dyskusji! Warknęła smoczyca i zrzuciła assasyna i dziewczynę z grzbietu.

Na całe szczęście było dość wysoko by Elis zdołała rozłożyć skrzydła i poszybować. Gdy w końcu udało się jej unieść w powietrzu zaczęła rozglądał się za assasynem. Podejrzewała że nie miał takiego szczęścia i spadł prosto w środek lasu. Ale znając assasynów to nie takie rzeczy robią. I w rzeczy samej po chwili spostrzegła czubek kaptura wystający z korony liści. Poszybowała w tę strone i po chwili wylądowała na drzewie. W tym czasie w powietrzu Cori przymierzała się do bitwy z wrogim smokiem. Gad był podobnych rozmiarów ale na pewno nie zamierzał jej minąć obojętnie.  Wtedy oba smoki zatrzymały się w powietrzu i spojrzały na siebie z wrogością. 

- Lodowiec arktyczny tutaj? To lodowcowe wyspy już stopniały? Warkną po smoczemu z drwiną .

- Latam gdzie mi się podoba. Ale skoro prosisz się o bitwę to proszę. Odpowiedziała smoczyca.

Oba smoki zaryczały ostrzegawczo. Po padnięciu paru ostrzegawczych strzałów po oby stronach rozpoczęła się smocza potyczka. Smoczyca zadała przeciwnikowi parę ciosów pazurami. Ale ten natychmiast ją odepchną. Sam zadrapał ją na ogonie . Ale ona go ugryzła w łapę. Dwójka ludzi zaś obserwowała na dole oba walczące ze sobą gady. Wtedy Cori plunęła azotem prosto w twarz Szybującego Śpiewu. Ale smok obronił się falą dzwiękową. Fala nie była wielka ale nic dziwnego skoro się nią bronił. Wtedy nadszedł ruch gada. Ten wydał z siebie falę dźwiękową która odepchnęła smoczycę na kilkanaście metrów. Następną falę zmiennokształtna zdołała ominąć. Postanowiła zmienić taktykę. Poleciała w chmury a następnie w krótkim czasie pojawiła się tuż za Śpiewem. Nim smok zdołał odwrócić głowę ona ugryzła go w skrzydło. Jednak smok zrobił to samo i też ją ugryzł w to samo miejsce, po czym drasną ją pazurem po szyi. Wtedy smoczyca plunęła mu azotem w drugie skrzydło przez to smok zaczą tracić równowagę. W ostatniej chwili odepchną ją falą dźwiękową i odleciał. Cori w ostatniej chwili zatrzymała się tuż nad drzewami. Ale wtedy poczuła bolące skrzydło i natychmiast postanowiła odpocząć. Wylądowała , więc na ziemi tuż obok Taliona i Elis. Ci spojrzeli na nią i podbiegli do niej.

- Nic ci nie jest? Spytała zmartwiona Elis.

- Pierwszy raz widziałem walkę smoków. Zawsze tak ze sobą walczycie? Spytał podekscytowany Talion.

- Tylko wrogie gatunki. Normalnie zdarza się to rzadko. Odpowiedziała zmiennokształtna po czym przybrała swoją ludzką formę.

-  Znałaś tego smoka. Spytała zaciekawiona Elis.

- Nie ale znam ten gatunek. I szczerze go nie lubię. Odpowiedziała Cori.

Widząc że zbliża się wieczór rozpalili ognisko i usiedli wokół niego. Cori opatrzyła sobie rany które były nie groźne. Postanowiła więc w tym czasie wybrać się na polowanie. Postanowiła zapolować na sokoła który był w pobliżu ale ani łukiem ani pod smoczą postacią nie mogła go upolować. Po mimo że udało jej się przymrozić pióra. Tak więc siedzieli z prawie pustymi żołądkami bo w pobliżu udało się znaleźć trochę jagód.

- To miałeś mi powiedzieć czym są kryształy magnetyczne. Elis zabrała głos.

- A no tak . Dziwne że wy poza miastem o tym nie wiecie. Chociaż się nie dziwię. Powiedział Talion.

- Coś o nich słyszałam ale za rzadko bywam w miastach by się tym jakoś zainteresować. Powiedziała zmiennokształtna.

- No dobra. Pewnie słyszałyście o różnych kamieniach energetycznych które napędzają większe statki powietrzne? Spytał Talion.

Obie kiwnęły głowami.

- Miasta ciągle rosną i się rozwijają. Na pewnej wysokości wszystko zaczyna się rozpadać. Podobnie jest z samą wyspą na której zbudowane jest miasto. Normalne wyspa lata samodzielnie. Ale starczy zakłócić jej równowagę by zaczęła tracić ten stan. Budowa miast często doprowadza wyspy do tego stanu. Kryształ magnetyczny umieszczony w samym centrum wyspy sterowany przez odpowiednie mechanizmy, wydziela specjalne pole magnetyczne które chroni wyspę z miastem przed utratę równowagi i sprawia że nic się nie rozpada. Gdy Talion skończył opowiadać Cori omal nie przysnęła.

- Pewnie te kryształy są dużo warte. Dużo ich jest? Spytała zaciekawiona Elis.

- Każde miasto ma jeden własny. Jest ich bardzo mało i bardzo ciężko je znaleźć. Odpowiedział Talion.

- Tak bardzo ciekawe. A teraz pójdę spać. Ta walka ze smokiem bardzo mnie wykończyła. Odpowiedziała senna Cori.

Wkrótce potem wszyscy zasnęli. Nie wiedzieli jednak że z pomiędzy drzew obserwuję ich para wilczych perfidnych oczu. Była to jak się wydawało zwykła wilczyca z jeszcze przymrożoną sierścią. Wiedziała że jedna z osób jest zmiennokształtną i przyszła za nią. Ale wtedy usłyszała rozmowę ludzi przy ognisku, która wydała się jej bardzo interesujące. Postanowiła więc że zachowa ją tylko dla siebie i tylko ona będzie o niej wiedzieć.  Podeszła więc do jeszcze palącego się ogniska i wzięła dość spory kawałek drewna. Przyłożyła go do ognia. I podpaliła wszystko wokół śpiących, po czym uciekła.

Rozdział IV[]

   Pierwsza wybudziła się Cori wyczuwając duszącą woń dymu. Natychmiast się poderwała na równe nogi. Ujrzała ogień wokół niej i jej towarzyszy. Zobaczyła że ogień jest coraz bliżej Elis. Ale nim zdołała ją wybudzić dorwał się jej ręki. Dziewczyna wybudziła się z nagłym krzykiem. Gdy spostrzegła że jej ręka jej się pali. Natychmiast stłumiła ogień na ręce. Jednak skóra była już bardzo poparzona. Po chwili wybudził się Talion, który gwałtownie poderwał się na równe nogi.

- Co się tutaj dzieję!? Krzykną zdenerwowany.

- Jakimś cudem ogień się rozprzestrzenił! Wrzasnęła Elis która próbowała powstrzymać się od krzyku.

- Zajmę się tym ! Powiedziała zmiennokształtna. 

Cori pod postacią smoka natychmiast wzniosła się w powietrzu i zionęła strumieniem lodu gasząc najbliższy ogień. Resztę udało jej się zdmuchnąć skrzydłami. Po czym wylądowała nieco zdenerwowana.

- Wszyscy cali? Spytała Cori.

- Chyba tak. Ale moja ręka nie. Odpowiedziała Elis.

- Jakim cudem ten cholerny ogień się rozprzestrzenił? Spytał zdenerwowany Talion.

- To nie ważne. Ale coś mi mówi że chyba musimy się zbierać. Powiedziała Elis.

Po opatrzeniu dłoni Elis ruszyli w drogę. Na całe szczęście ogień nie spalił ich rzeczy. Znaczy się większości.

 Gdzieś za lasem znalazła się sokolica. Nie oglądała się na krótkotrwały pożar. Natychmiast przybrała ludzką postać i wylądowała na ziemi. Miała ciemne oczy i czarne włosy zwisające jej z kaptura. Przysiadła na moment na ziemi by wszystko sobie ułożyć

Perspektywa Alessi.

  Było już po północy ale nadal nie było widać słońca na horyzoncie. Postanowiłam krótka chwilę odpocząć i wszystko na szybko przemyśleć. Tamci pewnie już spłonęli. Chociaż mam wątpliwości co do zmiennokształtnej. Nie powinna być moim problemem. Zaczęłam sobie wszystko przypominać co pamiętam z wizyt w miastach. Tamten assasyn mówił że ten kryształ jest umieszczony w samym centrum wyspy. Droga mi trochę zajmę więc muszę podróżować w mojej najszybszej postaci. 

Perspektywa naratorki.

  Assasyn zapukał do starych drewnianych drzwi. Były to drzwi drewnianego budynku na uboczu wyspy. Po mimo że dom przypominał mieszkanie jakiegoś pustelnika to nie daleko stała nie wielka maszyna latająca nadal zdatna do użytku. Wtedy drzwi otworzył człowiek z starannie przystrzyżoną brodą lekko czerwonawej twarzy. Był nieco wyższy od Taliona . 

- O Talion. Przyszedłeś może po jakieś zapasy dla swojego zakonu? Czy może chodzi o co innego? Spytał człowiek.

- Witaj Rojer . Nie zakon mnie tu nie przysyła. Sprawa jest raczej inna. Szukam informacji. Odpowiedział Talion.

- Proszę wchodzcie. Zaprosił Rojer rozglądając się przy tym czy ktoś aby na pewno nie kręci się na zewnątrz.

Weszli do pomieszczenia obwieszonymi różnymi obrazami i kilkoma trofeami zwierząt. Przy niewielkim oknie stał stół na sześć osób a obok stało kilka szaf i wejście do piwnicy zaś nie daleko były drzwi do innego pomieszczenia.

- A kim są dodatkowi goście? Zapytał zaciekawiony Rojer.

- Ja jestem Elis a ona to Cori. Odpowiedziała Elis nim inni zdążyli odpowiedzieć.

- Więcej nie musisz o nich wiedzieć. Odpowiedział Talion.

- To jakie informację cię tu sprowadzają? Spytał.

- Głupio się przyznać ale prawie nic nie wiem o nie dawnych zamieszkach w mieście. Przyznał assasyn.

- Gdzieś ty był? Prawie każdy assasyn w mieście o nich wie. Zdziwił się Rojer.

- Tu i tam. Powiedział Talion.

- Siadajcie. Rzekł Rojer.

Wszyscy usiedli. W międzyczasie gospodarz doniósł coś do picia i rozpoczął dialog.

- Najpierw powiedz co wiesz. Powiedział Rojer.

- Wiem że grupa najemników napadła miasto by zdobyć kryształ. Po nie udanej akcji zaczęły się bunty i jakaś panika. Tyle powiedzieli uciekinierzy z miasta. Odpowiedział assasyn.

- Przynajmniej tyle. To było tak. Z tego co wiem to jednemu z najemników udało się zranić króla. Ale nie mówią o tym oficjalnie. Od tego czasu do puki nie wyzdrowieje zastępuję go jego bratanek. Z jakiś powodów uwziął się na mieszczan i obwinia ich za to że przyczynili się do pojawienia się tych najemników. Zwiększył straże i ograniczył swobodę miejską. Aresztują praktycznie każdego kto mógł pomóc najemnikom.

- Ale dlaczego pomóc? Spytała zaciekawiona Cori.

- Nie znasz go. Nie to że jest zły. Ale od kod rządzi w mieście za panował pewien chaos. Do tego podejrzewają go że przyczynił się do ścieńcia ulubieńca ludu czyli jednego z zarządców miasta. Z resztą są ludzie którzy po prostu go nie lubią.

- To niech zmienią władzę! Powiedziała Elis.

- Żeby to było takie proste. Prychną Rojer.

- Skąd byli ci najemnicy i kto ich wyznają? Spytał Talion.

- Nie wiadomo. Wiem tylko że byli dobrze wyszkoleni i że paru jeszcze żyję. Mieli zasłonięte twarze i granatowe ubrania. Nic poza tym nie wiem. Stwierdził Rojer.

- Aha. Dzięki za informację. Podziękował i wstał kierując się ku wyjściu. 

- Jeśli znowu chcesz pożyczyć maszynę bez pytania to na to nie licz! Albo chociaż zapłać za nią. Powiedział Rojer.

- Nie tym razem! Krzykną Talion a za nim Cori i Elis.

Gdy wyszli stanieli przed przepaścią wyspy.

- Dobra kim jest ten Rojer i skąd tyle wie?Spytała Cori.

- Był kiedyś ważnym świadkiem którego miałem pilnować. Przenieśliśmy go tutaj dla bezpieczeństwa. Ale przechowuję dobre piwo i wielu dostawców do niego tu zagląda z informacjami z miasta. Odpowiedział Talion.

- Dobra ale o jakim transporcie myślisz. Jak nie o maszynie latającej? Spytała Cori.

- Myślałem że ty mnie podrzucisz? Powiedział Talion.

- Że niby jak? Co ty myślisz że ja robię w transporcie? Chcesz lecieć do Cerrbis to znajdź sobie innego smoka! Krzyknęła Cori.

- Pamiętaj że pomogłem ci się uwolnić od łowców smoków. Przypomniał Talion.

- Ja też tam byłam! Przypomniała Elis.

- W ludzie jesteście tacy pamiętliwi! Prychnęła Cori.

W końcu zmiennokształtna się zgodziła. Po chwili odlecieli z wyspy.

Rozdział V[]

     Lecieli nad kolejną zalesioną wyspą. Kiedy nagle Elis dostrzegła w oddali coś błyszczącego. Bez oszczeżenia pozostałych zeskoczyła otwierając swe skrzydła. Poszybowała prosto w dół. Zmiennokształtna i assasyn byli zdezorientowani. Nie wiedzieli dla czego to zrobiła.

- Wiesz może co ona wyprawia? Spytał zdezorientowany Talion.

- Nie wiem. Może znowu mi próbuje udowodnić że potrafi latać. Ale lepiej to sprawdzić. Powiedziała Cori.

Zlecieli w dół za Elis. Dziewczyna przed chwilą siedziała nad czymś i dopiero po chwili zwróciła uwagę na stojącą przed nią dwójkę. 

- Co ty wyprawiasz?! Spytał assasyn.

- Rozbrajam pułapkę. Odpowiedziała spokojnie Elis.

- Jaką pułapkę? Spytał znowu Talion.

Dziewczyna pokazała pułapkę podobną do tych co na niedźwiedzie tylko że na smoki. Po chwili wyjęła z niej śruby i wrzuciła do swojej torby.

- Po co ci to żelastwo? Spytała Cori.

- Może mi się później przydać. Poza tym nie chcę by jakiś smok wpadł w tą pułapkę. Odpowiedziała Elis.

- Nie rozumiem cię. Przecież smoki potrafią wszystko zniszczyć. Czemu chcesz je ratować? Spytał  Talion.

- Co ty wież o smokach! Warknęła Cori.

- Mam swoje powody . Poza tym nie twoja sprawa.  Odrzekła dziewczyna.

- Czujecie to? Coś się pali. Stwierdziła zmiennokształtna pod postacią wilczycy.

Poszli za śladem pożaru. Zobaczyli nie wielką część lasu spustoszoną przez ogień. Jednak w płomieniach dojrzeli coś jeszcze. Była to postać ze skrzydłami która stała odwrócona do nich tyłem. Gdy po chwili się do nich odwróciła zobaczyli że ma zabandażowane miejsce w którym powinny być oczy. Chcieli do niej podejść bliżej ale nagle pojawili się smoczy łowcy. Zaskoczyli ich. Jednak gdy przyjrzeli się przybyłym nie wyglądali jakby chcieli ich zabić.

- Co wy tu robicie? Uciekajcie jeśli życie wam miłe! Krzykną łowca.

- Czemu? Spytała Elis.

Ale łowcy nie odpowiedzieli tylko rzucili się na tajemniczą dziewczynę. Jednak wtedy ona znikła. Łowcy zebrali swoją broń ale nadal pozostawali czujni.

- Nie wiem kim jesteście i co z wami robi ta wilczyca. Ale jeśli chcecie przeżyć idźcie z tond. Powtórzył łowca.

- Nie rozumiem o co chodzi? Zdziwił się Talion.

- Polowaliśmy na smoki jak zwykle. Kiedy nagle pojawiła się ona. Na początku myśleliśmy że jest zwykłym człowiekiem do puki nie zobaczyliśmy skrzydeł. Zaatakowała nas a potem wybuchł pożar. Myślimy że jest pół smokiem.

- Nie wydaje mi się. Powiedziała Elis.

- Mi też. Szepnęła Cori.

- Nie rozumiem. Zdziwił się łowca.

- Tak jakoś mi się wydaje. Odpowiedziała Elis.

Odeszli od łowców do nie spalonej części lasu. Na całe szczęście ludzie niczego nie podejrzewali.

- Myślicie że ona jest pół smokiem? Spytał Talion.

- Być może ale nie jestem pewna. Wyczuwałam tak jakby u niej mroczną aurę. Stwierdziła zmiennokształtna.

- Ty też? Spytała Elis.

- Dziwne zwykle ludzie nie przeczuwają takich rzeczy. Powiedziała Cori.

- Pewnie mi się wydaje. Uznała dziewczyna.

- Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę po przeszkadzać tym łowcą smoków. Powiedział Talion.

- Idę z tobą. Powiedziała Cori.

- Ja zostaje. Muszę jeszcze coś sprawdzić. Powiedziała Elis.

- Jesteś pewna? Przecież niby tak lubisz pomagać smokom. Spytał Talion.

Wtedy jednak Elis wyciągnęła z torby kulkę wielkości pięści. Podała ją Talionowi.

- Weźcie ją i rzucie w łowców jak nadarzy się okazja. Powiedziała Elis.

- Ale co to? Spytał assasyn.

- Moja niespodzianka dla nich. Poza tym przeszkadzać łowcom można na różne sposoby. Powiedziała Elis.

Zmiennokształtna i assasyn odeszli w stronę łowców. Elis zaś usiadła w cieniu drzew i zaczęła majstrować przy rzeczach jakie znalazła w swojej torbie. Wtem poczuła nagle ukłucie w głowie jakby coś dobierało się do jej myśli. Natychmiast zaczęła się rozglądać ale jednak nic nie znalazła. Po chwili jednak znowu je poczuła tym razem jednak zachowała spokój i wróciła do zajęcia. Na wszelki wypadek jednak miała naładowaną broń.

Z perspektywy Cassandry.

Tym razem wykorzystałam nie uwagę łowców i uciekłam im z oczu. Chciałam ich zaatakować ale wtedy pojawiły się trzy postacie. Jedna dziewczyna, assasyn i wilczyca chociaż nie jestem pewna. Odwróciłam się w ich stronę i uciekłam. Potem ich śledziłam z ciekawości. Nie chciałam się ujawniać bo nie wiedziałam kim są. Assasyn i zmiennokształtna z tego co się dowiedziałam postanowili pójśc po przeszkadzać łowcom smoków co mi było na rękę. Została tylko dziewczyna w dziwnej czapce. Chciałam przeszukać jej myśli jednak za każdym razem coś mi przerywało gdy próbowałam to zrobić. Jedyne co zauważyłam to że cały czas coś buduje. Ale nie jestem pewna czy jest człowiekiem albo ma silną wolę. Postanowiłam więc sprawdzić co u pozostałej dwójki.

Perspektywa narratorki.

Asasyn i zmiennokształtna ukryli się na drzewach pod którymi stali smoczy łowcy. Mieli przy sobie broń. Talion zastanawiał się czy nie sprawdzić najpierw na nich działania dziwnej kulki czy najpierw ich podręczyć. Cori za to się nie zastanawiała przybrała ludzką postać i strzeliła któremuś w udo. Innemu w kolano. Kiedy w panice zaczęli się rozglądać skąd pochodzą strzały zwędziła im parę pułapek i sieci na smoki. W końcu Talion tęż postanowił do niej dołączyć. Zaczą więc rzucać sztyletami w różne strony by ich po straszyć. Z innego miejsca obserwowała (swoimi zmysłami) ich pół demonica. Im również chciała przejrzeć myśli jednak nie chciała przerywać im zabawy a sobie przyjemności z rozrywki. Jednak zbyt pochłonięta obserwacją nie zauważyła że jeden z sztyletów poleciał w jej stronę i trafił ją w ramię. Zdezorientowana spadła z drzewa tuż przed łowcami. Nie umknęło to też Cori i Talionowi.  Cassandra podniosła się z ziemi. Wyjęła sztylet z ramienia i rzuciła go w kierunku jednego z łowców.  Ten wbił się mu prosto w serce. Pozostali chwycili za broń i zaczęli atakować pół demonicę. Wtedy Talion skorzystał z okazji i rzucił kulą od Elis w stronę ludzi. Kula uderzyła o ziemie. A gdy to się stało wybuchnęła odłamkami żelaza różnego rodzaju. Większość z nich trafiła w łowców. Cori i Talion mieli szczęście że siedzieli na drzewie. Ale Cassandra w porę zdołała zasłonić się swoimi skrzydłami. Gdy je odsłoniła wyczuła że łowcy nie żyją. Gdy podniosła kawałek metalu z ziemi zrozumiała że zabiły ich odłamki . Podniosła głowę w górę wyczuwając obecność ludzi. Chciała im podziękować ale nie była pewna czy może po tym jak czyjś sztylet wbił jej się w ramię. Więc nabrała prędkości i znikła.

Rozdział VI[]

  Cori spojrzała na pobojowisko. Zeskoczyła z drzewa i się rozejrzała. Zaraz po niej Talion. Wokół leżały ciała łowców smoków i ani śladu tajemniczej dziewczyny.

 - Znowu się pojawiła myślisz że nas śledziła? Spytał Talion.

-  Nie wiem. Lepiej wracajmy do Elis. Odrzekła Cori.

Gdy wrócili zastali Elis na swoim miejscu. Tym razem jednak przysnęła. Cori krzknęła na nią by się obudziła. Ale ona nadal spała. Jednak po chwili otworzyła oczy. Spojrzała na dwójkę która przerwała jej sen.

- O już wróciliście? Jak poszło. Spytała Elis.

- Nieźle. Nie licząc że ta twoja niespodzianka dla łowców mogła nas zabić. Ale przynajmniej mamy tych łowców z głowy. Odpowiedział Talion.

- To zabiła ich!? Miała ich tylko zranić i ogłuszyć. Muszę chyba trochę zmniejszyć pole rażenia. Zdziwiła się Elis.

- Znowu pojawiła się ta dziewczyna. Ale znikła w krótkiej chwili. Powiedziała Cori.

Po krótkiej rozmowie postanowili udać się w dalszą drogę do miasta. Musieli jednak zrobić krótki postój przy następnej wiosce. Słońce było już wysoko na niebie gdy ujrzeli zarysy nie wielkich budowli. Wtedy zbliżyli się do mostu by Cori mogła przybrać postać smoka. Szli kawałek drogi aż weszli na nie dużą wyspę gdzie znajdowała się wioska. Normalne drewniane budowle i nic poza tym. I oczywiście mieszkańcy chodzący po wiosce. 

- Musimy tu przenocować jeśli chcemy jutro dotrzeć do miasta. Powiedział Talion.

- Naprawdę mogłyśmy przenocować w bezpiecznym lesie a ty wybierasz wioskę ludzi? Spytała sarkastycznie Cori.

- Albo iść nocą. Stwierdziła Elis.

- Nocą mógł bym iść sam bez was. Ale wtedy na mostach do miasta jest pełno zbujców, a w powietrzu pełno smoków. A wiecie czemu nie nocujemy w lesie. Odpowiedział Talion.

- W sumie racja. Tam chyba jest jakaś gospoda. Zauważyła Elis.

Udali się do gospody. Był to większy od innych budynek o drewnianych drzwiach. Wokół siedziało paru podróżnych i paru miejscowych. Spojrzeli na nowo przybyłych po czym wrócili do dopijania piwa. Trójka podeszła do gospodarza spytać o wolne pokoje.

- Szukamy wolnych pokoi na noc. Powiedział Talion.

- Mam jeden wolny ale tam już jest jedna osoba. Co prawda jest jeszcze jeden ale prawie pełny. Odpowiedział gospodarz.

- My bierzemy ten w którym jest mniej ludzi . Zamówiła Cori.

- Talion niech wam będzie ale ja biorę ten drugi. Powiedział Talion rzucając sakiewkę na blat przed nosem gospodarza.

Po rozejrzeniu się po wiosce czy nie kręcą się po niej jacyś strażnicy wszyscy udali się do swoich pokoi. W końcu powoli się ściemniało. Cori i Elis weszły do swego pokoju który posiadał dwa nie wielkie okna.  Pokój był nie wielki i miał trzy łóżka. Do każdego z nich  jakaś szafka i półka. Na jednym z nich siedziała dziewczyna o bardzo czarnych włosach i granatowych oczach, miała bladą skórę i wplecione we włosy pióra z perłami. Spojrzała na współlokatorki i wróciła do czytania jakieś książki. 

- Jestem Hope . Odpowiedziała dziewczyna. 

- Ja jestem Elis a ona to Cori. Przedstawiła Elis.

- Miło was poznać. Długo tu zostajecie? Spytała Hope.

- Nie my tu tylko nocujemy. Odpowiedziała Elis.

Po krótkiej rozmowie cała trójka udała się spać. Talion w tym czasie pogrywał w karty z nowo poznanymi współlokatorami. Większość z nich to przypadkowi podróżnicy i kupcy. Przy okazji dowiedział się co tam na świecie. 

 Było ciemno po środku tej ciemności stała Elis. W tej ciemności była nie niepokojąca cisza . Gdy nagle wokół pojawiło się pełno płomieni. Dziewczyna zaczęła uciekać. Wokół widziała sylwetkę których nie była w stanie rozpoznać. Znowu próbowała uciec. Wtedy też usłyszała smoczy ryk. Chciała uciekać jak najdalej od niego jednak z jakiś powodów ją przyciągał. Zaczęła biec w jego kierunku. Udało jej się wyminąć ogień wtedy dostrzegła czarną uzbrojoną w pazury łapę lecącą prosto na jej twarz. Zaraz po tym budzi się przerażona. Jak zwykle po tym samym śnie co śni się od wielu lat. Poczuła że ręka ją znowu zaczyna piec. Zdjęła więc bandaże by się jej przyjrzeć. Jak do tej pory oparzenia ledwo co się goją. Z powrotem zabandażowała rękę i rozejrzała się po pokoju. Cori spała jeszcze smacznie ale nigdzie nie było Hope.

Z perspektywy Hope. 

Obudziłam się dość wcześnie tego dnia. Moje współlokatorki jeszcze spały, to dobrze bo nie chciałam zwracać ich uwagi. Zebrałam się po czym zabrałam swoje rzeczy. Chciałam jak najszybciej coś zjeść i jak najszybciej się z tond wynieść. Zeszłam na dół. Za ladą stał jeszcze zaspany gospodarz. Poprosiłam o coś lekkiego na śniadanie i zapłaciłam. Usiadłam przy stole czekając na śniadanie. Myślałam gdzie tym razem wybrać się by mieć trochę więcej spokoju. Wtedy też na dół zszedł pewien człowiek w kapturze. Wyglądał na zmęczonego, siadł przy stole próbując rozmasować głowę. Gdy wreszcie dostałam swoje dość długo oczekiwane śniadanie, zabrałam się za nie. Na moje nie szczęście do gospody wpadła grupa dość nie przyjemnych ludzi których nie stety znałam. Przysłoniłam twarz dłonią i starałam się na siebie nie zwracać uwagi. Trójka ludzi podeszła do gospodarza i natychmiast zaczęła go wypytywać.

- Witaj. Słyszałeś może coś o jakieś zmiennokształtnej w okolicy? Spytał jeden z nich dość wścibskim głosem.

- Zmiennokształtna? Sam dobrze wiem kogo tu przyjmuję i są tu tylko ludzie. Zdziwił się gospodarz. 

Wtedy na dół zeszła jedna z współlokatorek. Chyba miała na imię Elis. Nie wiem czemu ale od razu zwróciła uwagę "moich byłych panów" chyba przez jej czapkę. Ale nie byłam pewna. Podeszli do niej niemal ją otaczając, była w końcu zdecydowanie od nich niższa.

- Dzień dobry. Coś się stało? Spytała dziewczyna.

- Chcemy tylko spytać czy może nie wiesz coś o jakiś zmiennokształtnych . Powiedział jeden z nich.

-Żadnego nigdy nie widziałam. Znam tylko samych ludzi. Odpowiedziała Elis.

- Ach tak. To ciekawe dlaczego nosisz taką dziwną czapkę. Zaciekawił się.

- Nie wasza sprawa. A teraz przepraszam ale muszę wyjść. Powiedziała nieco bardziej zdenerwowana.

Jednak oni nie odpuszczali. Nadal się jej wypytywali. To o zmiennokształtnych to o inne stworzenia. W końcu któryś chciał jej ściągnąć czapkę. Ale ona wtedy złapała go za rękę a następnie przyłożyła miecz do gardła który najwyraźniej wcześniej miała ukryty.  

- Ani mi się waż! Wrzasnęła.

Do całego zajścia wtrącił się gospodarz który jeszcze chwilie temu siedział cicho. 

- Jeśli nie przestaniecie wywale was na zbity pysk! Krzykną.

Oczywiście trójka nie chciała robić zamieszania więc zostawiła dziewczynę w spokoju i wyszła. Zaraz po tym dosiadła się do człowieka w kapturze. Dobrze że do niczego nie doszło, nie chciałam żeby ktoś oberwał z mojego powodu.

Z perspektywy narratorki.

Elis usiadła w ciszy obok assasyna. Chciała spytać się czy dzisiaj dotrą do miasta ale po całym zajściu odechciało jej się gadać.

- O co chodzi z tą czapką? Spytał zaciekawiony Talion.

- Nie twoja sprawa. Przynosi mi szczęście i nie lubię jej ściągać. Odpowiedziała nie chętnie Elis. 

- Aha . Będzie chyba trzeba obudzić Cori. Zaraz wyruszamy. Powiedział Talion.

Po obudzeniu Cori i śniadaniu ruszyli w drogę. 

W tym czasie u Alessi.

  Sokolica przemierzała niebo kierując się w stronę miasta. Nic jej nie zakłócało lotu. Po mimo tego raz  omal nie zetknęła się ze smokiem z którym nie chciała się mierzyć. Postanowiła więc odsapnąć chwilę na nie zamieszkanej wyspie. Lądując przybrała postać wilczycy. Z ciekawości rozejrzała się po wyspie za czymś ciekawym. Jednak nic poza paroma drobnymi królikami  które później zjadła nie znalazła. Po mimo tego czuła się na wyspie dość nie swojo. Jakby wcześniej ktoś tu był ale na pewno nie człowiek. Po chwili znalazła ślady wilczej łapy która na pewno nie należała do niej. 

Z perspektywy Alessi.

Po znalezieniu śladów wilczych łap postanowiłam się z tond wynieść. Nie wiadomo co za wilk był tu wcześniej ale z swoim gatunkiem wole nie mieć do czynienia. Natychmiast przybrałam postać sokolicy i poszybowałam w kierunku miasta które było nie daleko. Gdy znalazłam się już całkiem blisko przybrałam ludzką postać przy lądowaniu.  Cerrbis było miastem na wielkiej wyspie. Jednak przez to że ciągle się rozrasta miało wybudowane drewniane platformy. Pamiętałam to z ostatniej mojej wizyty gdy wykonywałam pewne zlecenie. Jak zwykle miasto było owinięte murem . Stanęłam przed wielkimi ciężkimi drzwiami. Tyłem do nich stało dwóch strażników dzierżących długie włócznie. Ale dobrze wiedziałam że tam na górze stoi dość spora grupa strażników gotowa wystrzelić strzały w razie nie porozumienia. Podeszłam do nich a oni od razu zaczęli mnie wypytywać.

- Stój! Powiedz kim jesteś i w jakim celu tu przybywasz. Powiedział rutynowo strażnik.

- Jestem zwykłą przybyszką która chce odwiedzić rodzinę. Skłamałam.

- A ta broń? Spytał podejrzliwie.

- Z zawodu jestem myśliwą. Znowu skłamałam.

- A nie wyglądasz. Udowodnij! Powiedział strażnik.

Wiedziałam o co chodzi natychmiast z torby wyjęłam dwa spore króliki i podałam strażnikowi jakby nigdy nic.  Już raz miałam z nimi do czynienia i poprzednim razem nie było mi tak łatwo dostać się do miasta. Strażnicy są nie ufni co do nie tutejszych. Ale zwykle można ich łatwo przekupić. Wtedy jeden ze strażników machną w górę ręką. Po chwili brama do miasta się otworzyła i mogłam przejść.  

Rozdział VII[]

Perspektywa naratorrki.

  Dzisiaj nie dam rady ale postaram się napisać jeszcze w tym tygodniu. 

Dobra macie dzisiaj swojego nexta. Sorki że tak późno .

 Z perspektywy Cassandry.

Śledziłam już tą trójkę od pewnego czasu i trochę się o nich dowiedziałam. Wiedziałam że zmierzają do miasta. Gdzie niestety nie mogłam pójść nawet jeśli bym chciała.  Postanowiłam więc ich wyprzedzić i rozejrzeć się gdzie nie gdzie. Właściwie nic ciekawego nie  wyczółam . Paru kupców i wędrowców z tego co słyszałam. Wtedy jednak moją uwagę przykuła jedna dziewczyna. Od razu czułam że jest zmiennokształtną. Szła szybkim krokiem nie patrząc w tył. A szkoda bo za nią szła trójka podejrzanych ludzi.

Z perspektywy Hope.

Zmierzałam w kierunku miasta. Musiałam się spieszyć bo ciągle wydawało mi się że ktoś za mną idzie chociaż tak naprawdę mijało mnie wiele ludzi. Nadal myślałam o ostatnim poranku . W końcu zatrzymałam się na niewielkiej wysepce po między mostami. Miasto było już całkiem nie daleko. Kiedy jednak ujrzałam trzech podejrzanych mężczyzn od razu zacisnęłam pięść. Mogłam przewidzieć że najprędzej przyjdzie im do głowy że uciekam w kierunku miasta. 

- Znowu się spotykamy. Wróć z nami dobrowolnie albo pożałujesz. Odpowiedział jeden z nich.

- Po moim trupie! Odpowiedziałam.

Zaczęli do mnie podchodzić z szablami w dłoniach i sznurami. Jak ja nienawidzę sznurów! Byli dość daleko bym mogła użyć łuku. Ale wolałam użyć sejmastr. Nie chciałam przybierać innej formy. Jednak kiedy zaczęli przyspieszać kroku w moją stronę nagle się przerazili i cofnęli. Spojrzałam w tył i ujrzałam smoka. Wielkiego pomarańczowo granatowego z długim pyskiem i złoto żółtymi oczami. Zamiast przednich łap miał skrzydła a jego ciało pokrywały kolce. Nie wiedziałam co to za gatunek ale na pewno przedstawiciel ognistych smoków. Zaryczał głośno i uniósł swoje szpony tuż nademną. Nie lubiana przez ze mnie trójka natychmiast uciekła ale pozostał smok. I gdzie są ci smoczy łowcy kiedy ich potrzeba? Zamiast semestr wyjęłam łuk i napięłam strzałę. Ale wtedy. Na niebie pojawił się ktoś . Była to dziewczyna o skrzydłach przypominające smocze. Czyżby półsmok? Podleciała do gada i pogładziła go po pysku. Smok po chwili potrząsł głową i znikną. Dopiero wtedy spostrzegłam że ona ma na oczach bandaże. Nie leciało w moją stronę. Wogule się na mnie nie patrzyła.  Wydawało mi się że zaraz od leci więc krzyknęłam do niej.

- Dziękuję ci za pomoc! Kim jesteś? Pierwsze co przyszło mi do głowy by jej zadać.

Ona jednak przez dłuższą chwilę nie odpowiadała tylko wisiała w powietrzu. W końcu podleciała trochę bliżej.

- Nie ma za co. Ale nie jestem tym kim myślisz. Radzę ci lepiej mnie zostawić. Odpowiedziała jakby jak najszybciej chciała odlecieć. 

- To chyba oczywiste po tym co zrobiłaś z tym smokiem. W końcu ludzi się nie słuchają. Odpowiedziałam próbując uzyskać od niej jaką kolwiek odpowiedź.

- Starczy że ja wiem kim ty jesteś zmiennokształtno. Powiedziała.

- Wystarczy Hope. Skąd to wiesz? Spytałam lekko zdziwiona.

- Mam swoje zdolności. Odpowiedziała nadal znajdując się w powietrzu.

- Mogę ci jakoś pomóc. Zapytałam sądząc że może mi to się opłacić.

- Jeśli nie widziałaś grupki łowców i pół smoczcy, to nie. Powiedziała.

Perspektywa Trevora

Jak co dzień trwał mój kolejny nędzny dzień w tym mieście. Przechodziłem jedną z ulic prosto do karczmy by trochę odpocząć. Może ten dzień wyglądał by inaczej gdybym trochę pognębił żołnierzy jak zwykle. Ale od paru dni było ich zbyt dużo. A gdybym im podpadł na pewno podzielił bym los tych co zadarli z żołnierzami. Ostatecznie zawsze pozostaje obrona. Ale dzisiaj nie miałem ochoty do nikogo strzelać. Właśnie mijałem rynek główny gdzie co chwilę ktoś coś sprzedawał i gdzie znowu było pełno straży. Atmosfera w mieście była dość napięta i nawet uliczni przemytnicy i wszelkiego rodzaju ludzie którzy za wszelką cenę chcieli coś upchnąć komuś za byle grosz się tu nie kręcili. Zostali tylko maruderzy. Oprócz zwykłych kupców, żebraków, i ulicznych błaznów dostrzegłem grupkę ludzi.  Może bym nie zwrócił na nich uwagi jakby nie to że większość z nich nie byli nawet ubrani jak miastowi. Ale podróżnicy w mieście to nic wyjątkowego. Tak naprawdę zainteresowało mnie zainteresowanie żołnierzy nimi. Patrzyli na nich podejrzliwie. A ja doskonale znałem te spojrzenia. Człowiek w kapturze wydał mi się nawet znajomy ale nie mogłem mu się za bardzo przyjrzeć. Wtedy dostrzegłem że dwójka żołnierzy idzie w ich kierunku. Uznałem to za niezłą okazję by popsuć im dzień. Natychmiast popchałem taczkę z kamieniami która była obok mnie w stronę żołnierzy. Tak jak przewidziałem wpadła na nich i zepchnęła na stragan z warzywami. Chciałem się natychmiast zmieszać z tłumem by nie zwrócić na siebie uwagi ale wtedy jakaś dwójka strażników zaczęła mnie gonić.

Postanowiłem uciekać. Skubańcy musieli spostrzec co zrobiłem i teraz muszę uciekać. Pędziłem ile się da znałam miasto i wiedziałem że mi się uda. Ale kiedy miałem wbiec na ulicę gdzie mógłbym ich zgubić przejście do niej było zastawione wozem z beczkami który ni jak nie można minąć. W panice zacząłem biec na oślep skręciłem w bok. Szlag! Zapędzili mnie w ślepą uliczkę. Jednak nie znam miasta tak jak mi się wydaję. Wiedziałem że nie chcą mnie zabić a jedynie złapać. Ale ja nie chciałem iść do tego więzienia. Że też broń dzisiaj zostawiłem w domu. Obróciłem się do ściany sprawdzając czy da się po niej jakoś wspiąć. Nic z tego i tak by mi się nie udało! Wtedy właśnie usłyszałem charakterystyczny świst w powietrzu i po chwili obaj strażnicy nie żyli. Na drugiem stronie uliczki dostrzegłem grupkę ludzi których uratowałem przed strażnikami. Ciała strażników przeszyły dwie dość celnie oddane strzały. Wystrzeliła je dziewczyna o czarnych włosach. Druga miała dziwną czapkę na głowie i białe włosy zaś mężczyzna wyglądał mi na assasyna. Wydawało mi się że chyba wszyscy mają mniej lat niż ja. 

- Mówiłem ci nie strzelaj! Teraz będą ich szukać i dojdą do nas! Krzykną assasym do czarnowłosej dziewczyny.

- Sam mogłeś użyć swoich sztyletów. Odgryzła ona.

- Gdyby znaleźli ciała wina spadła by na moją gildię. Nie potrzebne mi są dodatkowe trupy. Poza miastem to co innego. Odpowiedział.

- Trzeba mi było pozwolić strzelić! Odezwała się ta z białymi włosami.

- Twoja broń robi za dużo hałasu. Odpowiedział asasyn.

- Moja broń działa bez zarzutu! Oburzyła się dziewczyna.

- Przepraszam że wam przerywam ale właśnie zabiliście dwóch żołnierzy i uratowaliście mnie. Dziwnie to wygląda jak się teraz kłucicie. Zwróciłem na siebie uwagę.

- Nie ma problemu. Pomogłeś nam my tobie. Odpowiedziała dziewczyna.

  Dobra nie chcę mi się wełna wyszła.

Rozdział VIII[]

  

   W domu Trevora. 

    Co mi wogle do głowy przyszło żeby ich tu przyprowadzać? Może są zawodowymi najemnikami i zaraz mnie zabiją? Na pewno nie chciał bym żeby moja broń wpadła w ich ręce. To co to nie! Potajemnie wziełem swój pistolet z drewnianego stołu. Nie łatwo było mi ich tutaj przyprowadzić. Niby spokojna okolica a często coś się na zewnątrz dzieję. Niech tylko spróbują zrobić coś w moim domu a pożałują.

Z perspektywy narratorki.

Goście roglądali się po nie wielkim domu. Były tu trzy pokoje plus mały warsztat. Ale czego się spodziewać po mieszkańcu który mieszka sam. Znajdowali się na ganku. Obok stały drzwi do zagraconej pracowni reszty nie dojrzeli bo drzwi były zamknięte. Trevor mieszkał dobra kilkanaście metrów od centrum gdzie było trochę spokojniej niż w środku miasta. Dom nie był bogaty. Wyglądał raczej na wynajęty. Trevor spojrzał na swoich gości nie ufnie.

- Nie wolno wam robić tu niczego bez mojej wiedzy. I nie obchodzi mnie kim jesteście i w jaki celu. Powiedział .- Aha to mamy tu tak stać. Wtrąciła się czarnowłosa.

- Emm. Nie rozgoście się . Powiedział zaprowadzając ich do pokoju którego rzadko używa.

Weszli do zakurzonego pokoju. Może by to trochę ogarną jakby wiedział że kiedykolwiek będzie miał gości. Nagle assasyn podszedł do niego.

- Wybacz że się nie przedstawiliśmy ale chyba rozumiesz czemu. Jestem Talion. Powiedział Assasyn.

- Lepiej późno niż wcale. Trevor. Odpowiedział próbując się uśmiechać.

- Ja jestem Elis. Pierwszy raz w mieście. Powiedziała białowłosa.

- A ja Cori. Przedstawiła się.

- Jak długo chcecie u mnie przeczekać? Spytałem.

- Może jeden góra dwa dni. Powiedziała Cori.

- Nie martw się chaty ci chyba nie spalimy. Zażartowała Elis.

Wtedy assasyn zaczą kierować się kierować ku wyjściu. Natychmiast złapał go za ramię. On natychmiast odwrócił głowę.

- Wybaczcie ale muszę załatwić parę spraw wkrótce wrócę. Powiedział i wyszedł.

Spojrzał na obie dziewczyny. Weskną i poszedł do swojej pracowni. W pokoju w którym przebywały i tak nie było nic ciekawego. Dziewczyny rozejrzały się dla pewności czy Trevor jest w innym pokoju. Na całe szczęście tak .

- Co my tu ulicha robimy? Spytała Cori.

- Chyba się ukrywamy. Odpowiedziała Elis.

- Ale po co tu jesteśmy? Ty nie masz po co wracasz ja miałam tylko podrzucić Taliona. Nie rozumiem czemu siedzę w tym mieście. Powiedziała Cori.

Gdzieś na dachu jakiegoś budynku..

  Alessia siedziała na dachu schylona obserwując co się dzieję. Była pod takim kontem że nikt jej nie widział. Wtedy dostrzegła grupkę żołnierzy idących w konkretnym kierunku. Alessia udała się za nimi skacząc po dachach jak assasyn. Doszła za nim do większej kamieniej budowli gdzie stała kobieta w srebrnej zbroi i  związanych do połowy pleców włosach. Wydawało się że nie miała źrenic i nosiła lekką srebrną zbroję. Co ciekawe dolną cześć twarzy miała przykrytą maską. Już po samej postawie było widać że stoi wyżej od nich. Do pasa miała przypięty jednoręczny miecz. Zmiennokształtna z ciekawością zaczęła nasłuchiwać rozmowy .

- Dowódco przybyliśmy złożyć ci raport. Powiedział jeden z żołnierzy stając na baczność.

- Słucham żołnierzu. Powiedziała kobieta.

- Nasi ludzie trafili na ślad zmiennokształtnej. I jest tu w mieście. Powiedział.

Alessia aż zakryła usta. Czyżby jakimś sposobem wykryli jej obecność? 

- Jest pół pegazem . Nasi ludzie zaczęli coś podejrzewać gdy ujrzeli u niej znak niewolnicy. Dowiedzieliśmy się że uciekła od swoich byłych panów. Zameldował.

- Zmiennokształtna niewolnica. Nie możemy jej uwięzić. Ale możemy zwrócić ją panom. Znajdźcie ją i przyprowadźcie do mnie. Rozkazała.

- Tak jest! Odpowiedział.

- A i czy wiadomo coś z tymi najemnikami ?Spytała z pewną grozą w głosie.

- Nie pytaliśmy ludzi ale wiedzą tyle co wszyscy. Tak jak Kazałaś straże przy krysztale zostały wzmocnione. 

- To wszystko możecie odejść. Powiedziała kobieta.

Żołnierze odeszli.

Z perspektywy Alessi.

'  Poczekałam sobie aż ta kobieta odejdzie. Nie wyglądała na taką którą można pokonać jednym uderzeniem po mimo postury. Kim jest ta zmiennokształtna? Zastanawiałam się czy jej jakoś nie oszczędź. Ale po pierwsze nie wiem gdzie jest, po drugie nie mój problem. Z drugiej strony miło by spotkać kogoś podobnego. A z resztą kryształ jest ważniejszy. Sprytnie przemieszczając się między budynkami rozglądałam się uważnie czy nie ma nigdzie żołnierzy. Zeskoczyłam z niewysokiego budynku prosto na ziemię . Niestety przy lądowaniu zdarłam sobie ręce. Lepiej jest być jednak wilkiem. Narzuciłam na siebie płaszcz i udałam się przed siebie.

Z perspektywy Hope.

  Dzięki radzie Casandry, a raczej przejściu które mi pokazała dostałam się niepostrzeżenie do miasta. Sama jak mówiła przez swoje skrzydła nie może tam jak na razie pójść. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wokół było pełno ludzi i nikt raczej nie zwracał na mnie uwagi. Czasem jacyś pojedynczy żołnierze tędy przechodzili. Ale nawet na mnie nie patrzeli. Postanowiłam że zaszyję się gdzieś tu na jakiś czas i znajdę se jakoś robotę. Problem był w tym że nie za bardzo znałam to miasto. Postanowiłam kogoś wiec spytać czy mogę się gdzieś zatrzymać mimo że było to trochę ryzykowne. Po pytałam więc parę ludzi z targu ale nie chcieli udzielić mi odpowiedzi. Nagle ktoś złapał mnie za ramię . Natychmiast się obróciłam. Ale był to tylko jeden z mieszkańców w brązowej czapce i zielonym stroju o zmęczonym oczach.

- Słyszałem że musisz się gdzieś ukryć. Znam jedną karczmę gdzie możesz się ukryć na jakiś czas. Zaprowadzę cię tam. Zaoferował pokazując ręką w stronę gdzie miała się znajdywać ta karczma.

- Dziękuję. W takim razie prowadź. Powiedziałam nie ufnie. Po czym udałam się za tym człowiekiem. 

Jednak gdy już trafiliśmy na miejsce nikogo nie było. Ani żywej duszy. Ale wtedy z ukrycia wyszli żołnierze. Skąd ulicha wiedzieli kim ja jestem? Są czuli na magie czy co? Otoczyli mnie a w rękach mieli miecze. Pewnie wcześniej zadbali by nikt im nie przeszkadzał. To była pułapka. Czterech z nich miało napięte kuszę, więc mogłam zapomnieć o tym aby z tond odlecieć. Wyjęłam więc swoje sztylety, chodziarz wiedziałam że nie mam szans z tyloma ludźmi. Zaczęli zacieśniać krąg. 

- W imieniu miasta Cerbis karzemy ci się podać zmiennokształtno. Złóż broń i poddaj się a odprowadzimy cię na karę. Jeśli będziesz stawiać opór będziemy musieli cię powstrzymać. Żołnierz niemal perfekcyjnie wymówił to jakby musiał się tego uczyć.

Rzucić broń i się podać? To nie było w moim stylu, poza tym nie chcę do miejskich lochów. Ale w walce z nimi obecnie nie mam szans. A jeśli zacznę uciekać może pojawić się ich więcej. 

Z perspektywy Alessi.

  Właśnie przechodziłam jedną z ulic która była dziwnie pusta. Zupełnie jakby wszyscy się wynieśli. Nawet żebraków w tej chwili tu nie było. A oni są zawsze i wszędzie. Wtedy ujrzałam dość sporą grupę strażników otaczających jakoś dziewczynę. Pewnie miała pecha. Ale po co tylu strażników. Może była profesjonalną morderczynią? A może najemniczką? A co jeśli jest tą zmiennokształtną? Z doświadczenia jednak wiedziałam że do byle kogo tylu żołnierzy by się nie przyczepiło. Przysłoniłam twarz kapturem i trochę się odsunęłam by mnie nie zauważyli. Ale jednak było za późno.

- Hej ty! Co tu robisz wracaj skąd przybyłaś nie powinno cię tu być! Powiedział jeden z nich obracając głowę w moją stronę.

- No cóż nie wiedziałam. Ale wiem że zaraz was nie będzie. Uśmiechnęłam się i wyjęłam swoją Saksę.

Część strażników zaczęła iść w moją stronę. Dziewczyna zaś wyjęła sztylety. Czyli ma broń więc umie walczyć. Przynajmniej nie będę musiała jej aż tak pilnować. Oczywiście blefowałam. Schowałam saksę i zaczęłam rzucać w nich nożami. Trochę pomogłam tamtej. Następnie zaczęłam biec ile sił w moich ludzkich nogach. Gdy wiedziałam że jestem już dość daleko skoczyłam na dach. O dziwo ta dziewczyna dotrzymała mi kroku i skoczyła za mną. Zdziwiłam się bo myślałam że pobiegnie w przeciwnym kierunku. Ale biegłam dalej. Gdy upewniłam się że nikt mnie nie widzi, poza tą dziewczyną zatrzymałam się i spojrzałam na nią. Ona również się zatrzymała. O dziwo była w stanie utrzymać równowagę na dachu.

- Kim jesteś i dlaczego za mną biegniesz? Spytałam pokazując że nie chcę jej towarzystwa.

- Jestem zmiennokształtną jak ty. Pomyślałam że łatwiej ucieknę z tobą. Odpowiedziała przyglądając mi się.

- A nie pomyślałaś że ze mną łatwiej zginiesz? Uśmiechnęłam się psychopatycznie żeby ją odstraszyć.

- Hmm. To mi nie przyszło do głowy. Ale i tak dzięki za pomoc. Podziękowała co mnie zdziwiło bo rzadko ktoś mi dziękował no chyba że odpuściłam mu śmierć ale to się mi nie zdarza.

- Jestem Hope. A ty? Spytała jakby nigdy nic.

Zaniepokoiłam się bo wiedziała że jestem zmiennokształtną. Ale to pewnie przez to że sama nią jest. Może ją jednak zepchnę z dachu i zmienię się w sokoła i odlecę? A co jeśli ona też potrafi latać? Z drugiej jednak strony sama nie ukradnę kryształu. Jeśli się uda ją namówić to ją w najlepszym wypadku zgarną a ja sobie wylecę z miasta z kryształem jakby nic. 

- Nazywaj mnie Północnym Wichrem. Przedstawiłam jej się.

- Dziwne pseudonim. Zdziwiła się Hope.

- Choć za mną znam pewne miejsce w którym możemy się schronić. Zaczęłam iść w kierunku schronienia.

- No dobrze. Ruszyła za mną ale wyczułam w jej głosie wahanie.

Rozdział IX[]

         Z perspektywy Elis.

    Po dłuższym namawianiu . Cori w końcu zgodziła się ze mną pozwiedzać miasto. Z jednej strony sporo ryzykowałyśmy przez żołnierzy ale z drugiej strony w końcu trzeba ogarnąć gdzie się mieszka przez parę dni.  Wokół było pełno ludzi. Żołnierzy o tej porze było jakby mniej.  Zaczęłam więc biegać po placu głównym rozglądając to za co raz ciekawszymi rzeczami. W życiu nie widziałam takiej nagromadzonej ilości towaru w jednym miejscu. Postanowiłam się rozejrzeć za jakimś narzędziami. W końcu może coś znajdę. Z boku stał stragan z lampami naftowymi które mnie raczej nie interesowały. Z ciekawością za to oglądałam różne mechanizmy do pułapek które stały obok. Z zaciekawienia wyrwały mnie dwie rzeczy. Mianowicie kolejka po nie i zorientowałam się że nie mam pieniędzy na nie. Natychmiast zeszłam na bok. Dopiero teraz zorientowałam się że zgubiłam Cori.  Natychmiast zaczęłam się za nią rozglądać.Ale nigdzie jej nie widziałam. Spacerowałam po placu przez pewien czas. 

Z perspektywy Cori.

 Dopiero przed chwilą zorientowałam się że zgubiłam gdzieś Elis. No pięknie ta dziewczyna się jeszcze w coś wpakuję. Nagle miną mnie jakiś dziwny człowiek owinięty w granatową jedwabną chustę i skórzaną tunikę. Nie było by pewnie nic dziwnego w nim gdyby nie staranie ukryty nóż który dzięki swoim zmysłom zdołałam dojrzeć. Od razu rozpoznałam że jest to nóż typowy dla zawodowych najemników. Postanowiłam go zignorować po mimo że mógł być to jeden z tych co napadli na miasto. Nie chciałam się mieszać w sprawy Cerbis.

Z perspektywy Elis.

  Postanowiłam że usiądę w cieniu i poczekam aż tłum będzie mniejszy. Wtedy może znajdę zmiennokształtną. Ale nim zdołałam przysiąść ktoś nagle złapał mnie za kark i przyciągną do siebie. Był to człowiek w granatowej chuście, więc nie widziałam jego twarzy. Miał bardzo silny chwyt złapał mnie a następnie cofną się do tyłu. Dopiero teraz spostrzegłam że ścigali go żołnierze. Wyją nóż i przyłożył mi go do szyi. Byłam naprawdę zdenerwowana i zaskoczona.

- Ej co ty do cholery robisz!? Zaczęłam jak najmocniej się wiercić by mu uciec.

- Zamknij się! Cofnijcie się mam zakładniczkę i mogę ją w każdej chwili zabić! Po jego głosi czuć było strach ale już pewne doświadczenie.

Żaden z żołnierzy ani drgną. Za to wszyscy mieli wymierzone kuszę w jego i moją stronę. 

- No zróbcie coś! Krzyknęłam próbując nadepnąć na nogę napastnikowi. Ale nic z tego.

- Podaj się ! Wiemy że to ty byłeś jednym z najemników napadających na miasto! Powiedział ostrzegawczym tonem jeden z strażników.

- Niczego wam nie powiem! Prędzej ona zginie a jak będzie trzeba to i ja! Krzykną.

Strażnicy zaczęli do niego podchodzić. A jego nóż już niemal stykał się z moją szyją. Z trudem sięgnęłam pasa do którego miałam przypięty pistolet. Z ograniczoną możliwością jakiegokolwiek ruchu skierowałam pistolet ukryty pod długim płaszczem w stronę stóp. Problem był w tym że nie wiedziałam czy moich czy najemnika. Przymknęłam oczy i strzeliłam. Nim zdążyłam je otworzyć usłyszałam krzyk a wręcz wrzask. Dopiero po chwili zauważyłam że najemnik prawie leży na ziemię wijąc się z bólu.  Natychmiast odskoczyłam. Dopiero teraz zauważyłam że wokół jest tłum ludzi . Wśród nich znalazła się też Cori próbująca się przez nich przedrzeć do mnie. Chwilę później była parę kroków przed de mną. Nie musiała nawet nic mówić dobrze wiedziałam o co jej mina pyta.

- No co sam się o to prosił. Odpowiedziałam chowając broń.

Napastnik po stłumieniu bólu chciał jeszcze chwycić broń która wypadła mu z ręki ale Cori odrzuciła nóż nogą. Przez tłum zaczą się ktoś rozpychać. Właściwie po chwili ta osoba nie musiała bo tłum gapiów sam na jej widok się rozstąpił a żołnierze stanęli  w szeregu. Była to kobieta o białych włosach związanych w warkocz z wygolonym bokiem i srebrnej zbroii średniego wzrostu.

- Może mi ktoś łaskawie zameldować co tu się właściwie stało!? Spytała z irytacją w głosie stojąc przodem do żołnierzy.

- Meldujemy że udało się powstrzymać jednego z zbiegłych najemników. Zameldował strażnik.

- Tyle to i ja widzę. Co tu się właściwie stało.

- Pani ta dziewczyna unieszkodliwiła najemnika . Zameldował inny strażnik.

- Doprawdy? Niby jak? Kobieta odwróciła się w naszą stronę.

- Eee użyłam swojej broni. Nie miałam wyjścia. Odpowiedziałam nie wiedząc jak zareagować.

Kobieta patrzyła na nas jeszcze przez pewien czas podejrzliwie. Po czym znowu się odezwała.

- Dziękuję za przysłużeniu się miastu Cerbis. A o używaniu broni palnej w miejscu publicznym pomówimy później. Jak się pani nazywa? Spytała kobieta zmieniając ton głosu na bardziej uroczysty.

- Nazywam się Elis. Odpowiedziałam.

- A ta dziewczyna? Czy ona też ci pomogła? Spojrzała na Cori.

- Tak jakby. Odpowiedziałam unikajać spojrzenia wkurzonej Cori.

Strażnicy od razu zajęli się najemnikiem i zanieśli go w jakieś miejsce. Kobieta o białych włosach została na miejscu z paroma strażnikami.

- Jestem Thens dowódczynii drugiego oddziału strażników miasta Cerbis. Chodźcie za mną! Spojrzała na nas a my ruszyłyśmy za nią. Zaprowadziła nas przed nie wielki kamienny budynek z zdobionymi ścianami. Kazała nam tu zaczekać a sama do niego weszła. Po chwili wróciła trzymając w rękach niewielki drewniany kufer. Wręczyła nam go. Nie wierzyłam własnym oczom. Tam były srebrne i parę złotych monet!

- Ale nie było takiej potrzeby! Odpowiedziała zdezorientowana Cori.

- Jakby to ode mnie zależało to byście niewiele dostały. Ale król wydał rozkaz nagradzanie tych co pomogą w ujęciu najemników. Powiedziała dowódczyni.

- Dziękujemy! Nie wiedziałyśmy nawet o tym! Próbowałam się jakoś wytłumaczyć.

- To miałyście szczęście. A teraz już idźcie. Kazała kobieta.

Nie mogłam uwierzyć naszemu szczęściu! Taka skrzynka monet starczy nam na parę tygodni  nawet dłużej. Tylko czy wypada mówić reszcie? W drodze powrotnej nic nie mówiłyśmy.

Z perspektywy Hope.

 To był zły pomysł bardzo zły pomysł! Podpowiadały mi myśli. Dlaczego ja się zgodziłam iść za tą psychopatką! Wydawała się spoko do puki nie okazało się że że zamierza napaść na centrum wyspy w celu wykradzenia kryształu magnetycznego. A ja się zgodziłam! Ale wtedy te noże i strzały wydawały się takie przekonujące.  Z drugiej strony obiecała że podzieli się łupem. Teraz siedzimy ukryte przy wejściu do pomieszczenia w którym jest ten durny kamień! A zapomniałam wspomnieć jest chyba z dziesięć stóp pod ziemią i to pilnowany przez całą hordę strażników. 

- Ty tu zostań i czekaj aż dam znak. Wlecę tam. Powiedziała Północny Wicher.

- I tak po prostu zamienisz się w jastrzębia i tam wlecisz? Jastrzębie nie latają pod ziemią. Próbowałam wmówić jej że jej plan jest beznadziejny.

- Sokoła! To po pierwsze. Po drugie tam jest nie wielka dziura którą wlecę nie zauważona. Ominę w ten sposób strażników. Następnie zabiorę ten kamień i ucieknę. Ty masz tylko pilnować jakby coś nie wypaliło. Po wszystkim podzielimy się łupem. Wytłumaczyła swój nie pewny plan.

- No dobrze. To leć! Odpowiedziałam.

Zamieniła się w sokoła i z błyskawiczną prędkością wleciała do nie wielkiej dziury do której mógł wlecieć tylko ptak jej obecnych rozmiarów. Znikła mi z oczu. Pozostało mi jedynie czekać.

Z perspektywy Północnej Wicher.

Wleciałam do dziury i leciałam a raczej podskakiwałam w małym ciemnym korytarzu. W końcu dostrzegłam dziurę przez którą mogę wylecieć. No w końcu! Na wszelki wypadek wychyliłam tylko delikatnie głowę by zobaczyć co się dzieję. Byłam pod ziemią. Nad demną rozciągała się wielka sala. W której było pełno żołnierzy. Wokół było pełno kolumn powstrzymujących strop by się nie zawalił na głowy. Ale to nie była sala z kryształem chociaż była dobrze strzeżona. Na ścianach znajdowały się malowidła przedstawiające chyba przodków rodziny królewskiej i nie znani mi ludzi trzymających w dłoni różne narzędzia. Nie którzy byli bardzo dziwnie ubrani. Jakby w bandaże czasem jakieś gogle. A może to niesprawna ręka artysty? Nie miałam czasu ani ochoty się nad tym zastanawiać. Na końcu było wejście do innego pomieszczenia w którym powinien znajdować się kryształ. Problem w tym że to wejście było najbardziej pilnowane. Może jakbym szybko przeleciała pomiędzy tymi kolumnami? Mogli mnie by wtedy zauważyć. Ale od czego mam tę nową zmiennokształtną. Odsunęłam się trochę od dziury prowadzącej do sali i wydałam z siebie krzyk jaki wydają sokoły. Miałam nadzieję że go usłyszy. 

Z perspektwy Hope.

 Siedziałam sobie spokojnie gdy nagle usłyszałam krzyk sokoła. To była Północny Wicher. Postanowiłam prześliznąć się do tych podziemi nie zauważona. Udało mi się jakoś wyminąć strażników stojących przy wejściu głównym. Całe lata nauki skradania nie poszły na marne. Mogła bym zostać asasynką. Ale musiałam pozostać czujna. Byłam przed wejściem do wielkiej sali w której było pełno kolumn i strażników. I jak by tu wejść? Dała bym radę podejść do dwóch najbliższych kolumn i co dalej? Mam się zmienić w pegaza i ich stratować? Złapali by mnie od razu . Zauważyłam że sokola głowa zmiennokształtnej wystaje z dziury na suficie. Ona chyba jednak powinna być nietoperzem a nie sokołem. Wtedy jednak zauważył mnie jeden z żołnierzy. Natychmiast zawiadomił resztę. Wiedziałam że ten plan jest bez sensu! Ale nie ona musi ukraść kryształ! I po co ja się tyle zastanawiam? Natychmiast potraktowałam ich semejstrami w strachu że pojawi się ich więcej. Paru nawet zestrzeliłam z łuku. Ale ich ciągle przybywało.

Z perspektywy Północnej Wicher.

 Musiałam czekać aż się zastanowi ale się udało! Zajęła uwagę części strażników. Teraz będzie mi łatwiej. Kiedy strażnicy nią się zajęli ja natychmiastowo przeleciałam do wielkiej sali z kryształem. Normalnie to był by problem . Bo wejście było zastawione wielkimi solidnymi drzwiami na jakiś mechanizm. Ale paru strażników chcąc zobaczyć co się dzieję uchyliło je i tak przez nie wleciałam. Jednak to co tam zobaczyłam sprawiło że zwątpiłam naprawdę zwątpiłam w całą akcję. Przez to że strzegło go cała armia żołnierzy. Ale chyba i tak niepotrzebnie. Kryształu strzegł wielki labirynt. W którym na pewno musiały być jakieś pułapki. O ile sam labirynt mogłam ominąć za pomocą skrzydeł to była jeszcze jedna przeszkoda. Mianowicie wielki mechanizm zegarowy. Który otaczał kryształ. Wielkości dwóch pięści fioletowy świecący kryształ. On sam lewitował i się obracał jakimś cudem. A wokół niego było pełno różnych  zębatek, mechanizmów które za nic nie byłam w stanie pojąć. Wszystko obracało się jak w zegarku łącznie z kryształem. Zauważyłam pułapkę. Jeśli spróbowała bym wyjąć kryształ uruchomi się mechanizm który zamieni to całe pomieszczenie w morderczą pułapkę. 

- Co to za szaleniec zbudował? Spytałam siebie pół szeptem.

Nagle nadbiegła Hope w postaci pegaza tratując wszystko na swojej drodze jak wściekła. Biegła jak śmierć i to chyba po mnie. Ale nagle się zatrzymała widząc to samo co ja. Nagle otoczyła nas horda żołnierzy. I to już nie tylko z kuszami i mieczami. Mieli też broń palną. Byłyśmy otoczone.

Rozdział X[]

  Z perspektywy narratorki

    Assasyn biegł przez ciemne uliczki miasta Cerbis. Tylko za pomocą nich mógł dojść do celu. Musiał oczywiście minąć jeszcze tak zwaną krawędź miasta. Czyli dobudowaną platformę która powstała w skutek rozrastania się miasta. Dość często pełniła rolę miejsca tak zwanych "przypadkowych samobójstw". Mężczyzna szybko ją przeszedł uważnie by nie natrafić na wady w konstrukcji.  Jednak gdy ją miną natychmiast się obrócił i zszedł na dół odkrywając schody ukryte pod jedną z desek. Tak oto udało mu się znaleźć dobrze ukryte  przejście do tak zwanej gildii assasynów. Ktoś dawno temu dobrze zadbał by nikt tu przypadkiem nie wpadł. Oczywiście wejścia strzegło dwóch stróżów s strojach cywili. Ale po pokazaniu odpowiedniego hasła poszedł dalej. I tak oto Talion znalazł się wewnątrz ukrytej gildii.  Gdzieś obok miną grupkę ludzi tej samej profesji wymieniających informacji. Obok znajdowała się sala gdzie szkoliło się młodzików. W końcu assasyn doszedł do miejsca gdzie przybywał inny assasyn stojący wyżej od niego rangą.

- Talion, miło że w końcu raczyłeś się zjawić. Powiedź gdzie podziewałeś się ostatnim czasem? Spojrzał na niego z uniesioną głową.

- Usunąłem świadków zgodnie z misją. A niestety musiałem się parę razy zatrzymać po drodze. Odpowiedział.

- Rozumiem. Myślę że skoro dopiero wróciłeś to pewnie masz braki w informacjach co się działo w mieście. Ale Servir ma dla ciebie notatki . Mogą ci się przydać. Powiedział.

- Dziękuję. Mam jeszcze jedną sprawę. Dodał Talion.

- Mów nie mam wiele czasu. Powiedział wskazując na drzwi.

- Otóż widziałem jedną dziewczynę która miała skrzydła wbudowane w strój. O dziwo szybowała za ich pomocą. Myśle że to mogło by nam pomóc przy misjach zwiadowczych. Zaproponował Talion.

- Jesteś pewien. Muszę ci powiedzieć że wśród nas było paru którzy próbowali wprowadzić pewne udogodnienia dla gildii ale marnie się to skończyło. Przynieś te skrzydła albo przynajmniej ich plany. Wtedy nad tym pomyślę. Muszę już iść. Assasyn zaczą iść w kierunku wyjścia.

- Dobrze przyniosę. I również poszedł w swoim kierunku.  

Ok sorry Draix ale nie mam na chwilę obecną pomysłów co do twojej postaci.

 Z perspektywy Casandry

 Przyglądałam się strażą pod murem miasta. Z tego co się dowiedziałam to Hope prawdopodobnie złapali. I kolejna zmiennokształtna. Powinniśmy zbudować własne miasto gdzie byśmy łapali ludzi. Ale nie lepiej wejść do nich i dać się złapać! Miałam szczerze dość tego siedzenia pod murami miasta. Postanowiłam rozprostować skrzydła. Oczywiście to oznacza że muszę się odalić. Głupie skrzydła, przez nie nigdzie publicznie nie mogę się pokazać. Gdy w końcu oddaliłam się na bezpieczną odległość rozprostowałam skrzydła i wzniosłam się w górę. Miło się czasem tak oderwać tak od wszystkiego. Leciałam tak sobie ponad chmurami kiedy nagle usłyszałam jak coś roztrzaskuję się o jakoś wyspę. Natychmiast tam poleciałam. Nie wiedziałam co to było ale chyba z drewna. Wylądowałam na krawędzi wyspy. Wtedy usłyszałam czyjś głos. Należał do mężczyzny, młodego . Odwróciłam się. Było czuć od niego trochę jakoś magią. Ale ciężko mi było stwierdzić jaką ma moc.

- Witaj. Przepraszam jeśli przerwałem lot ale wóz mi wypadł za zakrętu. Powiedział dość miłym głosem.

- Nic się nie stało. Odpowiedziałam.

- O przepraszam. Pewnie wywołałem niezły hałas. Nie zauważyłem twoich bandaży. Jestem Finnick Reagin. Przedstawił się.

- Nic nie szkodzi jestem Cassandra. Próbowałam przejrzeć jego myśli ale najwyraźniej nie dziwił go mój widok.

- Pewnie się zastanawiasz czemu nie dziwi mnie twój widok. Ale uwierz że jestem magiczny tak samo jak ty . I tyle. Zupełnie jakby wiedział że czytam mu w myślach.

- Aha przyznam że się nawet zastanawiałam. Powiedziałam.

- Jechałem właśnie w stronę portu latającego i powóz wpadł mi w zakręt. Nie wiesz może gdzie można złapać jakiś transport? Spytał.

- Nie daleko jest miasto. Może tam coś znajdziesz. Odpowiedziałam.

- Dzięki ale się tam nie wybieram. To do zobaczenia. I poszedł w swoją stronę jakby nigdy nic.

Wydało mi się to dziwne. Ale cóż trzeba już wracać pod mur i czekać na pewne osoby. Usiadłam w cieniu pod drzewem by nikt mnie nie widział.

Z perspektywy naratorki.

Trevor siedział sobie w warsztacie kiedy nagle usłyszał trzaśnięcie drzwiami Wyszedł zobaczyć kto to. Była Elis z Cori najwyraźniej zadowolone z zwiedzania miasta.

- Witajcie. Długo was nie było. Zauważył Trevor.

- Powinieneś trochę częściej wychodzić Trevor. Masz takie piękne miasto. Powiedziała Elis.

- To zależy. Co robiłyście ? Spytał.

- Zwiedzałyśmy. Nie rozumiem po co tak narzekać na straże. Dopóki nie latasz z nożem nie są złe. Powiedziała Cori.

  - Nie chwalcie dnia przed zachodem słońca. Powiedział Trevor.

Wtedy drzwi do domu zaskrzypiały i pojawił się Talion.

- O nareście się pojawiłeś! Możemy wiedzieć gdzie to się było? Spytała Cori.

- Sprawa dotycząca mojego zawodu. Nie pytaj. Odpowiedział Talion.

- Jasne panie tajemniczy w kapturze. Powiedziała Cori.

- Ciasno tu. A gdzie jest ta no ta z białymi włosami bo jej nie widzę. Zauważył Trevor.

- Elis? Dziwne przed chwilą tu była. Powiedziała Cori.

Trevor zajrzał do swojej pracowni gdzie była Elis. Trevor momentalnie zacisną pięść. Dziewczyna przyglądała się różnym przedmiotom na pułkach.

- Wspominałem kiedyś coś żeby nie wchodzić tutaj? Spytał ironicznie Trevor.

- Nie przypominam sobie. Odpowiedziała i zaczęła się przygląda modelowi składanej włóczni a potem pistoletu.

- Niczego nie dotykaj. Większość rzeczy tutaj to dopiero prototypy.

- Spokojnie akurat zajmuję się tym samym co ty z tego co widzę. O a co to? Wskazała na przedmiot ukryty pod prześcieradłem.

- Nie twoja sprawa. Powiedział Trevor.

W tym samym czasie Talion postanowił skorzystać z okazji. Cori poszła akurat z jakimś przedmiotem do swojego tymczasowego pokoju. Assasyn zajrzał do torby w która znajdowała się na wieszaku. Była to oczywiście torba dziewczyny. Znalazł tam parę szkiców jakiś dziwnych przedmiotów których nie rozumiał. Parę monet jabłko, parę tych dziwnych kul a tak i trochę żelastwa z tej pułapki na smoki, znalazł kolejny szkic tym razem jednak jakiegoś gada, prawdopodobnie smoka. Znalazł też tą dziwną bombę która wybuchała odłamkami. Jej wolał nie tykać. Ale miał pecha. Bo gdy wziął bombę do rąk by ją zaraz odłożyć ta zaczęła tykać. Asasyna sparaliżowało. Jaki zasięg ma ta bomba. Może wysadzi całe mieszkanie, a może od razu ulicę? A może zabiję tylko jego. Chciał ją odłożyć na miejsce  ale nie wiedział jak zachowa się przedmiot. Wtedy z warsztatu wybiegła Elis.

- I coś ty zrobił?! Zaraz to wybuchnie! Krzyczała na asasyna.

Oczywiście krzyki Elis sprowadziły do pomieszczenia pozostałych. Stanieli w bez ruchu.

- Co mam robić? Spytał zdezorientowany asassyn.

- Daj mi to! Wrzasnęła dziewczyna.

Asasyn nie zrozumiał. Dziewczyna wyrwała bombę z ręki i natychmiast pobiegła na ulicę.

- Myślisz że chcę się wysadzić? Spytał Trevor.

- Nie wiem, znam ją od paru dni. Odpowiedziała Cori.

Elis przykucnęła przy ziemi z bombą. Następnie otworzyła właz kanalizacyjny i wrzuciła tam bombę. Po czym wróciła.

- Mam nadzieję że w tym mieście mają dość głęboką tą kanalizację bo inaczej będzie źle. Powiedziała Elis.

Po chwili było słychać wybuch. Czwórka postaci wychyliła głowy by sprawdzić jakie straty spowodował wybuch. Głowy za okien wychylili też sąsiedzi mieszkających w kamienicy na przeciwko. Na całe szczęście wybuch nie dostał się na powierzchnię. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Elis spojrzała na pozostałych.

- Trzymasz takie rzeczy w torbie? Spytała zaniepokojona Cori.

- Tylko jedną. Muszę zamontować jakiś wyłącznik czy coś. Odpowiedziała Elis.

- I właśnie dlatego nie pozwalam dotykać rzeczy w mojej pracowni. Dodał Trevor.

- Po co grzebałeś w mojej torbie? Mogłeś doprowadzić do tragedii. Spytała z lekką grozą w oczach patrząc na Taliona.

- Jakby to powiedzieć. Jakaś kartka wypadła ci z niej a ja ją chciałem tylko wsadzić do torby. I nagle coś zaczęło tykać. Odpowiedział asassyn.

- Jasne. Ale na przyszłość to uważaj bo jak znowu będziesz chciał coś mojego to utnę ci rękę. Zagroziła Cori.

- Tak jasne. Ciekawe co jeszcze. Zadrwił Talion.

W tym samym czasie patrol strażników przechodzący nie ulicy na której znajdował się dom Trevora poczuli wstrząs. - Czyżby znowu jakieś problemy z kryształem? Zapytał jeden z żołnierzy.

- W tej części miasta? Nie możliwe ! Zaprzeczył inny.

- Może lepiej choćmy to sprawdzić. Zaproponował najstarszy z żołnierzy.

Udali się w kierunku miejsca wybuchu. Akurat ulicą przechodził drobny handlarz szali którego zaczepili strażnicy.

- Hej wiesz może skąd nagle ten wstrząs co był przed chwilą? Spytał strażnik.

- Nie stety nie. Ale widziałem jak dziewczyna w dziwnej czapce wrzucała coś do dziury prowadzącej do kanałów . A potem był ten wstrząc. Odpowiedział zachrypiętym głosem.

- Aha. A wiesz może dokąd poszła? Spytał żołnierz.

- Tak . Do tego mieszkania parę metrów od kamienicy. Odpowiedział chcąc już iść.

- Dziękujemy nie będziemy zawracać panu głowy. Powiedział żołniesz.

Kupiec czym prędzej poszedł sobie nie chcąć kłopotów. Strażnicy zaś udali się w kierunku mieszkania. Ale wtedy jeden z żołnierzy żucił monetę kupcowi którą złapał w locie. Ten się tylko obejrzał i lekko uśmiechną. Wtedy  żołnierze wtargneli do domu Trevora.

- Jesteście podejrzani o spiskowanie przeciwko miastu! Krzykną żołnierz.

- A niech to! Mówiłam że ciebie ktoś widział! Wrzasneła Cori na Elis. 

- Szlag! Wiedziałem że będę miał przez was kłopoty. A wiodłem takie spokojne życie! Krzykną Trevor.

- Ej gdzie jest Talion! Znowu znikną bez słowa! Zauważyła Elis.

- Dość tego zaraz się z nimi rozprawię! Krzykneła Cori

- Nie, jesteśmy tylko podejrzani. Lepiej nie ryzykuj. Zaprotestowała Elis.

Grupka żołnierzy ich otoczyła. Otoczeni mieli swoje bronie w pogotowiu. Ale nie wiedzieli co zrobić byli zaskoczeni. Cori wiedziała że przemiana w smoka sprowadzi tylko kłopoty.

- Elis nie masz przpadkiem jakieś bomby dymnej? Spytał Trevor.

- Bomba dymna? Wiesz kiedyś nad tym myślałam ale nie. Odpowiedziała Elis.

- Podajcie się a może nic nikomu się nie stanie. Powiedział żołnierz.

- Patrzcie co tam znalazłem! Ile sprzętu! Zawołał jeden z strażników który znalazł pracownie Trevora.

- Ej  łapska precz od mojej pracowni! Krzykną Trevor który sam chciał się dostać do swojej pracowni i zaczą się tam pchać.

Dwóch innych strażników zajrzało do pomieszczenia. Byli zaskoczeni. Po chwili wrócili by pomóc przytrzymać podejrzanych. Trevor chciał coś zrobić ale dostał za mocno drzewcem włóczni i stracił przytomność.

- No jak myślicie, król chyba powinien o tym wiedzieć. W końcu kazał szukać. Powiedział jeden ze strażników.

- Tak trzeba ich zabrać i dowiedzieć się kim są. Powiedział inny.

Strażnicy zabrali Elis i Cori a Trevora ponieśli. Asassyn się temu przyglądał. Nie mógł za często pokazywać tutejszym stróżom porządku. Ale postanowił ich śledzić.

Z perspektywy Elis

  Prowadzili nas tak przez pół miasta. Czułam się jak skazaniec. Szcześćie że nie domyślili się kim jest Cori. Doprowadzili nas do ciemnych i wilgotnych lochów. Było ciemno i musieliśmy uważać by nie potknąć się o strome schody. Kto to wogle budował? Pewnie już dawno ścieli architekta. Następnie zakuli nas w łańcuchy. Co miałam powiedzieć, zabrali mi broń. Za to Cori omal nie złamała jednemu strażnikowi ręki. Musiało ją trzymać dwóch Trevor który nie dawno się wybudził za to skrytykował kajdany.

- Coś chyba król musiał wam ściąć dotację skoro używacie starych kajdanek. Skomętował.

Strażnicy nic nie odpowiedzieli. Tylko popchali nas w stronę celi. Po czym zamkneli drzwi. Zabrali nam chyba prawie całą broń jaką przy nas mieli. Szczęście że większość rzeczy zostawiłam w domu. Nie było tak źle . Przynajmniej trzy posiłki dziennie.  Obok nas siedziały dwie dziewczyny równierz zakute w kajdany w tym jedna miała przykutą kulę do nogi. Jedna z nich zaczeła dobijąc się do krat i próbować się uwolnić ale nic z tego. Wyglądało na to że była zmiennokształtną ale za nic w świecie nie mogła.

- Wypuście mnie! Nie chcę zgnić w tym lochu! Krzyczała.

- Uspokój się z doświadczenia wiem że to nic nie da! Powiedziała ta z kulą u nogi.

- Zaraz się przemienię a wtedy wyważe te drzwi z kopyta! Odpowiedziała.

Dopiero wtedy jej się przyjrzałam. Była to dziewczyna o granatowych włosach w które miała wplecione perły.

- Hope to ty? Spyałam.

Hope podeszła do krat się mi przyjrzeć.

- Elis i Cori? Co wy tu robicie? Spytała zdziwiona Hope.

- Właściwie nie wiemy dokładnie ale chyba zainteresowałyśmy strażników a ty? Spytałam.

- To nic w porównaniu ze mną. Za współpracę z tamtą a i za zmiennokształtność. Odpowiedziała z trochę smutną miną.

- A w co możesz się zmieniać? Spytała nagle zainteresowana Cori.

- W pegaza a ta druga... Niedokończyła bo ta druga znalazła się tuż za nią po mimo ciężkiej kuli.

- Milcz, bo zarobisz kulą! Jak wogle śmiesz nazywać mnie zmienokształtną! Nie potrzebuję tego by zabijać. Przerwała lekko unosząc kulę.

- Gdyby nie ta kula i to że w tej chwili nie mogę się zmienić to ty być leżała na ziemi! Odpowiedziała.

- Dała bym sobie radę. Widzisz ten zielony świecący kryształ w ścianie? Ma w sobie moc która powoduję że istoty magiczne w pobliżu mają zablokowaną moc. Pokazała kryształ za kratami który był wbity głękoko w ścianę.

- Skąd to wiesz? Zapytała Cori 

- Było się tu i tam . Usiadła na kuli nie chcąc już jej dźwgać. 

- A tak wogle kim jesteście Spytał Trevor.

- Jestem Hope. A ona każe się nazywać Cieniem Wiatru. Odpowiedziała.

- Jestem Trevor. Za nic nas chyba mnie wsadzili. A was za co? Spytał.

- Nas za próbe kradzierzy kryształu magnetycznego. Odpowiedziała Hope.

- Grubo. Powiedział Trevor.

Wtedy rozmowę przerwały nam kobiece kroki. Były to zdecydowanie kobiece kroki. Nie stety była to dowódczyni Thens . Przeszła się po lohach i spojrzała na nas po czym staneła przed nami.

- Proszę proszę. Nie wiem czym zawinił wasz toważysz ale po was się tego nie spodziewałam. Więc albo moji ludzie to idioci albo to wy jesteście winne. Ale nie ważne. Co do was zmienokształtne spotka was kara i traficie tam gdzie wszyscy złapani zmiennokształtni. Więc wypocznijcie sobie w tej celi bo to będzie jedyne przyjemne miejsce jakie zapamiętacie. Powiedziała patrząc to na nas to znów na nie. 

- Rozgadana pani. Skomętował Trevor.

- Ale przynajmniej nie zakuta. Powiedziała i poszła z uniesioną głową.

Rozdział XI[]

I znowu moja perspektywa.

  Więźniowie siedzili już od paru godzin w celi. Dochodziła już pora kolacji ale wszyscy byli głodni. Każdy zastanawiał się czy jeszcze kiedyś z tąd wyjdzie, lub jak wyjdzie. Wtedy usłyszeli szepty grupy ludzi przechodzącej po lochach. Była to grupa strażników z jakimś człowiekiem w grnatowym płaszczu z wyszytym wzorem jakiegoś szlacheckiego rodu. Był dobrze osztrzyżony z ciemnobrązowymi ściętymi włosami na głowie. Podszedł do celi więźniów, ale utrzymując pewną odległość. 

- Więc to was tu zapuszkowano? Spodziewałem się że będziecie wyglądać inaczej. Powiedział przyglądając się z bezpiecznej odległości grupce więźniów

- Że niby doświadczonych morderców? Tam obok siedzi jedna. Wskazał Trevor.

- Kim jesteś? Spytała Elis.

- Nie interseują mnie mordercy, a raczej mego króla. Jestem Floris jeden ze sług króla. Przedstawił się.

- To ciekawe że ktoś ze szpiczastymi uszami zaszedł tak daleko. Zauważyła Cori wskazując na lekko szpiczaste uszy szlachcica.

- Cóż rodziny się nie wybiera. A złaszcza jak jest jakiś elf. Ale nie po tu przyszłem. Przybyłem tu po was. Wyjaśnił.

- A czego może od nas chcieć król? Spytał Trevor.

- Wyjaśnię jak będziemy na miejcu. Teraz pujdziecie ze mną i nie próbujcie robić czegoś głupiego. Rozkazał strażom otworzyć kraty. Oczywiście nie było mowy o ściąganiu łańcuchów.

Nie było też mowy o ucieczce z ciasnego lochu gdyż trójka była otoczona przez straże. Po spacerze po lochu w końcu ujrzeli światło wieczoru. Elis ciągle się oglądała zastanawiała się wraz z Cori co się stanie z Północną Wicher i Hope. Trevor szedł obojętnie przyglądając się ćwierć elfowi. W końcu weszli do sporego budynku ale to nie była jeszcze siedziba króla. Nagle na moment przystaneli. Budynek w środku miał zdobione ściany i obrazy z krajobrazem latających wysp. Podłoga zaś była wyścielona bogatym dywanem. Na suficie wisiał srebny żyrandol z małymi kryształkami. W sali znajdowały się trzy duże okna. Dopiero wtedy Floris się odezwał do więźniów.

- Wybaczcie złe traktowanie. Ale nie z mojej winy jesteście w łańcuchach. Powiedział Floris.

- Doprawdy a z czyjej? Spytała ironicznie Cori.

- Przyprowadziłem was tutaj z woli króla. Sprawa jest bardzo pilna. Rzekł ignorując pytanie Cori.

Z perspektywy Taliona. 

 Przemierzałem miasto gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Zgubiłem swoich towarzyszy przy wejściu do lochu. Niestety nie mogłem tam wejść gdysz nie posiadam znajomości ze strażnikami więziennymi. Ciężko mi jest się z tym pogodzić że na razie nie mogę ich odbić. Ale jutro rano na pewno coś wymyślę. Miasto żyło swoim życiem. Ludzie już rozchodzili się powoli do domów. Jeden z rzemieślników kłócił się z jakimś krasnoludem o cenę broni. Nic nadzwyczajnego. Wtedy nagle straciłem grunt pod nogami i osunąłem się na ziemię wraz z dachówkami. Mam nadzieję że nikt tego nie widział. To było dość dziwne. Często tu przesiaduję i dach był dość solidny. Zorientowałem się że nie tylko mi się to przytrafiło. Na ziemi leżały też roztrzaskane rzeźby gargulców , a nie daleko mnie biegły spłoszone zwierzęta.

- Czyżby kolejne zaburzenie mocy kryształu? Spytałem sam siebie.

Ostatnie było dwa miesiące temu, a i tak było ledwo wyczuwalne.  

Z perspektywy Trevora.

 Nadal przebywaliśmy w tej sali , ale pozwolono nam usiąść. Do tego strażnicy się trochę odsunęli. Jednak nadal byłem zaskoczony tym co przekazał nam Florin. Sądziłem że ma do nas jakoś ważną sprawę skoro wyciągną nas z lochów. Ale żeby od razu chodziło o kryształ magnetyczny? To pewnie jakiś żart. I o co chodzi z tym całym testem? Postanowiłem spytać dziewczyny o ich opinię.

- Nie ufam temu wszystkiemu. Co o tym sądzicie? Spytałem.

- To wszystko jest dziwne. Najpierw chcą żebyśmy znaleźli człowieka odpowiadającego za kryształ o którym nic absolutnie nie wiemy. Powiedziała Cori.

- I co to za test? Myślicie że chcą sprawdzić czy jesteśmy w stanie odnaleźć tego człowieka? Spytała Elis.

- Prawdopodobnie są dwie możliwości. Albo robią sobie z nas żarty dla rozrywki. Albo przez to wszystko zostaniemy wmieszani w ich intrygę. Powiedział Trevor.

- Myślicie że możemy się targować? Spytała Elis.

- Że niby co? Nie zrozumiała Cori.

- No skoro jesteśmy im po coś potrzebni. To chyba nie podejmiemy ryzyka za darmo. Powiedziała Elis.

- Zobaczymy. Powiedział Trevor.


Rozdział XII[]

  

Z perspektwy narraotki.

    Po podaniu  solidnego posiłku, a dobrze ich nakarmili jak na zwykłych więźniów mających tylko wykonać zadanie, przyprowadzili ich w miejsce które przypominało wejście do katakumb. Był z nimi Floris i grupka strażników. Oni nadal mieli  łańcuchy i było ciemno.

- Jak już wam tłumaczyłem, osoba którą musicie znaleść znajduję się w tych podziemiach. I jakby wam to przyszło do głowy to nie nie prowadzą one do tych z kryształem magnetycznym. Macie coś do powiedzenia? Spytał szlachcic.

- Tak. Czy możemy dostać coś w zamian? Spytała Cori.

- Spodziewałem się tego pytania. Zależy co chcecie. Odpowiedział Szlachcic.

- Po pierwsze postara się pan o uwolnienie Hope a jeśli będzie chciała to jej towarzyszkę też. Powiedziała Elis.

- Co? One obie brały udział w próbie kradzierzy kryształu. Nie mogę tego zrobić. Zaprzeczył Floris .

- Hope została do tego zmuszona. Poza tym nie miała wyboru. Powiedziała Elis.

- Jest zmiennokszałtną ale niech wam będzie. Ale nikt nie ma prawa się o tym dowiedzieć. A co do tej drugiej nic nie mogę wam obiecać. Coś jeszcze? Ćwierć elf robił się trochę nerwowy.

- Tak mamy mieć czyste konto. Powiedział Trevor.

- Zadbam o to że nawet strażnicy zapomną o waszych twarzach. Czyli tyle poza podstawowym wynagrodzeniem ? Trochę cenicie te swoje usługi. Dodał Floris poprawiając swój drogi płaszcz.

- Nie jesteśmy najemikami. To tylko jedno zadanie. Powiedziała Cori patrzać na ćwierć elfa.

- Jakieś pytania? Spytał Floris.

- Tak. Jakieś wskazówki co do zadania i czy rozpoznamy tą osobę?  Spytał Trevor.

- Uważajcie na szkodniki. A co tego człowieka, na pewno go nieprzeoczycie, tylko uważajcie. Już był niezłym dziwakiem jak go ostatnio widziano . Pomyśleć jak musiało mu odbić po latach w tych podziemiach. Skomentował Floris i aż się zatrząsł na myśl o szkodnikach.

- To wchodzimy. Powiedział Trevor.

Rozkuli im łańcuchy i weszli z pochodniami zostawiając za sobą szlachcica z żołnierzami. Jeden z nich wyższy stopniem od pozostałych podszedł do Florisa.

- Jesteś pewien że oni sobie poradzą? Pamięta pan ten odział żołnierzy mający go znaleźć? Spytał niepewnie patrząc na wejście do podziemi.

- Pamiętam. Ale jako że jestem zbyt wrażliwy na widok krwi nie mogłem tego oglądać. Poza tym byłem wtedy za młody, Przypomnij ile lat już od tego mineło? Spytał .

- Dziesięć lat temu. Następnych jednostek potem nie odnaleziono do dziś. Odpowiedział żołnierz.

- Rozumiem twój nie pokój żołnierzu. Ale oni nie są żołnierzami. Poza tym tamta dwójka na pewno dogada się z człowiekiem po fachu. Pilnujcie wejścia i pozostałych możliwych wyjść. Rozkazał zarzucając swój płaszcz za siebie i odszedł w swoją stronę.

- Tak jest! Krzykną żołnierz.

Wszyscy są zajęci czymś więc mogę dzisiaj spokojnie dać nexta!

Z perspektwy Trevora.

 Szliśmy ciemnym korytarzem trzymając pochodnie. Najwyraźniej znaleźliśmy się już pod miastem o czym świadczyła wigoć i dający o sobie znać przenikliwy chłód. Czułem się jak w jakimś labiryncie. Podziemia musiały być zrobione dawno temu. Czasem pod naszymi nogami przebiegały szczury. Z tego powodu Cori omal nie przemieniła się w smoka. Ale było zbyt ciasno na tranformację, na szczęście. Elis przyglądała się przez pewien czas korytarzom z zaciekawieniem ale powtarzalny wzór na ścianach zaczynał już ją nudzić. Musieliśmy uważać pod nogi. Czasem zdarzały się cegły pod nogami co oznaczało że korytarz musiał być już parokrotnie odnawiany. Ciekawe dla czego skoro i tak nikt z nich nie korzsta? Jednak czasem pod nogami trafiały się też kawałki pod ogryzanych kości. Co mnie przeraziło. Do kogo należały? Do osób które tu zabłądziły, a może tych żołnierzy o których mówił Floris? Z tego chodzenia zaschło mi w gardle. Że też nie zabrałem ze sobą sake. Obróciłem na momęt głowę w tył i dostrzegłem wtedy coś jasnego w ciemności. Natychmiast tam podszedłem. Dziewczyny widząc to zatrzymały się i spojrzały w moją stronę. Chciałem to uderzyć kiedy zrobiło unik. Po chwili usłyszałem znajomy głos.

- Spokojnie! To tylko ja Talion. Assasyn wyłonił się z mroku.

- Marny z ciebie asassyn skoro ciebie zauważyliśmy. Zadrwiła Cori.

- I kto to mówi! Odpowiedział Talion.

- Co tutaj robisz? Spytała Elis.

- Śledziłem was od kąd was zabrano i dotarłem tutaj. Poczekałem aż ten szlachcic z tą swoją strażą przyboczną sobie pujdzie i poszłem za wami. Odpowiedział.

- Aha. To może się do nas przyłączysz. No chyba że wiedzie ci się tobie tak dobrze że nie potrzebujesz dodatkowej gotówki. Powiedziałem.

- Nie narzekam. Ale jak już tu jestem to czemu nie. Dołączył do nas i ruszyliśmy po ciemnych korytarzach.

Szliśmy aż w końcu nurtujące mnie pytania nie dały mi spokoju i musiałem zapytał Taliona.

- Wiesz coś może o tych tunelach? Zapytałem.

- Nikt tu nie zaglądał od lat. Kiedyś przysli tu żołnierze w poszukiwaniu pewnego królewskiego zegarmistrza który tu się ukrył. Ale coś ich tu zatakowało i przestano ich tu wysyłać. Jego odpowiedź mnie zaniepokoiła.

- Zegrmistrza? Czemu ktoś taki się by tu ukrywał? Elis spojrzała zdziwiona na Taliona.

- Mówią że był najlepszy w całym archipelagu. Słyszałem że to on skonstruował mechanizm do kryształu magnetycznego. Kiedy skończył udał się na emeryturę. Ale radzie przypomniało się że ktoś może wykorzystać jego wiedzę na temat tego mechanizmu. Więc zamknięto go w jakimś domu w mięjscie i pilowano by nic się jemu nie stało. Ponać na starość zdziwaczał tak że uciekł z tamtąd . Nikt nie wie jak ale mówią że sprawił że strażnicy nie mogli się ruszać przez godzinę. I do dziś ukrywa się tu. Ale to tylko plotki. Skończył opowiadać.

- Jak na ironie losu to chyba jego szukamy. Po co komu taki czubek? Zdziwiła się Cori.

- Pewnie za dużo wie. Też bym uciekł jakbym nie miał prywatności. Powiedziałem.

- Czemu nie mógł wybrać jakieś cieplejszej i jaśniejszej kryjówki? Wyspy Sunbranu na przykład? Elis chyba nie lubi pod ziemi.

Wtedy naszą konwersację przerwał jakiś dzwięk. Usłyszeliśmy jak coś biegło i poczuliśmy nie przyjemny zapach. Cori przetrasnformowała się w wliczycę a jej ślepia zabłysły w ciemnościach. Przybrała postawę obroną ale nagle się cofneła.

- To paskudne stworzenie! Niech szlag trafi mój węch! Wrzaneła.

Wtedy przed nami staną wielki na oko dwumetrowy szczur z najerzoną sierścią. Nie dało się określi koloru sierści w tych ciemnościach.  Miał tępe pasury gęstą i brudną sierść. A jego oczy były ciemne i odbijały błysk pochodni. Ale najbardzie w tym co mnie zaintrygowałó to dziwna obroża na jego szyji. Był to skurzany pasek połączony z drugim pasem na głowie . Pomiędzy nimi znajdywała się jakaś zębatka a górny pasek miałe jakby jakieś dwa kolce po bokach jakby wbite w głowę gryzonia. Nie chciał nas chyba tu bo obnarzył swe wielkie białe zęby.

- I teraz rozumiem czemu strażnicy tu nie zaglądają. Takiego gryzonia to ja w życiu nie wiedziałem! Powiedział Talion sięgając po pistolet ale w w drugiej ręce trzymał miecz. 

Talion podszedł do gryzonia strzelił ale zdołał go trafić tylko w ucho co rozwcieczyło szczura. Zaczeliśmy się cofać. Wymachiwaliśmy w jego stronę pochodniami żeby go odstraszyć . W jego oczach było widać przerażenia ale coś kazało iść w naszym kierunku. Wtedy Cori ukryzła go w ogon co odwrciło uwagę bestii. Że też te tunele były za ciasne dla smoka! Szkoda żę zabrali nam broń!

- Ja zatłukę tego ćwierć elfa! Za to że nam o nim nie powiedział! Powiedziała Cori.

- Może nie wiedział. Elis machała pochodnią do szcura.

Rzuciłem do niego pochodnią wtedy gryzoń zaczą się wycofywać.

- Przestraszył się nas? Zdziwił się Talion.

- Może. Odetchnełem nie słusznie z ulgą.

- Nie nas.  Cori spojrzała w górę gdzie korytarz się rozszeżał.

Przed nami pojawiła się ludzka sylwetka która wydawała się unosić tuż nad ziemią. Nagle znikła a nas ze wsząd zaczeły otaczać kolce.

- Czy tylko ja nie ogarniam co tu się dzieję? Zapytałem zdenerowowany tą całą sytuacją. 

- Musimy z tą wyjść! Talion próbował jakoś swoim mieczem powstrzymać niebezpiecznie zbliżające się do nas kolce.

Cori zaś skuliła się żeby mieć trochę czasu nim kolce nas dosięgną.

- Chcemy z tąd wyjść! Krzykneła Elis.

Sytuację była bez nadziejna. Najpierw szczur potem jakaś zjawa w korytarzu a teraz to! Myślałe że zginiemy ale kiedy sytuacja wydała się beznadziejna omal nie usiadłem na jakimś mechnanizmie. Zaintrygował mnie. Dostrzegła go równierz Elis która staneła nad demną.

- Widzisz to mechanizm zegarowy. Powiedziała.

- Trzrba go zatrzymać inaczej nic z tego nie wyjdzie. Powiedziałem.

Elis natychmiast się obróciła i zaraz wróciła z mieczem Taliona.

- Ej mój miecz! Krzykną asassyn.

- Zaraz go oddam. Powiedziała .

Wsadziła miecz w mechanizm blokując go. Nagle ściany z kolcami się zatrzymały.

- O mały włos . Powiedziała.

- Teraz musimy z tąd wyjść . Powiedziała Cori.

- Dobrze a mogę odzyskać mój miecz? Spytał Talion.

- Nie to by mogło by nas zabić. Odpowiedziała Elis.

- Jak z tąd wyjdziemy? Spytałem.

- Zostawice to mnie. Powiedziała Cori.

- Ty chyba nie zamirzasz się przemienić? Talion spojrzał zaniepokojony na nią.

- To tylko parę zadrapań. Wywarzę jedną ze ścian.

Odsuneliśmy się najdalej jak do było możliwe. Wtedy Cori zaczeła się przeminiać. Miałem tylko nadzieję że nas nie zgniecie.  Była naprawdę spora. Jednym uderzeniem łapą wyważyła ścianę. 

Perspektywa narratorki.

Ściane zawaliła się na ziemię. Cori zaś upadła na kolana cała zadrapana. Natychmiast przybrała ludzką postać i klęczała tak chwilę.

- Cori jesteś cała? Spytała zaniepokojona Elis.

- Gdyby nie łuski to prawdopodobnie nie. Dajcie mi chwilę.  Odpowiedziała.

- Widzieliście tego dziwnego człowieka przed otwrciem pułapki? Spytał Talion.

- Tak . Może to jakiś upiór. Zauważyła Elis.

- Upiór? Nie rozśmieszaj mnie. One nie istnieją. Może to był jakiś cień? Zaproponował Trevor.

- Możesz wstać? Talion podszedł do Cori podając jej dłoń.

- Chyba tak. Dziewczyna chwyciła dłoń Taliona i wstała . 

Szli tym razem powolo tym samym korytarzem by znowu nie natrafić na pułapkę. Wtedy Cori potkneła się przez jedną z płytkich ran na nodze i upadła na ścianę. Próbując złapać równowagę chwyciła się wystającej cegły. Ku jej zaskoczeniu ściana przed nią się otworzyła.

- Ukryte przejście? Zdziwiła się podnosząc z ziemi.

- Wchodzimy? Spytała Elis rozbiąc nie pewny krok w przód. 

- Pójdę przodem. Talion ruszył w kierunku tajnego przejścia.

Reszta ruszyła za nim. Gdy prześli przed tajne przejście ściany zamkneły się. Przed ich oczyma ukazała się murowana komnata pełna różnych narzędzi i dziwnych rzeczy. Na środku stał stolik z krzesłem na którym jeszcze paliła się świeca. Gdzieś w końcie stało coś na wzór kapsuły.

- Ktoś tu nie dawno był. Zauważył Trevor rozglądając się po komnacie.

- Dziwne miejsce. Ale i tak wygląda lepiej niż to za tamtą ścianą. Powiedziała Cori.

Wtedy tuż obok nich pojawił się człowiek. Chociarz nie mieli pewności. Nosił coś na wzór maski a ręce i nogi miał owinięte bandarzami. Ubrany był coś w rodzaju płaszczu z królewskim herbem rzemiśliczym. Unosił się parę centrymentów nad ziemią dlatego nie usłyszeli jego kroków. Wszyscy zamarli. Szukali królewskiego zegarmistrza a znaleśli  jakiegoś maga. Tak przynajmniej myśleli.

- Kim jesteście i co wy robicie w moim domu? Spytał pojawiając się przed nimi.

- My, my szukamy królewskiego zegarmistrza. Za jąknoł się Trevor.

- Zegarmistrza? Tak jestem nim. Król was na mnie nasłał? Spytał i dopiero wtedy dało się słyszeć jego  chrypliwy lekko zmodyfikowany głos przez maskę.

- Tak. Nie chcieliśmy kłopotów. Powiedziała Cori.

- Normalnie pewnie bym was jakoś ukarał. Ale jesteście jedynymi którzy wyszli z moich pułapek. Poza tym jesteście dość ciekawą grupą. Przyjrzał się im bliżej.

- Ciekawą a to dlaczego? Spytała Cori.

- Obserwowałem was. Zmiennokształtna, asassyn, wynalazca, i dziewczyna w dziwnej czapce. Czyżby zwykli ludzie byli znów rzadkością? Spytał zaitrygowany zegarmistrz.

- A ty kim jesteś i jakto znów? Spytała zdziwiona Elis.

- Jestem Idoraj były królewski zegarmistrz. A co do tego pytania no cóż długa i dawna historia. Powiedział.

- Może ułatwisz nam zadanie i pujdziesz z nami? Zaproponował Talion.

- Nie mogę. Odpowiedział.

- Nie wyglądasz mi na człowieka. A skoro wiesz kim jesteśmy my też mamy prawo kim ty jesteś.

- Nie wyglądacie mi na tych którzy mają dobre stosunki z władzą więc dobrze. Ale przyżeknijcie że nic z tąd nie wyjdzie na powieszchnię. Powiedział ojstrzejszym tonem. 

- A jeśli tego nie zrobimy? Trevor założył ręce.

- Sam zobaczysz. Spojrzał na Trevora i nagle wykonał jakiś dziwny ruch.

Trevor poczuł się nagle jak sparaliżowany nie mógł się ruszyć. Wszystko czuł i widział. Podobnie z resztą jak pozostali którzy równierz poczuli się jak sparaliżowani. Kątem oka Trevor dostrzegł że wskazówki na pobliskim zegarze przestały się ruszać. Dopero po chwili zegarmistrz zmienił ułożenie dłoni i dopiero wtedy czas ruszył. Wszyscy odetchneli z ulgą a jednoczeście spojrzeli z niepokojem na człowieka przed nimi.

- Czym lub kim ty jesteś? Spytała Elis która się jeszcze nie otrząsneła.

- Chodźcie za mną. Wskazał na biórko .

Pozostali podeszli i usiedli wokół niego tajemniczy człowiek nadal stał.

- Chcecie pewnie znać prawdę. Nie ma problemu. Ale jeśli kłamaliście to widzieliście moje umiejętności. Tylko naprawdę silne istoty potrafią przełamać ten czar. Powiedział.

- Czyli jesteś czarodzie... A to znów ten szczur! Krzykneła Cori.

- Nie nie jestem. A to to Ostroząb. Pilnuję dla mnie korytarzy. Wskazał na szczura który najwyraźniej ułożył się w kącie patrząc na Cori.

- Ta dziwna rzecz na jego głowie to twoja robota? Zaciekawił się Trevor.

- Tak . Sprawia że zwierzę staję się bardziej posłuszne właścicielowi. Odpowiedział Zegarmistrz.

- To nie moralne . Nawet szczur powinien mieć własny rozum. Oburzyła się zmiennokształtna.

- Zwierzęta nie mają rozumu lecz instynkt, co innego zmiennokształtni. Obronił się Idoraj.

- Więc kim jesteś jak nie czarodziejem? Elis sprowadziła rozmowę na właściwe tory.

- Pochodzę z ludu który niegdyś ogarnoł magie czasu. Zwano nas wtedy Idoferi ( wiem, wymyślam dziwne nazwy). Nie stety jest nas bardzo mało. Byłem nadwornym zegarmistrzem. Kiedy miasto było jeszcze młode poprzedni król kazał mi zbudował mechanizm który kontrolował by moc kryształu magnetycznego. Zabrałem się więc do roboty. Jak za pewne wiecie kryształ ma silną moc. Długotrawała praca przy nim niszczy ciało. Stąd moje bandarze i maska. Lata pracowałem przy nim. To mnie zmieniło. Większość ludzi nie wiedziało o moim pochodzeniu.  Gdy ukończyłem pracę stałem się bardzo ważny dla miasta. Parę razy próbowano mnie porwać. Bo tylko ja wiedziałem jak ten mechanizm działa. Nie panowałem po jakimś czasie nad swoją mocą. Do tego zainteresowało się mną pewne bractwo. Dlatego uciekłem w podziemia. I nie zamierzam wracać.

- Ale teraz panujesz? Spytała Elis.

- Mniej więcej. Odpowiedział.

- Co to za bractwo. Odezwał się nagle Talion.

- Nie powiniście o nim wiedzieć. Jeśli wy zaczniecie się nimi interesować oni zaczą interesować się wami.

 - No dobra nie chcę podpaść jakiemuś bractwu, ale może jednak pujdziesz z nami. Miasto pana potrzenuję. Poprosiła Elis.

- Nie! Zaprotestował.

- Nie mamy wyjścia. Będzie to trzeba zrobić siłą. Mrukną Talion do pozostałych.

Pozostali pokiwali zgodnie głowami. Talion wyją swoje sztylety, Cori przyjeła pozycję atakującą, Elis schowała się za nimi nie mając rzadnej broni z Trevorem. Idoferi spojrzał na nich i westchną. Po chwili w jego dłoni pojawiło się coś na wzór miecza z dziwnymi wzorami.

- A nie chciałem tego robić. Ostroząb bierz ich! Rozkazał swemu szczurowi zatakować asassyna i byłą assasynkę.

Szczur nie chętnie wstał na swoje łapy, ale gdy to już zrobił automatycznie zatakował. Cori staneła przed nim.

- Ja się nim zajmę. Ty bierz jego! Cori wskazała Talionowi na człowieka z mieczem.

- Jasne! Talion podbiegł w kierunku przeciwnika.

- Tylko macie go ogłuszyć nie zabić! Przypomniała Elis.

- Chyba sami wiemy co robimy! Odpowiedziała Cori.

- No nie wiem ! Jakby nie patrzeć jesteście płatnymi zabójcami! Dopowiedziała Elis.

Ale Cori się już nie odzywała. Przybrała postać białej wilczycy i rzuciła się na szczura . W tym czasie Talion wymierzył jeden ze sztyletów w stronę mężczyzny. Jednak zegarmistrz odbił go jednym machnięciem mieczem. Za drugim razem po prostu spróbował go zakatować z bliska ale znowu zetkną się z bronią. Następnie asassyn zdołał odeprzeć atak zegarmistrza jednak sam został pchnięty w tył.  Udało mu się go nawet drasnąć ale rozerwał tylko parę bandaży na ramieniu.

- Po cholerę ci tyle bandaży? Spytał zirytowany Talion.

Przeciwnik nie odpowiedział. Tylko zakatował Taliona mieczem.  Cori zaś atakowała dalej szczura. Ale kiedy ją ugryzł wkurzona postanowiła przybrać smoczą postać. Wtedy zaś  przemieniła się w smoka . Na całe szczęście tu było więcej miejsca dla niej niż w poprzednim pomieszczeniu. Szczur przeraził się na jej widok. Chciał zwiać ale wtedy został odepchnięty prosto w ścianę jednym machnięciem łapy. Nie uszło to uwadze zegarmistrza. Natychmiast spojrzał w tamtym kierunku. Jakby w porę się  nie zorientował kula Taliona trafiła by go w głowę. 

- A hodowałem go pięć lat! Westchną.

Wtedy też niepostrzeżenie oberwał w lewą nogę, znowu od kuli Taliona. Zaklną z bólu. Cori obróciła głowę w kierunku walczących. Podeszła by pomóc Talionowi. Ale wtedy Idoferi odskoczył.

- Dość! Znowu zawisł dziwnie w powietrzu i złożył ręce. 

Czas znowu się zatrzymał, a Talion i zmiennokształtna utkwili w bezruchu. Jednak zegarmistrz był najwyraźniej zbyt osłabiony by zatrzymać w czasie Elis i Trevora. Spojrzał na nich ale z maski nie dało się wyczytać żadnych emocji.

- Zostaliście tylko wy? I co ja z wami zrobię? Zastanowił się spoglądając na nich.

- Słuchaj nie wiem co myślisz. Ale jeśli z nami nie pójdziesz to ten przeklęty mechanizm nawali i miasto poleci w otchłań! Trevor staną przed Idorajem.

- Co!? Mechanizm jest zepsuty? Wyczułem pewien wstrząs ale myślałem że to ta bomba którą ktoś wrzucił do kanałów.

Elis spojrzała oburzona na Taliona, jednak ten nie mógł nic zrobić będąc w bezruchu. Idoraj zabrał Talionowi pistolety i dopiero wtedy machną ręką by mogli się poruszać. Talion i Cori spojrzeli na niego pytająco, ale wtedy on  przystaną w miejscu tyłem do nich z pozą filozofa.

- Jak to możliwe? Miał przecież wytrzymać jeszcze dwadzieścia lat! Czyżby ktoś zdołał uszkodzić mechanizm? Zastanawiał się, po chwili obrócił się w stronę nie proszonych gości.

- My nic nie wiemy. Chociaż ostatnio grupa najemników prawie się tam została. Powiedziała Cori.

- Jak wyglądali? Zegarmistrz wyglądał na zdenerwowanego.

- Mieli zakryte twarze chustami i byli ubrani na granatowo. Odpowiedział Talion.

- A już myślałem... Dobrze pójdę z wami. Ale najpierw opatrzę swoją nogę. Powiedział zegarmistrz.

- W porządku. Powiedziała Elis.

Idoferi gdzieś poszedł i znikną im z oczu. Cori w tym czasie przybrała ludzką postać. Rany po tamtej pułapce nadal się nie zagoiły. Po kilkunastu minutach wrócił. Talion podszedł do niego.

- Mogę odzyskać swoją broń? Zapytał.

- Dopiero jak wyjdziemy z tuneli. Odpowiedział.

Talion spochmurniał ale się zgodził. Idoraj nacisną jakoś cegłę w ścianie i znowu byli w tunelach. Szli nimi znowu tym razem w jego towarzystwie. Mieli go bacznie na oku jakby co. Panowała cisza dopiero gdy dochodzili do wyjścia  Talion odważył się odezwać.

- Czegoś tu nie rozumiem. Mechanizm zbudowano pięćdziesiąt lat temu. Pan nie wygląda na tyle nawet z bandażami i maską a o kondycji nie wspominając. Zauważył Talion. - Jak już wspominałem jestem Idoferi, my starzejemy się nieco wolniej znając magię czasu. Wyjaśnił.

W końcu dostrzegli światło w tunelu. Wyszli powoli by móc się do niego przyzwyczaić. Ku ich zdziwieniu wyskoczyło przed nimi co najmniej kilku strażników. Jeden z nich najwyraźniej ich rozpoznał.

- A to wy! Pan Floris kazał nam obstawić wszystkie wyjścia jakbyście planowali uciec. Wyjaśnił strażnik.

- Floris? To pewnie ten smarkacz który biegał po całym dworze. Teraz jest pewnie szlachcicem. Przypomniał sobie Idoraj.

- A to ten zegarmistrz? Spytał strażnik ignorując uwagę zegarmistrza.

- Tak. Odpowiedziała Elis uśmiechając się lekko na słowa Idoferi.

Parę godzin później w innym miejscu.

Hope siedziała na zimnej posadce grzebiąc w brejii która miały być jej posiłkiem. Obok siedziała Alessia gapiąc się na ścianę. Wtedy w lochach rozbrzmiały kroki. Był to klucznik z dwoma strażnikami. Obie zmiennokształtne spojrzały z nadzieją w ich kierunku. 

- Ej ty z perłowymi piórami! Jesteś wolna! Krzykną klucznik wskazując na nią.

- Ja? Jak to? Podniosła się patrząc na nich ze zdziwieniem ale też pewną ulgą.

- Słyszałaś. Ktoś ważny zadbał o zapomnieniu o twoim wyroku! Powiedział otwierając drzwi celi.

Strażnicy wyprowadzili ją z celi. Alessia tylko spojrzała na nią zazdrośnie.

- A co z tobą? Spytała patrząc na nią z niepokojem.

- Nie martw się. Dam radę! Może się nawet spotkamy. Machnęła ręką.

- Na to bym nie liczył. Powiedział strażnik.

Wyszli z lochów zostawiając  Alessie samą ze strażą. Hope jeszcze przez moment patrzyła w tamtym kierunku. Nagle oślepiło ją światło. Był dzień jak wychodziła a po takim czasie w więzieniu się odzwyczaiła od niego. Odetchnęła świeżym powietrzem. Dopiero wtedy dostrzegła szlachcica ze szpiczastymi uszami a obok niego osobliwą  trojkę którą ostatnim razem widziała. Uśmiechnęła się na ich widok.

- Obiecałem twoim znajomym twoją wolność zmiennokształtno. Powiedział Floris.

- Dziękuję. Odpowiedziała.

- Dziękuj im . Masz parę godzin nim ktoś zwróci uwagę że coś jest nie tak z liczbą więźniów więc radzę ci szybko się wynieść z miasta. Polecił szlachcic.

- A co z nią? Hope zapytała wskazując na wyjście z lochów.

- Mówisz o tej zmiennokształtnej? Nie mam takich wpływów by ją uwolnić. Poza tym jest bardziej winna niż ty. Wyjaśnił Floris.

Hope spuściła głowę. Po mimo wszystko zdążyła się dogadać z Północną Wicher. Ale po chwili spojrzała na tamtą trojkę i poszła do nich.

- Dziękuję wam za pomoc. Podziękowała.

- Nie ma za co . Ale następnym razem uważaj z kim współpracujesz. Doradziła Cori.

- To co z naszym wynagrodzeniem? Spytał Trevor.

- No tak. Tu macie swoją broń. A nie wiem co tu robią te dwa pistolety i miecz. Ale zegarmistrz kazał mi wam je oddać. Ćwierć elf wskazał na broń lezącą ułożoną na ziemi.

- Pewnie się chciał odwdzięczyć. Elis mrugnęła porozumiewawczo do pozostałych.

- A tu wasze pieniądze. Wskazał na parę sakiewek .

Wzieli swoje rzeczy łącznie z dodatkową bronią Taliona. Floris odszedł w swoją stronę. A oni w kierunku domu Trevora. Po drodze wszystko wyjaśnili Hope.

W tym czasie znowu w innym miejscu. 

Talion znowu znalazł się w siedzibie assasynów. Był lekko zawiedziony i był przygotowany na niezadowolenia samego mistrza. Ale z drugiej strony przyczynił się do uratowania miasta. W końcu on się pojawił.

- Mistrzu. Talion spojrzał na człowieka w kapturze.

- Witaj Talion. Słyszałem że omal nie wpakowałeś się w kłopoty. Powiedział.

 - Chcę to wszystko wyjaśnić. Nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji.

- Oj Talion, miałeś tylko wykraść plany skrzydeł a znalazłeś ukrytego zegarmistrza. Twój los może być naprawdę dziwny. Zauważył.

- To co teraz? Spytał nie pewnie.

- To było twoje zadanie które sam sobie wybrałeś, więc nie jestem na ciebie zły. Ale skrzydeł nie zdobyłeś, nie szkodzi. Mam dla ciebie inne zadanie. Uniósł na niego swój wzrok.

- Słucham. Powiedział asassyn.

- Udasz się w trasę do miasta Jardor. W środku drogi natrafisz na wyspę Elagazas. Tam będą ludzi którzy przekażą ci pewien przedmiot, rozpoznają cię. W Jardor spotkasz barda który wszystko ci wyjaśni. Wyjaśnił mistrz.

- Dobrze. Ale to daleka droga ile mam czasu? Spytał Talion.

- Masz pół roku. Termin nie jest dokładnie znany ale dłużej niż pół roku nie będzie czekać. Ostrzegł mistrz.

- Coś jeszcze? Spytał.

-  Czy ten zegarmistrz mówił coś o jakimś bractwie? Spytał mistrz z pewnym niepokojem w głosie.

- Coś wspominał ale nie chciał nic na ten temat odpowiedzieć. Odpowiedział Talion.

- Aha. Uważaj na każdego kto będzie się dziwnie zachowywał. To tyle. Możesz odejść. Mistrz zakończył spotkanie.

- Tak jest. Talion odszedł w swoim kierunku.

Znowu zmieniamy miejsce. 

W domu Trevora byli chyba już wszyscy. Talion nie dawno doszedł i oglądał swoją broń czy jest cała. Na całe szczęście nic nie zniknęło z domu, no może poza drzwiami które zostały wyważone po ostatniej wizyty żołnierzy. Wszyscy usiedli wokół stołu i rozpoczęli rozmowę.

- To co dalej? Spytał Trevor.

- Ja wkrótce wyruszam z miasta. Nie wiem gdzie pójdę. Odpowiedziała Hope.

- Ja również tak zamierzam. Poszukam miejsca gdzie tacy jak ja mogą spokojnie żyć.

- Ufam większości z was więc wam powiem. Wybieram się do Jardor. Ale reszta jest tajna. Odpowiedział asassyn.

- Ja jeszcze nie wiem. Ale miasto to nie miejsce dla mnie. Poszukam jakiegoś zajęcia. Powiedziała Elis.

- A ty Trevor? Zapytała Cori.

Trevor posłał spojrzenie w kierunku pracowni. 

- Zrobiłem tyle dobrej broni a nie mogę jej tutaj wykorzystać. Chętnie bym ją przetestował poza miastem. Odpowiedział.

- Może pójdziemy razem. Przynajmniej do jakiegoś momentu. Zaproponowała Elis.

Wszyscy pokiwali zgodnie głowami. Opłacało im się to. Kupy w końcu nikt nie ruszy a potem rozejdą się w swoją stronę.

- Zatem zgoda. Jak wszyscy będą gotowi ruszamy. Powiedziała Cori.

W tym czasie w więzieniu.

  Alessia siedziała spokojnie na miejscu. Jakiś strażnik stał nie daleko jej krat.Był tylko jeden bo reszta musiała pilnować innych cel.  Wzięła porcję której Hope nie chciała zjeść i spojrzała na strażnika. 

- Ej ty! Zawołała.

Strażnik obrócił się w jej stronę. To było trudne ale udało się jej wycelować w stronę strażnika jedzeniem. Breja trafiła prosto w jego twarz. Ten oburzony podszedł do niej zrzucając z siebie breję i złapał ją przez kraty za bluzkę.

- Za kogo ty się uważasz!? Co!? Zaraz nauczę cię dyscypliny. Krzyczał na nią ale nagle poczuł że nie ma przy sobie broni.

- Za osobę która zaraz będzie wolna. Odpowiedział trzymając w ręce przy jego brzuchu miecz.

Wbiła mu go w brzuch. Ten puścił ją padając na ziemię. Za pomocą broni udało się jej wyjść z celi. Minęła truchło strażnika niosąc ciężką kulę. Musiała się spieszyć zaraz przyjdą następni. Spojrzała na zielony kryształ świecący jej rażąco w oczy. Spojrzała na niego po czym położyła kulę na ziemi i na niej stanęła starając się zachować równowagę. Zaczęła wydłubywać z ściany krótkim mieczem rażący światłem przedmiot. Po paru minutach wygrzebała go. Wzięła kryształ do rąk myśląc co z nim zrobi wtedy spojrzała na swoją kulę . Zeszła z niej i wzięła ją w obie ręce. Położyła przedtem kamień na ziemi. I roztrzaskała go za jej pomocą. W końcu to nie diament a kula swoje waży. Dopiero wtedy poczuła przypływ dawnych sił. Zmieniła się w sokolicę wyzwalając w ten sposób własną nogę od kuli i poleciała. Nareszcie wolna. Co prawda będzie trzeba jeszcze wpaść po swoje rzeczy w jedno miejsce ale dla zmiennokształtnej to nie problem. Grunt że była wolna. A co z pozostałymi więźniami? Tymi co byli ? Domyślcie się. Wyleciała, a reakcja strażników i tak była zbyt wolna.

Info dla tych co się jeszcze nie pojawili lub było ich mało. Sorki że was jeszcze nie ma. Ale nie jest łatwo wprowadzić postać zwłaszcza jeśli jest zmiennokształtnym. Miejcie cierpliwość. Być może niektórzy pojawią się wkrótce.

Rozdział XIII[]

horyzont w stronę wschodzącego słońca. Jego promienie pokrywały już wyższe wyspy. Nie mogła spać

  Elis wpatrywała się z powodu wcześniejszych wydarzeń więc, wstała wcześniej. O dziwo nie jako jedyna Hope i Cori również się wcześniej obudziły. Pozostała dwójka spała. Byli chyba już dwa dni odkąd wyruszyli z miasta Cerbis. Nocowali na zwyczajnej nie zamieszkanej wysepce z dala od ludzkich spojrzeń. Hope spojrzała w przestrzeń. Korzystając z nie uwagi pozostałych przemieniła się w pegaza by rozprostować skrzydła. Wzniosła się w przestworza i latała tak przez pewien czas między przestworzami. W tej postaci mogła być w końcu sobą z dala od ludzi. Nie wiedziała że tuż po niej Cori też postanowiła sobie polatać. Wylądowała na wyspie obrośniętej świerkami gdzie promienie słoneczne ledwo przedostawały się przez gałęzie. Zdarzało się że drzewa rozsadzały wyspę swoimi korzeniami, więc widok dziwnie unoszących się pni z kawałkiem ziemi nie był niczym dziwnym. Wtedy usłyszała rozmowę ludzi. Z czystej ciekawości postanowiła im się przyjrzeć chociaż instynkt mówił żeby tam nie iść. I miał rację. Ukryta pośród drzew zauważyła grupkę ludzi, rozmawiających o czymś przy ognisku. Aż zadrżała ze złości gdy rozpoznała ludzi. Byli to ci sami łowcy którzy działali na usługach ich byłych panów. Po mimo że chętnie pozabijała by ich na miejscu chciała się też dowiedzieć jakie mają plany. Zaczęła więc nasłuchiwać ich rozmowę.

- No co jest z tymi łasicami? Co?! Gregor miał wrócić dziesięć minut temu z nimi! Jeden z nich był wyraźnie poirytowany brakiem śniadania.

- Już chyba łatwiej złapać smoka! Te gady wiecznie wchodzą nam w drogę! Pamiętacie tego co przeszkodził nam w złapaniu tej zmiennokształtnej! Powiedział ten który prawdopodobnie nazywał się Carl z tego co pamiętała Hope.

- Ta zmiennokształtni! Z nimi to dopiero zamęt! Tamta to ucieka nam już od dłuższego czasu . Szef nie będzie zadowolony. Zauważył jeden z nich.

- Słyszałem że po farciło się tym co złapali pół smoczycę jakiś czas temu. Powiedział Carl.

- Pół smoczycę ty nie żartuj! Pół smoka spotkać można równie rzadko co wikinga we stolicy! Powiedział ten najbliżej ogniska.

- Ale to prawda! Chociaż słyszałem że mieli problem jeszcze z kimś. Nazywają ją demonem. Wiem bo jeden z tych łowców mi opowiadał. Carl nagle obrócił głowę na całe szczęście w przeciwnym kierunku niż  była Hope.

- Gregor to ty? Spytał jeden z nich.

Ale odpowiedziała tylko cisza. Nagle za krzaków wychyliła się głowa Gregora. Mężczyźni odetchnęli z ulgą. Ale zaniepokoił ich przerażony wyraz kompana który się nie zmieniał, jego twarz ani drgnęła. Łowca który siedział najbliżej ogniska podszedł tam.

I tu was zostawiam. Widzę że ostatnio ta wiki jest coś mało aktywna. A tak przy okazji macie rysunek tego zegarmistrza, czasem będę wstawiać rysunki niektórych postaci i tym podobnych. 

  Na widok tego co zobaczyła Hope zadrżała. Dostrzegła że ich towarzysz został zawieszony do jakiegoś drzewa. On nie żył. Ten co podszedł przeraził się.

Z perspektywy Casasndry.

Chyba dali się nabrać na tę pułapkę. Nie zamierzałam zabijać ich towarzysza, ale sam mnie zakatował a potem zaczą uciekać. Jakby zaczą krzyczeć cały misterny plan poszedł by w otchłań. Wyczułam wśród łowców strach. Nie zauważyli mnie ale na pewno zauważyli trupa ich towarzysza w krzakach. Oprócz nich wyczułam jeszcze kogoś. Zaraz to ta Hope? Co ona tu robi? Trudno! Muszę wyciągnąć te informacje od tych ludzi nie ważne po co ona tu jest! Wychyliłam się za krzaków i złapałam tego co był najbliżej za nogę. Następnie zaciągnęłam go w krzaki i ogłuszyłam. Dobrze zostało trzech. Wyskoczyłam z ukrycia. Poczułam że jestem otoczona ale też pewne wahanie ze strony łowców.

- To ta demonica! Krzykną jeden z nich.

Nim zdążyli zareagować zraniłam jednego w nogę sztyletem. Drugi niestety w tym czasie zranił mnie w ramię. Na całe szczęście nie głęboko. Wtedy wyczułam lepszą obecność zmiennokształtnej. Po odgłosach zgaduję że uderzyła go kopytami w plecy? Bynajmniej słyszałam jak upadał. Co z trzecim? Usłyszałam jak biegnie w stronę zmiennokształtnej. Nie to ona biegnie na niego. Drugiego postanowiłam zranić bo chyba wstawał. Wzięłam sztylet i przejechałam nim po nodze a potem drugiej by nie mógł uciec. To chyba wszyscy. Nagle wyczułam że zmiennokształtna się do mnie zbliża.

- Czemu mi pomagasz? Zapytałam.

- Ty mi pomogłaś więc się odwdzięczyłam. Odpowiedziała.

- Jak mnie znalazłaś? Spytałam podejrzliwie.

- Przypadkiem. Czemu zakatowałaś tych łowców? Spytała.

- Oni znają łowców którzy porwali moją przyjaciółkę. Muszę się dowiedzieć co wiedzą. Odpowiedziałam.

- Rozumiem. Odpowiedziała przybierając ludzką postać.

Nie odzywała się . Pomogła mi ich związać a potem się oddaliła. To dobrze będę mogła ich przepytać.

Parę minut później...

Po ich przesłuchaniu wiedziałam nie wiele ale zawsze coś. Teraz musiałam coś z nimi zrobić. Obawiałam się jednak że Hope mi nie pozwoli. Postanowiłam więc załatwić to szybko. Kiedy prawie skończyłam usłyszałam trzepot skórzanych skrzydeł który mnie zaniepokoił . Na całe szczęście było zbyt małe na smoka. W takim razie co to?

- Spokojnie to tylko nietoperz. Powiedziała zmiennokształtna która o dziwo tu jeszcze było.

- Aha.

Tylko co tu robi nietoperz kiedy słońce nawet nie zachodzi? Coś musiało go spłoszyć. Wtedy poczułam podmuch wiatru. Coś a raczej ktoś wylądował przede-mną i to nie była Hope.

- Kim one jest. Kobiecy głos skierował się w stronę Hope.

- To Cassandra. Jest pół demonem. Odpowiedziała.

- Zaraz ja cię znam jesteś tą pół demonicą o której opowiadali mi Talion i Elis. To zdanie zaniepokoiło mnie.

- A ty jesteś zmiennokształtną. O ile wiem . Zauważyłam.

Wyczułam że zaczęła się do mnie zbliżać i niepokój drugiej zmiennokształtnej. Czy mogę im zaufać?

- Zadam ci jedno pytanie. Co robiłaś wtedy w lesie? Spytała.

- Ja załatwiałam swoje sprawy. A wy niepotrzebnie weszliście mi w drogę.  Odpowiedziałam.

- Jasne. A ten ogień to niby co? Nie chciała odpuścić.

- To ludzie go rozprzeszczenili nie ja. Odpowiedziałam.

- Daj jej spokój. Hope spojrzała na dziewczynę o imieniu Cori zwracając jej uwagę.

- No dobra. Może pójdziesz z nami. Nie daleko mamy obóz. Zjesz coś. Zaproponowała Cori.

- No dobra ale tylko dlatego bo jestem głodna. Odpowiedziałam.

Z perspektywy narratorki.

  Cassandra poleciała wraz z nimi. Gdy się zbliżyły do wyspy było już czuć zapach pieczonego mięsa. Uskrzydlone wylądowały na ziemi zwracając przy okazji uwagę pozostałych. Na widok pół demonicy Talion i Elis się zdziwili i spojrzeli nie pewnie na zmiennokształtne. Trevor tym czasem zajadał się śniadaniem.

- Co ona tu robi? Spytał Trevor.

- Spokojnie zabrałyśmy ją na śniadanie, a co? Odpowiedziała Cori. - Nie wiem czy to dobry pomysł. Obawiam się że nie starczy jedzenia dla wszystkich.

- To nie problem. Odpowiedziała Cassandra trzymając w dłoni łasice złapane przez łowców.

- Możesz siąść. Powiedział Trevor.

- Serio miałaś je przy sobie przez cały lot? Spytała Hope.

- No a co?

-Nic. Odpowiedziała.

Przez pewien czas byli zajęci jedzeniem. Aż w końcu Trevor się odezwał.

- Więc jesteś Casasndra tak? Jak ty widzisz przez te bandaże. Zapytał.

- Nie widzę. Za to czuje pozostałymi zmysłami. Bycie pół demonem ma swoje zalety. Odpowiedziała.

20160318 231021

- Casandra właściwie to co tu robisz? Spytał Trevor.

- To długa historia. Łowcy porwali moją przyjaciółkę która jes pół smokiem i szukam jej. Odpowiedziała spuszczając głowę.

- Pół... Smokiem? Trevor omal nie zadławił się kawałkiem mięsa.

- Przecież ich niemal nie ma. Zauważyła Hope. Nawet nam zmiennokształtnym ciężko je spotkać.

- A ty to co Cori? Zauważył Talion.

- Owszem mogę się zmieniać w smoczy cę. Ale to nie samo. Pół smok to nie tylko istota która może zamieniać się w smoka. Jest łącznikiem pomiędzy ludźmi a smokami. Pomiędzy ziemią a powietrzem. A przedewszystkim to starożytna rasa. Ja mogę przybrać więcej niż jedną formę co sprawie że nawet jeśli mam coś z pół smoka to nie jestem czystej krwi.

- Dokładnie. Dopowiedziała Cori.

- Nadal nie widzę różnicy. Odpowiedział Talion.

- Casandra może wybierzesz się z nami do portu. Tam często są łowcy smoków. Może ktoś coś wie? Zaproponowała Elis.

- Nie lubię portów a tym bardziej statków. A z resztą ciężko by było mi się ukryć. Wskazała na swoje skrzydła które były dość spore.

- Rozumiem. Ale jak coś to możesz z nami iść. Powiedziała Elis.

Po zebraniu i jeszcze krótkiej rozmowie z Casandrą wszyscy byli gotowi do drogi. Pół demonica stanęła przy brzegu wyspy.

- Powodzenia! Mam nadzieję że dopadniesz tych łowców. Powiedział Talion.

- Żegnajcie! Odpowiedziała i wzniosła się w przestrzeń pomiędzy wyspami.

Rozdział XIV[]

   Stanęli by zaczerpnąć tchu. Całą drogę musieli iść pieszo by nie zwracać na siebie uwagi przypadkowych gapiów. I tak dość mocno się rzucali w oczy będąc w grupie. Port znajdować się na dwóch średniej wielkości wyspach połączonych ze sobą wieloma solidnymi kładkami i mostem. Wyspy portowe w przeciwieństwie do dużych miast nie posiadały kryształów magnetycznych więc pełno tam było lin mostków i podestów. Większość budowli było z drewna. Największymi nie licząc prowizorycznych hangarów na statki powietrzne były chyba karczmy. Łatwo jest się wzbogacić na prowadzeniu takiego interesu w takich miejscach. Nie daleko nich stały stoiska z jedzeniem i drobiazgami. Zaś nie daleko warsztaty wszelkiej maści głównie ze sprzętem do wspomnianych wcześniej statków. Wszystko tu miało o połowę większą cenę niż normalnie. Przynajmniej dla przejezdnych. Słońce było wysoko na niebie kiedy naszej osobliwej grupie udało się trafić do portu.

- I znowu wśród normalnych ludzi. -Westchnęła Cori zmieniając oczy z wilczych na normalne.

- Nie powiedział bym. W portach jest pełno zbirów, powietrznych żeglarzy, weteranów, kupców, zmiennokształtnych ale i tak nie ważne w jakim porcie zawsze są piraci.- Powiedział Talion.

- Ale chyba nie ma ich za wielu o tej porze?- Spytał Trevor.

- Piraci zawsze są.- Powiedziała Hope.

Weszli do portu. Oczywiście wszyscy wiedzieli już o szkatule którą Cori i Elis dostały. Uznały że i tak by się dowiedzieli.

- Dobra mamy znaleźć statek który nas zabierze na dalszą wyspę. Ale przed tem możemy się rozejrzeć.- Powiedziała Cori.

- Pójdziesz poszukasz czegoś do jedzenia.- Powiedziała Elis do zmiennokształtnej.

- Czemu ja?- Spytała Cori.

- Bo ty masz nosa do tych spraw. -Powiedziała Elis .

- To ja pójdę do jakieś karczmy.- Powiedział Trevor.

- Ta jasne upiją cię a potem karzą ci grać. Idziesz ze mną szukać statku.- Powiedział Talion.

- Mam twardszą głowę niż myślisz! -Zaprotestował Trevor.

- A ja sobie pójdę rozejrzeć się po warsztatach! Może mają tam jakieś niepotrzebny sprzęt!- Ucieszyła się Elis.

- A ja to co?- Spytała Hope.

- Pójdziesz z Elis. Ktoś musi jej pilnować.- Odpowiedziała Cori.

- Ej!  Nawet tobie bym mogła zrobić krzywdę! -Oburzyła się Elis.

- Nie oceniaj człowieka po wyglądzie. -Dodał Trevor.

Rozeszli się rozejrzeć. Następnie mieli się spotkać przy statku.  Trevor i Talion rozglądali się za statkiem który mógł by ich zanieść. Były tam różne modele. Od małych napędzanych siłą mięśni i mechanizmem po dość spore wymagające specjalnych i w miarę rzadkich substancji. Większość jednak polegała na mechanizmach i przystosowaniu śmigieł lub balonu lub czegoś podobnego do skrzydeł. Niegdyś można też było spotkać statki napędzane na specjalne kryształy ale one były za bardzo narażone na kradzież, Teraz tylko nie które statki posiadały coś takiego. Z resztą jeśli nie było się kimś ważnym wydobycie tych kryształów było nie legalne. Przynajmniej w tej części Irwezny. Ale wracając uwagę assasyna i Trevora przykuł statek częściowo sterowany na żagle boczne na górze zaś było coś na wzór staranie zabezpieczonego balonu z czymś w rodzaju żagla. Statek był średnio zadbany ale w dobrym stanie.  Na drewnianym dziobie był wyryty zdobiony napis "Czerwony Albatros".

- Wygląda nieźle co sądzisz. -Spytał asasynn.

- Może być. Ale bym pogadał z kapitanem. -Dodał.

Gdy asasyn rozmawiał kapitanem który był lekko podenerwowany nie wiadomo dla czego dziewczyny doszły na miejsce.

- No i co z tym statkiem?- Spytała Elis.

- Spójrz stoi przed tobą.- Pokazał Talion.

- Może być.- Powiedziała Cori.

Wsiedli na statek. Musieli jednak wpierw zapłacić. Na całe szczęście starczyło monet. Kapitan powiedział im że będą nocować w kajutach pod pokładem. Były one ciasne z małymi okienkami dającymi widok na chmury i trochę światła. W każdym z pokoi paliła się tylko jedna niewielka lampa. Większa ilość mogłaby spowodować pożar. A nie było nic gorszego niż pożar na latającym statku. Większość załogi a może nawet całą stanowili zwykli ludzie. Chociaż Hope dostrzegła pośród nich jeszcze dwa krasnoludy, pewnie byli wynajęci do cięższej roboty. Wypadało jednak zachować dyskrecję jeśli chodzi o moce. Wylecieli z portu pół godziny później jak wsiedli. Wszyscy postanowili rozejrzeć się po kajutach. Przypadała jedna na trzy osoby więc dwie osoby będą miały więcej przestrzeni dla siebie.

- Dobra to kto idzie do tej kajuty dla trzech osób?- Spytał Trevor.

- Ja zamawiam tą dwu!- Uprzedziła Elis

- Mi to wszystko jedno.- Powiedziała Cori.

- Weź tą lepiej dla dwóch osób.- Doradził Trevor.

- A to niby czemu?- Spytała podejrzliwie.

- A pamiętasz jak nocowaliśmy dzień od Cerbis? Zasnełaś jako człowiek i pobudziłaś wszystkich jako smok!- Przypomniał.

- Po pierwsze to jakiś ptak mnie obudził. Po drugie nie jest łatwo panować aż nad trzema różnymi postaciami. Założyła ręce.

- Właśnie.- Poparła Cori, Hope. 

- Niech wam będzie. -Odpowiedział nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusję. 

W końcu postanowiono że dziewczyny śpią oddzielnie. Słońce było już wysoko. Statek znajdował się wysoko w powietrzu jak wszystko. Jednak nie była to wysokość ponad chmurami. Gdzie mieszkali wysokorozwinięci mieszkańcy takiego miejsca. Elis była zajęta podziwianiem widoków. Talion miał drobne zawroty głowy przez to podziwianie. Hope i Cori o czymś rozmawiały zaś Trevor rozmawiał jednym z żeglarzy. W skrócie mówiąc po południe było niezbyt ciekawe. Postój był najwyżej za dwa dni jeśli wiatr będzie przechylny. Niebo zaś sugerowało że może się to zmienić po mimo iż było słońce. W końcu słońce zaczęło zbliżać się ku zachodowi, więc wszyscy którzy  nie należeli do załogi schodzili na dół. No może jeszcze parę osób które kończyły zmianę też schodziły. Ale ponieważ nikomu nie chciało się spać postanowiono umilić sobie czas grą w kości. Przechodząca Hope zauważyła grupę osób i postanowiła zobaczyć o co chodzi w tej grze. Wśród grających zauważyła Trevora.

- Trevor znasz tą gre?- Zapytała zaciekawiona.

- Jasne w Cerbis często w nią grywałem. -Odpowiedział rzucając kości.

- Mogę wam się przyglądać?- Zapytała.

- Pewnie!- Dodał śmiało jeden z żeglarzy.

Gra pochłonęła im czas do wieczora. Potem wszyscy udali się do swoich kajut. Noc była spokojna. Nie spała jeszcze Hope która myślała nad grą i jej strategicznym zastosowaniu. Było już bardzo późno. Nagle dało się słyszeć jakieś coraz bardziej nerwowe kroki coraz większej ilości ludzi. Zmiennokształtna postanowiła zobaczyć co się dzieję. Wyszła na zewnątrz kiedy było dość ciemno ale na żeby było widać ciemne chmury zasłaniające księżyc. Dość spora część załogi biegała spanikowana po statku. Dostrzegła Taliona który stał przy maszcie nieco zaniepokojony. Postanowiła go zapytać co się stało.

- Talion co się dzieję? 

- Obawiam się że nic dobrego dla nas i ich.- Odpowiedział.

- Czyli?- Zapytała.

- Piraci. -Powiedział pół szeptem.

Hope zaniepokojona wyszła na brzeg statku, dopiero wtedy dostrzegła inny większy statek na horyzoncie napędzany na wiatr ale również na niewielkie balony z helem. 

- Trzeba zbudzić pozostałych. 

- Lepiej się schowajmy pod pokładem sprawa nas nie dotyczy.

- Jak to?- Zdziwiła się.

- Dowiedziałem się że kapitan nie zapłacił haraczu u piratów i teraz oni do nich lecą. Jest szansa że nas nawet nie zauważą. Chyba że zdecydują się na abordaż. -Wyjaśnił.

- Podsłuchiwałeś? 

- Tak jakby.- Talion zaczą się kierować w stronę kajuty.

Hope wahała się. Jeśli on miał rację ludzie mogę nie przeżyć. Ale z drugiej strony może do niczego nie dojdzie. Postanowiła że jednak ostrzeże pozostałych.

Parę minut później Cori, Elis i Trevor siedzieli zaniepokojeni w kajucie, wysłuchując Hope.

- To niepokojące.- Powiedziała Elis.

- Ale oni mogą się targować tak?- Zmartwił się Trevor.

- Jest szansa że nawet tu nie zajrzą ale kapitan musi zapłacić za haracz.  W przeciwnym razie może dość do abordażu pozostaje czekać.- Powiedziała Hope.

Po mimo pewnych sprzeciwów postanowili zostać i czekać. Ale w razie czego mieli broń pod ręką. Elis nawet naszykowała specjalne kule po mimo że jej to odradzano zważywszy że ostatnio jedna sprawiła im problemy.

Statek piratów w końcu znalazł się dostatecznie blisko "Czerwonego Albatrosa". Był większy, masywniejszy i lepiej zadbany. Na dziobie można było dostrzec coś w rodzaju herbu przypominającego głowę lwa ze skrzydłami gryzącego czaszkę.  Do statku były przypięte trzy niewielkie balony. Ale to coś na wzór skrzydeł przybitych do czegoś co przypominało koło młyńskie stanowiły główny napęd, było to widać po starannym zabezpieczeniu. Na pokładzie było widać dość sporą grupkę ludzi różnej maści. Od tych po naprawdę białej cerze i tych o tej brązowej po tych z szarą czy nawet taką dziwnie chropowatą przypominającą łuski. Jednak nikt z nich nie przypominał kapitana. Na przeciw kapitana obleganego statku wyszedł ktoś przypominający bosmana czy też prawą rękę kapitana. Był normalnej budowy ale miał dziwnie zgolone włosy i szerokie spodnie do tego bogaty płaszcz.

- Kapitan Darred jak mniemam? - Spytał uśmiechając się do załogi obleganego statku i zacierając ręce.

- Tak. - Odpowiedział kapitan.

- Mam nadzieję że zapłata już jest. Dość długo zwlekaliście.- A skoro nie chcieliście przylecieć do naszego portu to my przylecieliśmy do was.- Uśmiechną się jeszcze szerzej pokazując dwa złote zęby.

- Jak by to wyglądało. Porządny statek w porcie pełnym pirackich? Jeszcze by ktoś nas zauważył. Nie chce by mój statek stracił reputację.-  Próbował się wyjaśnić zaciskając  dłonie.

- Nie słyszałem o fizolofi wyznającej że reputacja jest więcej warta niż życie.- Zacisną zęby.

Kapitan Albatrosa rozkaz ruchem ręki przynieść zapłatę. Po chwili dwójka silnych ludzi przyniosła średnią drewnianą skrzynię. Wystawiono deskę pomiędzy dwoma statkami. Skrzynia została postawiona na pokładzie drugiego statku. Otwarto ją. Po chwili człowiek w bogatym płaszczu zaczną przeglądać jej zawartość licząc monety. Wtedy jego uśmiech się poszerzył ale po chwili znikł. Zaniepokoiło to kapitana Darreda i jego załogę, z resztą słusznie. Po chwili człowiek wstał przymykając kufer i spojrzał na nich poważnie. Nagle w oczach piratów zapaliło się coś na wzór wesołych iskierek.

- Za mało monet. Ostaniu było ich o połowę więcej. - Nagle skiną głową do piratów i machną ręką.

Nagle piraci przeskoczyli na drugi statek. Opór był krótki i po chwili większość żeglarzy miała pod gardłem szablę. Jedynie kapitan został nie naruszony.

- Widzę że nie chcecie się bawić. Szkoda.  Podejrzewam że to dlatego bo chcecie negocjować. Więc sucham.-Skrzyżował ręce na pieriach.

- Chcemy dać coś w zastaw.

- Ostrzegam że kapitan Morgan ma dość złotych i srebnych posążków tak samo jak sztuców. - Warkną.

- A co powie na ludzi?- Zaproponował Kapitan Darred.

- Chcesz złamać prawo i handlować załogą?- Spytał z jakoś grozą w oczach.

- Nie ależ skąd! Ale mam tu grupkę ludzi która zabrała się z nami. Zwykli klienci lecz nie do końca. - Wyjaśnił.

- Jacy to ludzie?- Uniósł brew.

- Trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Są okazami zdrowia i do tego mają przy sobie pieniądze.-Opisał.

- Przyprowadź ich a może przez dwa miesiące a może trzy będziesz miał spokój.- Tym razem spojrzał na statek z ciekawością.

- Problem jest w tym że oni mogą nie chcieć pujść po dobroci.

- W porządku. Hared, Drejk,Carys! Idźcie pomóc przyprowadzić mi tych ludzi.- Wskazał na trójkę mężczyzn o różnorakim wyglądzie.

Hared miał biały warkocz i charakterystyczną bródkę. Był ubrany prosto lecz schludnie. Miał przy sobie dwie szalbe. Drejk miał typowo ciemną karnację ale  spalone od słońca włosy. Nosił przy sobie długi bambusowy kij z dwoma ostrymi końcami i dziwną rurkę z jakimiś małymi igiełkami. Carys zaś miał rude włosy i fioletowe oczy co sprawiało że wyglądał dziwnie był szczuplejszy od tamtej dwójki i miał przy sobie tylko coś na wzór łańcucha. Udali się za Darredem do kajuty.

  Chyba Cori dzięki swoim zmysłom wyczuła że ktoś się zbliża. Natychmiast powiadomiła o tym pozostałych. Natychmiast się podnieśli. Trevor wziął swój młot i schował się za drzwiami. Ciężko było wykorzystać małą przestrzeń. Elis po prosu schowała się za hamakiem mierząc w drzwi. Pozostali czekali w gotowości. Nagle klamka powoli się obróciła . Potem drzwi powoli się otworzyły. Elis odruchowo strzeliła w otwarte przejście ale trafiła tylko w ścianę za drzwiami. Przez moment panowała nie po kojąca cisza.  Talion wyszedł zobaczyć czy ktoś tam jest. Ku jemu zaskoczeniu zakatował go biało włosy mężczyzna blokując mu powrót do kajuty. Natychmiast wyją noże ale widzą szable postanowił strzelić z pistoletu. Jednak mężczyzna odbił kulę szablą. Walczyli przez dłuższą chwilę w tym czasie Cori chciała pomóc ale nie wiedziała co zrobić. Wtedy z małego okienka wystrzelił dziwny hakowaty łańcuch który ją owiną nie mogła się uwolnić. Elis strzeliła robiąc dziurę w oknie ale znowu nie trafiła. W końcu białowłosy pirat uderzył z całej siły Talionem o ścianę przez co on stracił przytomność i padł na ziemię. Wtedy Trevor wybiegł z ukrycia i uderzył pirata w brzuch przez co on zwiną się z bólu. Ale po chwili poczuł że obrywa w kark czymś twardym. Był to bambusowy kij. Trevor walną ciemnoskórego w nogę ale ten odpowiedział uderzeniem w brzuch przez co Trevor upadł na kolana. Na nogach były jeszcze Elis i Hope. Cori jeszcze walczyła ale łańcuch ktoś trzymał naprawdę mocno co rozpraszało ją przy przemianie. Elis dostrzegła nie znajomego o fioletowych oczach i już mierzyła w niego bronią ale wtedy poczuła dziwne uczucie w plecach po czym nie mogła pociągnąć za spust. Po chwili nawet nie mogła zrobić kroku. Była sparaliżowana ale świadoma tego co się dzieję. Dostrzegając to Hope postanowiła się przemienić. Niestety czarnoskóry to dostrzegł i w trakcie przemiany mała igła wbiła jej się w kark. Co zatrzymało przemianę. Doczołgała się jeszcze do przeciwnika ale nie była w stanie go zakatować. Cori która nadal walczyła z łańcuchem nie wiedział już co robić. Wtedy i ona poczuła że traci czucie w nogach. Dopiero wtedy łańcuch się poluzował.

Wyniesiono ich na pokład przed oczy piratów. Na wszelki wypadek zostali owinięci łańcuchem. Zostali rzuceni przed nogi kapitanie Darreda.

- Harde sztuki z nich!- Powiedział Hared.

- Nie wspominałeś że potrafią walczyć i mają broń. -Carys spojrzał na kapitana statku Albatrosa.

- To będą bardziej przydatni. Będziemy musieli ich pilnować. -Uśmiechną się człowiek stojący na drugim statku.

- Pytanie czy nie zabardzo ich poturbowaliście? -Spytał Darred.

- Wszyscy są silni i zdrowi. Sparaliżowałem ich na parę godzin by nie sprawiali problemu ale są bardzo żywi.-  Powiedział Drejk.

Carys szepną co do ucha negocjatorowi w bogatym płaszczu.

- Aha. No dobrze! Więc będziesz miał spokój na sześć miesięcy.- Ale pamiętaj mamy na na ciebie oko. Pogroził palcem Drejkowi.

- A wy co tak stoicie zabierać ich! A wszystko co znajdziecie do mnie! - Rozkazał.

Porwani jednak byli bardziej przytomni. I patrzyli pytająca ze zdenerwowaniem jak ich zabierają kiedy ich w końcu posadzili na pokładzie statku człowiek w bogatym płaszczu odezwał się.

- Witajcie na "Skrzydlatej Bestii" Statku Kapitana Morgana! -Rozłożył ręce. Nie odpowiedzieli. Chociaż po ich spojrzeniach może było wyczytać wiele a były to głównie negatywne emocje. A z resztą jak odpowiedzieć gdy ma się sparaliżowane ciało.

- Umieście ich w pustej ładowni i zakujcie.-Rozkazał tym razem poważnym tonem.

- Tak jest!- Odpowiedział jeden z piratów.

Z perspektywy Elis.

   Oprzytomniałam. Było ciemno ale dostrzegłam moich towarzyszy dochodzących jeszcze do siebie. Większość z nas leżała nieruchomo na deskach . Wyglądało to jakbyśmy spali ale byliśmy wszystkiego świadomi. Sprzedano nas piratom. Po tym jak nas sparaliżowali gdy próbowaliśmy stawić opór, zanieśli nas na swój statek i wsadzili tu. Podłoga była zimna a w pomieszczeniu nie było okien. Pamiętam jak wrzuciła nas tu piątka piratów. Mieli krzepę to było im przyznać. Powoli odzyskiwałam czucie w dłoniach i w stopach. Po dłuższej chwili próbowałam nimi poruszyć. Usłyszałam dźwięk łańcuchów. Ledwo pamiętam jak nas zakuwali ale nie było to przyjemne. Dostrzegłam że pozostali też powoli odzyskują czucie. Udało nam się jako oprzeć o ścianę naszej "celi".

- Jak oni śmieli!?  Jakie oni mają prawo?! - Hope próbowała nerwowo ruszać szyją.

- Nie dziwię się że wzięli was. Prawdopodobnie nie wiedzą kim jesteście. Ale ja jestem asasynem! Jeśli nie prawo to gildia ich za to dorwie!- Wykrzywił zęby.

- Prawo? Oni go chyba nie uznają. O ile pamiętam to korsarze wyjęci spod prawa. Wątpię też w gildię.- Cori uniosła głowę.

- Czemu?- Zdziwił się Talion.

- Ponieważ teraz mogą zrobić z nami co chcą. Mogą nawet nakarmić nami gryfy! - Odpowiedziała Cori.

- Zawsze chciałam zobaczyć gryfa.- Powiedziałam.

- Głodnego na pewno nie.- Powiedział Trevor.

Nagle za ścianą usłyszeliśmy czyjś głos. Należał on do młodego mężczyzny. Ale więcej nie rozpoznałam.

- Wybaczcie że przerywam wam rozmowę. Chciałem wam powiedzieć że jestem waszym sąsiadem.- Powiedział.

- Kim jesteś?- Spytał Trevor.

- Tym kim w jesteście, więźniem. Ale też tu pracuję.- Odpowiedział.

- Czyli każą nam tu pracować?- Spytałam.

- Zależy. Pewnie jeśli wydacie się im "normalni" i będą mieć pewność że od razu nie zwiejecie.- Odpowiedział.

- A ty jesteś "normalny" jak to ująłeś? - Spytałam.

- Nikt nie jest normalny. Starczy się rozejrzeć.- Jego odpowiedź mnie nie ufacyjonowała.

 Rozmowę przerwało nam otwarcie drzwi. Weszła tu trójka ludzi. Już się bałam że to ci co nas zaatakowali ostatnio. Uspokoiłam się jak nikogo z nich wśród nich nie dostrzegłam. Był tu ten koleś który uważał się za prawą rękę kapitana, jakiś człowiek z dziwnie zwężonymi oczami i kwadratowymi policzkami, oraz jakiś starszy typ z brodą i o łagodnym spojrzeniem.  Podeszli do nas. Może naprawdę nie wiedzą kim jesteśmy? Miałam nadzieję, to ułatwi nam ucieczkę w razie czego.

- Witajcie mamy dla was ofertę. - Powiedział ten co mianował się prawą ręką kapitana.

- Jaką, kim jesteście i czego chcecie?!-Spytał najwyraźniej zdenerwowany Trevor.

- Nie macie pojęcia z kim zadarliście! Warkneła Hope.

- Jestem Zaf. To moi towarzysze. Co do oferty to jest coś na wzór wymiany. - Przedstawił się ignorując zmiennokształtną.

- Jakiej?- Zapytałam nie pewnie.

- Nie sprzedamy was jako niewolników. Nasz kapitan no cóż nie do końca popiera niewolnictwo...

- Skoro nie popiera to po co nas wzięliście! -Tym razem odezwała się Cori.

- Haracz można zapłacić w różny sposób między innymi ludźmi. Ale ponieważ widzę że należycie do ludzi wolnych no może poza tobą. Możecie dla nas pracować za wolność. Wy popracujecie jakiś czas na naszym statku a my zamian was wypuścimy. - Zaf Przedtem wskazał na Hope przez co ona zastanawiała się czy się nie przemienić.

- Nie wiem czy jestem w stanie przyjąć tą ofertę a co dopiero moi towarzysze.- Zaprotestował Talion.

- W porządku. Macie jeszcze trochę czasu na decyzję. Mam nadzieję że nie będziecie próbować nam uciekać. - Zaf odszedł wraz ze swoimi kompanami. I kiedy zdawało się nam że zamkną drzwi nagle się wychylił.

- A i jeszcze kapitan może chcieć was zobaczyć. Lepiej go nie denerwować.- Dodał i zamkną za sobą drzwi. Słyszałam jeszcze przekręcanie zamka.

- Słyszeliście jaki on bezczelny! Ja chyba wymorduję cały statek! - Krzyknęła Hope.

- Spokojnie. Przyjmijcie propozycję to zobaczycie chociaż światło dzienne. -Zaproponował głos za ściany.

- A co tobie składali podobną propozycję?- Spytałam.

- Tak. Na początku nie zgodziłem się tak samo jak wy. Ale wiecie po paru dniach robi się tu strasznie nudno.- Odpowiedział.

- I co potem? Zabrali nam broń.- Spytał Trevor.

- Będziecie mieli większą szansę by uciec.- Odpowiedział.

- A ty czemu nie uciekłeś?- Spytałam.

- Powiedzmy że dawno mam tę możliwość. Ale jakoś jest tu inaczej niż na lądzie.

- Co mamy jeszcze do stracenia?- Spytała Hope.

Perspektywa narratorki:

Zgodzili się . Zostali wyprowadzeni przez piratów na zewnątrz statku. Jasne światło lekko ich oślepiło. Dopiero po chwili w świetle dnia było widać jak naprawdę wyglądał statek. W nocy ciężko było dostrzec barwę i wygląd pokładu do tego przez paraliż ciężko było na czym skupić oko. Teraz było widać że statek był zrobiony z jasnobrązowego mocnego drewna. Żagle a może raczej żaglo-skrzydła były jasno pomarańczowe. Na nich widniał ten sam symbol co na dziobie statku tylko nieco uproszczony. Na prawym boku statku widniała zaś jego nazwa. Na przodzie statku było widać miejsce dla osoby sterującej były tam liny i prosty ster obok zaś znajdował się nie wielki stolik z potrzebnymi rzeczami.  Na jego tyle który wyraźnie znajdował się niżej niż przednia część statku zapewne znajdowała się kajuta kapitana. Było to widać po zdobionych drzwiach do niej. Można by było jeszcze tak wymieniać. Na pokładzie znajdowało się mnóstwo piratów. Na widoku udało się naliczyć ich z dwudziestu dwóch. Ale pewnie  było ich więcej pod pokładem. Każdej osobie przydzielono jakieś zadanie. Cori i Talion zajęli się szorowaniem pokładu, Elis miała zając się czyszczeniem sterów. Hope i Trevor zaś mieli zanieść ciężkie skrzynie do ładowni. Ale nie mieli swobody jak myśleli. Każdą osobę pilnował co najmniej jeden pirat. Jedni tylko obserwowali inni na nich narzekali i pouczali. Niektórzy łakomie patrzyli na pewne osoby.

- Rozdzieli nas,mądrze. Wiedzą że wtedy będzie nam trudniej coś zaplanować-Zauważyła Hope.

- Przecież i tak wieczorem wszyscy wracają do ładowni- Powiedział Trevor.

- Ale znając życie dorzucą nam jeszcze jakieś zajęcia i będziemy zbyt zmęczeni by planować-Odpowiedziała zmiennokształtna.

- To może ty i Cori się przemienicie,narobicie zamieszania i uciekniemy.- Zaproponował Trevor.

- Mów ciszej! Mają na nas oko. Poza tym rozejrz się- Ostrzegła Hope.

- Rozejrzeć się za czym?- Nie zrozumiał.

- Oni wszyscy są jacyś dziwni. Znaczy nie wszyscy. Ale spójrz na przykład na oczy tamtego pirata. Są jakoś nie ludzkie- Wskazała głową w stronę pirata.

Trevor podniósł skrzynię i spojrzał w oczy piratowi. Były niepokojąco żółte a źrenice jakoś dziwnie zwężone. Wtedy ten spojrzał na niego.

- I co się patrzysz! Pirata nie widziałeś szczurze lądowy!- Omal nie pluną śliną w stronę Trevora.

- Bo mi wolno!- Odpyskował.

Ten tylko skiną głową. Po czym poszedł gdzieś na górę. Po chwili inny pirat doniósł jeszcze pięć skrzyń.

- No i widzisz co narobiłeś!- Skarciła go Hope.

- No co? Oni naprawdę są jacyś dziwni! -Usprawiedliwił się Trevor.

W tym czasie Talion i Cori szorowali pokład kiedy przy beczkach dostrzegli jakiegoś mężczyznę który się na nich gapi. Był ubrany nieco inaczej niż piraci. Miał na sobie białą bufiastą jednak już trochę brudną koszulę i ciemne jeansy . Włosy były ciemne i trochę zaniedbane do tego miał niebieskie oczy. Uśmiechał się do nich.

- Pewnie kazali ci nas pilnować?- Spytał podejrzliwie Talion patrząc na niego.

- Nie. Tak na was patrze- Odpowiedział dziwnie znajomym głosem.

- Zaraz znam skądś twój głos? Czy ty przypadkiem nie byłeś z "celi" obok?- Spytała Cori .

- Zgadłaś! Przepraszam że się wcześniej nie przedstawiłem. Jestem Finnick Reagin.- Przedstawił robiąc lekki jednak w oczach Cori śmieszny ukłon.

- Cori, a ten assasyn to Talion. Nie mówiłeś nic że nas rozdzielą- Podeszła do niego z asasynem.

-No cóż nie do końca się tego spodziewałem.- Odpowiedział.

- Nie wyglądasz na jednego z nich. Też cie złapali?- Zapytał Talion.

- Przez wypadek wpakowałem się na ich statek. Nie ten statek jak to mówią. A wy?- Spytał.

- Zostali sprzedani jako zapłata za haracz. Ale nie jesteśmy niewolnikami- Odpowiedziała zmiennokształtna.

- W takim wypadku jestem chyba zmuszony wam pomóc. Jestem tu zaledwie od paru dni ale znam zasady. Mniej więcej- Zaproponował pomoc.

- To miło z twojej strony ale chyba nie skorzystamy. Zamierzamy z tond uciekać. - Odmówił Talion.

- Jesteście pewni? Poza tym może lepiej wróćcie do roboty bo piraci przestaną przymykać oko rozmowy na naszą rozmowę. A wtedy piraci znajdą mi jakieś zajęci.-Powiedział.

Elis siedziała na krawędzi statku i czyściła jedno z skrzydeł. Na początku myślała o ucieczce tuż przy najbliższej wyspie. Ale zabrali jej kurtkę do której było wmontowane haczyki trzymające skrzydła. Poza tym nie mogła zostawić swoich. Kiedy więc tak siedziała podsłuchała przypadkiem rozmowę dwóch przechodzących piratów.

- Widziałeś może ostatnio kapitana?- Spytał.

- Nie. Pewnie znowu zaczą przesiadywać całymi dniami w kajucie. - Odpowiedział.

- Po nać nie wygląda już najlepiej. Myślisz że stracił kontrolę?- Zasugerował patrzą na bok.

- Ma już trochę lat. Ale lepiej go nie lekceważyć. Słyszałeś jak Barkiemu strzelił w nogę podczas obiadu? A nawet nie podano do stołu.- Ostrzegł,po czym znikli jej z oczu.

Co to za kapitan który strzela do swojej załogi? Zaniepokoiła się Elis. I co ma oznaczać że stracił kontrolę? Może jest jakimś psychopatą? Te myśli sprawiły że dziewczyna jak najszybciej chciała zniknąć z tego statku

Hope i Trevor nadal nosili skrzynie a może już nie koniecznie skrzynie. Bo doniesiono im co innego były to dość spore meble. Które może by wyglądały by na naprawdę solidne i porządne jakby nie to że na każdym były zadrapania,jakby ślady po pazurach. Nurtowało to strasznie Hope. Gdyż jakby nie te ślady pazurów wyglądały by całkiem nieźle. Czyżby ich właściciel miał kota? A może już takie były gdy zabrano je z innego statku? Tylko na co piratom zniszczone meble? Z przemyśleń wyrwał ją Trevor który chciał ją poinformować o przybyciu kolejnego pirata. Chociaż na pierwszy rzut oka go nie przypominał. Pojawił się jakby z znikąd i uśmiechał się do nich.

- Witajcie! Pewnie mnie nie kojarzycie, ale byłem za ścianą obok.- Przywitał się Finnik.

- To dzięki tobie musimy dźwigać te meble?- Zapytał z poirytowaniem Trevor.

- Tak. Ale jakbyście powiedzieli że jesteście dobrzy w jakieś czynności jaka by się przydała na statku,np: rzemieślnik albo lekarz to może dostalibyście lżejsze zajęcie. Ja sam dowiedziałem się o tym trochę za późno.-Skrzywił się.

- A jak się nazywasz?-Spytała Hope.

- Jestem Finnik Reagin.

- Trevor. Jakie tobie dali zajęcie?- Zapytał.

- Dzisiaj na przykład zwijam liny. Ale to trochę nudne zajęcie więc zwiedzam sobie.- Odpowiedział.

- Muszę cię o to spytać. Wiesz może czy mają tu jakiegoś kota albo coś w tym guście. Wiesz to trochę dziwne że każą nam dźwigać podrapane meble.- Zmiennokształtna wskazała na meble.

- Niestety nie znam odpowiedzi na to pytanie.-Odpowiedział

Dostrzegli że w ich kierunku zbliża się trójka piratów. Był wśród nich Zaf. Podeszli do nich. Finnik się odsuną.

- Dobrze że jesteście. Kapitan was chce widzieć.- Spojrzał na nich swoim przenikliwym wzrokiem.

- No w końcu. Bo chcę mu złożyć skargę że zaczęły mnie plecy boleć!- Poskarżył się Trevor.

Finnik spojrzał na piratów po czym na pozostałą dwójkę.

- A ty co tak stoisz wracaj do roboty. Nie jesteś na wakacjach!- Pogonił go Zaf.

Finnik znikną równie nie zauważenie co się pojawił. Trevor i Hope zaś na pokładzie dostrzegli resztę . Elis wyglądała na lekko zaniepokojoną. Ale na widok zmiennokształtnej się uspokoiła. Zostali więc przyprowadzeni pod drzwi prowadzące do kajuty kapitana. Z tego co zauważyli wokół nich znalazła się większa grupa piratów. Otwarto przed nimi drzwi. Dalej tylko weszli oni i Zaf. Pokój był w półcieniu. Co prawda było tam dość spore okno wpuszczające światło ale teraz niebo było zachmurzone. Tak jak podejrzewała Hope w pomieszczeniu stały zarysowane meble jednak nie tak bardzo jak te co dźwigała. Podłoga była wyścielona czerwonym dywanem. Na ścianach wisiały obrazy z motywem krajobrazów różnych wysp jednak głównie tych o ciepłym klimacie. W kącie stało zdobione biurko na którym stał kałamarz i jakaś mapa.  Obok drzwi był wieszak na płaszcze. Na pozostałe przedmioty nie zwrócili uwagi. Bo przykuła ich uwagę postać siedząca w fotelu na środku pokoju postać. Był to mężczyzna o zielono żółtawych oczach które aż błyskały.Miał dziwnie płaską twarz.  Nawet gdy siedział było widać że jest dość wysoki. Miał żółto a może nawet złocisto siwo włosy, które wyglądały jak na elektryzowane. Miał kilkutygodniowy zarost i wyglądał na starszego nawet od Trevora ale jeszcze na siłach. Miał na sobie skórzany rozpięty płaszcz, buty z tej samej skóry które przypominały glany z klamrami. Patrzył na gości ze zmrużeniem oczu. Było można wyczuć że nie zamierza się spieszyć.

- Miło mi was gościć na "Skrzydlatej Besti". Jestem kapitan Morgan.-Powiedział to ochrypłym ale i energicznym głosem.

- Nie wiedziałem że piraci tak traktują swoich gości.-Odpowiedział nie chętnie Trevor unikając oburzonego spojrzenia Zafa.

- Wystąpiło pewne nie poruzumienie. Rozumiem że nie zamierzacie się przestawić? - Odpowiedział trzymając ręce oparte o krzesło.

- Co możemy powiedzieć? Jesteśmy podróżnikami,porwanymi przez piratów. - Odpowiedziała Cori.

- Goście zawsze są tacy upominalscy, zwłaszcza szczury lądowe. Ale nie wszyscy nimi jesteście? Prawda?- Spojrzał na nich przenikliwie budząc niepokój.

Skąd on wie?! To pewnie któryś z piratów którzy nas sparaliżowali musiał mu powiedzieć. Nie próbowałabym się przemienić jakbym wiedziała że ktoś się dowie. Hope się przejęła tak samo jak Cori. Znowu będą miały kłopoty. Jak i pozostali i to pewnie z ich winy.

- Nie zwykłym musi być oszukiwanie natury poprzez sztuczne skrzydła. Inspirowałaś się smokami?- Kapitan spojrzał na Elis. Ta zaniemówiła.

- Widziałem wasze rzeczy, między innymi twoja kurtkę.- Wyjaśnił.

- Tak to niezwykłe uczucie. A jednak trzeba uważać przy lądowaniu.-Odważyła się odpowiedzieć.

- Właściwie asasyn podróżujący statkiem mnie nie dziwi.  Ale powinniście raczej podróżować sami. Ostrzegam cię jeśli masz zabić kogoś z moich ludzi ja postąpię tak samo z tobą.- Ostrzegł Trevora.

Ten przez dłuższą chwilę nie odzywał. - Naszą powinnością nie jest tylko zabijanie. - Odpowiedział.

Nagle jego wzrok przeniósł się na zmiennokształtne.

- Nie macie się czego bać. Tu jest więcej takich jak wy niż myślicie.- Powiedział.

- Zauważyłam to. Ale nadal mnie zastanawia dlaczego nas tu trzymasz. Skoro nic do nas nie masz.- Odpowiedziała Cori patrząc mu prosto w oczy.

- No cóż . Nie lubię kiedy ludzie okazują się być zdrajcami i wydają niewinne osoby. My piraci też mamy swoje zasady wbrew pozorom. Macie szczęście że trafiliście na mój statek.- Powiedział.

- Rozumiem. To wyjaśnia osobliwy wygląd załogi. Mam jednak nadzieję że nie chciałeś nas zwerbować?- Powiedział Talion.

- Nie mogę powiedzieć. Jednak nie zamierzam was też tu trzymać.-Odpowiedział i wstał.

Nic dziwnego że był kapitanem. Już swoim wyglądem wzbudzał respekt wśród swojej załogi. Jednak Elis była nadal zaniepokojona . Wygląda na zbyt spokojnego na psychopatę,a może to tylko gra pozorów? Spytała siebie w myślach. Nagle spojrzał na Zafa.

- Wyprowadź ludzi. -Rozkazał Zafowi.

Zaf pokiwał głową. Wyprowadził więc Elis, Trevora i Taliona. Zamkną drzwi. Zmiennokształtne spojrzały na siebie zaniepokojone. Kapitan podszedł do nich.

- Nie wiem jakim typem zmiennokszałtnych jesteście, ale wiem że nimi jesteście więc muszę wam zaufać.-Powiedział

- Czego od nas chcesz?- Spytała Hope.

- Zaf mówił wam o ofercie. Otóż wypuszczę was wszystkich. Ale pod pewnym warunkiem. Ale najpierw obiecajcie że nikomu nie powiecie.-Powiedział.

- Nie powiemy czego?-Spytała Cori.

-Po prostu obiecajcie- Odpowiedzial.

- No dobrze-Powiedziały jednogłośnie.

Nagle kapitanowi zaczeły wyrastać kły wśród normalnych zębów, oczy znacznie się zwężyły zaś włosy stały się pół złociste. Znikąd pojawił się też ogon, tak samo pojawiły się pazury i kocie wąsy. Hope i Cori były zaskoczone.

- Tak ja też jestem zmiennokształtnym. Jednak dbam o to by nikt poza załogą o tym nie wiedział.-Pół lew Uprzedził ich pytanie.

- Więc to stąd te podrapane meble.- Zrozumiała Hope.

- Ale dlaczego nam to mówisz?-Spytała Hope.

- Potrzebuję pomocy kogoś z zewnątrz. Moja załoga jest zbyt znana. Więc moi wrogowie mogli by mnie rozpoznać,nie wspominając już o gwardii. Życie pirata nie jest łatwe ,a zwłaszcza gdy jest się zmiennokształtnym.-Odpowiedział

-Czego od nas chcesz?- Cori ponowiła pytanie.

Kapitan Morgan podszedł do biurka z którego wyją kartkę papieru zwiniętą w rulon. Następnie zwrócił się do zmiennokształtnych podając im list.

- Nie wiem gdzie zmierzacie. Ale na lądzie nie mogę specjalnie ufać ludziom. Ale jeśli będziecie kiedyś niedaleko wysp Szafirowych przekażcie ten list memu bratu. Jest człowiekiem i nazywa się Balof. Rozpoznacie go po znamieniu na szyji w kształcie łapy. - Wyjaśnił.

- A co jeśli go nie znajdziemy?-Spytała Hope.

-Wtedy radzę wam unikać przestworzy. Zgadzacie się?- Spytał.

Zgadzamy. - Odpowiedziały.

Wzieły list. A po przybraniu ludzkiej postaci kazał wyprowadzić je do pozostałych.




 Oto ogłaszam Konkurs!

 Jest on prosty. Nie wymaga on waszego talentu artystycznego jeśli chodzi o to. Mianowicie macie napisać wasz własny pomysł na następny rozdział. Nie może on być za długi ale nie może też kończyć się na jednym zdaniu.

Zasady chyba wydają się jasne.

-Nie wolno uśmiercać rzadnego z bohaterów(Od tego jestem ja).

- Nie można wymyślać tego co jest na samym dole,ale teorie i propozycje są dozowlone.

- Główni bohaterowie nie mogą dotrzeć jeszcze do miasta.

-Można dodawać własne postacie i smoki ale tylko na ten rozdział. Chyba że wydadzą mi się przydatne w następnych.

-Pomysły  które będą kopiowane od kogoś lub za bardzo będą przypominać jakiś film zostaną zdyskwikowane (trochę orginalności)

To chyba tyle. Mam nadzieję że nie ograniczyłam tym waszej wyobraźni która będzię wam potrzebna . Proszę zglaszać pomysł u mnie na tablicy. Nie chcę mieć bałaganu w komętarzach . I szukaniu waszych rozdziałów.

Jeśli chodzi o nagrodę to niespodzianka. Ale postaram się by była jak najlepsza.

Można się zgłaszać do 31 Maja.

Powodzenia!

Rozdział XV[]

  Ogłaszam że wygrała CzAstrid fan walkowerem! W nagrodę dedykuję jej ten rozdział ale poza tym dostanie rysunek jej postaci! Gratuluję. Życzę też przyjemnego czytania!

     Bohaterowie zostali odstawieni do najbliższego portu, dotarli do niego o zmierzchu. Dołączył do nich Finnick który przekonał kapitana żeby ten go wypuścił Ponieważ z wiadomego powodu woleli nie korzystać ze statków, postanowili poszukać w mieście jakiegoś miejsca na nocleg i źródła informacji. Wyspa na której się znaleźli nazywała się Lawendowe Wzgórza. Tradycyjnie rozejrzeli się po miasteczku. Było ono nie duże i tradycyjnie znajdowało się w nim sklepy, budowle o szpiczastych dachach, zwykle były to budynki mieszkalne.  Karczmy ,rynek centralny plac przy którym odbywały się spotkania mieszkańców.  Ulice były puste, nawet po lepiej zabudowanej części miasteczka nikt się nie przechadzał. -Może o tej porze mieszkańcy mają zwyczaj przesiadywać w domu- Pomyślała Elis.  Chodzili z domu do domu ale nikt im nie otwierał. Byli zmęczeni podróżą statkiem Kapitana Morgana. Do podróży statkami należało przywyknąć. A złaszcza jeśli leciało się z piratami nie znających ograniczeń w przestworzach. Trevor któremu zachciało się pić na sam widok karczmy podszedł do niej zmuszając pozostałych by udali się za nim. Na drzwiach karczmy dostrzegli list gończy. Przedstawiał on dziewczynę o czerwonych włosach i lisich uszach. Talion przyjrzał się ile warta jest nagroda, za co Hope walnęła go w ramię.

 

- Pewnie poszukują ją z tego powodu co innych zmiennokształtnych- Powiedziała 

 

Talion kiwną głową rozmasowując ramię.

 

Widzą karczmarza który zaprasza ich by usiedli i się rozgościli . Siadają ale po dłuższej chwili ciszy i niezdecydowaniu co zjeść postanawiają podejść do karczmarza. Trevor oczywiście natychmiast  zamawia coś do picia. Po czym siada przy stole. 

 

- Coś wam podać? Nie codziennie mniemamy gości ostatnim czasem. Pyta karczmarz niewiele niższy od Taliona.

- Może być pieczony kurczak w sosie i jakaś sałatka do tego i może coś słodkiego- Poleciła Cori. Pozostali poza zmiennoksztatną spojrzeli na nią z pewnym zdziwieniem.

- Masz smoczy apetyt - Zauważyła Elis.

- I to dosłownie- Powiedział Talion.

- No co. Przypominam tylko że ktoś tu musi mieć siłę by was dźwigać, nieloty jedne- Uniosła z arogancją głowę.

- A wracając . Czy tak dawno nie mieliście gości że ludzie stali się tacy niegościnni?- Spytał Talion.

-Nowi w tych stronach jesteście? Ano w takim razie opowiem wam pewną historię. Będzie z 10 lat temu na obrzeżach miasta, przy mokradłach, mieszkała pewna rodzina. Mąż, żona i siedmioletnia córeczka. Alice  miała na imię. Dobre z niej było dziecko, taka miła, uprzejma, zawsze uśmiechnięta. Pewnego dnia zmarła przedwcześnie, mówią, że choroba wykończyła biedną dziewuszkę. Całe miasteczko było w żałobie, wyprawiliśmy jej pogrzeb. Rodzice nie mogli pogodzić się ze śmiercią jedynego dziecka, wyjechali. Teraz dom jest nawiedzony, a duch Alice błąka się po ulicach miasta...Można wierzyć lub nie.

- Ciekawa historia. Trochę szkoda dziewczynki. Ale nie sądzę by był to duch- W końcu odezwał się Finnick.

- Wież lub nie wież w co chcesz- Odpowiedział przynosząc obiad Cori.

Gdy odpoczęli zapłacili za posiłek . Karczmarz zapytał się czy może pomóc jakoś jeszcze.

 

- Bylibyśmy wdzięczni jakbyś wskazał nam drogę do najbliższego miasta- Poprosiła Cori.

 

- Nie ma problemu. ''''Aby dostać się na inne wyspy, trzeba przejść do większego miasta, na wschód drogę jednak dzielą mokradła, gdzie z powodu ducha, nikt się nie zapuszcza. Radził bym wam wynająć statek- Zaproponował karczmarz.

 

W końcu wyszli z karczmy zabierając ze sobą coś na drogę do jedzenia. Finnick i Elis stali w zamyśleniu, co zwróciło uwagę pozostałych.

 

- Stoicie jakbyście zobaczyli ducha- Powiedział Talion.

- W rzeczy samej. Zastanawiamy się czy to prawda- Odpowiedział  Finnick.

- To chyba jasne że duchy nie istnieją- Trevor oparł się na swoim młocie .

- Powiedział człowiek stojący przed dwiema zmiennokształtnymi- Skomentowała Cori.

- I magiem - Dodał Finnick gdy wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę.

- Magiem!? Czemu nic nam nie powiedziałeś?- Spytała zaskoczona Cori.

- Stwierdziłem że to chyba nic wielkiego przy was-  Młody mag odpowiedział.

- Zawsze sobie inaczej wyobrażałem magów- Powiedział Trevor.

- Że niby broda i długa szata? Taki stary nie jestem- Finnick wskazał na siebie.

- Co nie zmienia faktu  że duchów nie ma- Trevor wrócił do tematu.

- Talion co o tym myślisz?-  Elis skierowała spojrzenie na assasyna.

- Nigdy nie widziałem ducha. Ale po tym co zobaczyłem pod Cerbis jestem skłonny w nie uwierzyć- Odpowiedział.

- To chodźmy to sprawdzić. No chyba że nasz Trevor się boi- Zaśmiała się Hope.

- A pewnie że pójdę. Tylko się nie zdziwcie że będę musiał was wyciągać z tych bagien- Ostrzegł Trevor.

 Opuścili więc bezpieczne Lawendowe Wzgórza i udali się w się na bagienne wyspy. Były one jak przystało na bagna wilgotne i łatwo było wpaść do zbiornika wodnego schowanym pod roślniścią. Rośliność była tam rozmaita. Wokół rozsły wysokie drzewa liściaste . Pnącza różnych roślin plątały się pod nogami. Elis omal nie spadła na paprocie przez nie. Była to nawet spora wyspa a bagna składały się jeszcze z czterech mniejszych wysp.  Hope rozglądała się rozważnie jakby czegoś się obawiała.

- Coś cię gnębi?- Mag zauważył jej niepokój.

- Lepiej żebyśmy nie spotkali Upiora Bagiennego . Ona mieszkają na bagnach- Odpowiedziała.

- Upiór Bagienny? Brzmi jak nazwa jakiegoś potwora- Zaciekawił się Finnick.

- Nie jest potworem. To smok o trzech parach kończyn dość sporych rozmiarów. Może ukrywać się wszędzie- Zaniepokoiła się Hope.

- Nie stanowi dla nas zagrożenia. Z tego co wiem to łagodne smoki i raczej trzymają się z dala od ludzi- Wtrąciła się Cori.

Szli przed siebie dalej. Elis która była trochę z tyłu nagle poczuła dziwny chłód który udzielił się reszcie.

- Cori wiem że lubisz ochłodzić klimat ale to nie czas na zianie lodem. Jesteśmy na bagnach- Trevor odwrócił się w jej stronę.

- Ale to nie ja. Poza tym nie używam lodu w ludzkiej postaci- Odpowiedziała.

Po chwili usłyszeli jakby cichy śmiech ale brzmiał on dość dziwnie.  Potem mignęło im coś białego przed oczami.

- To raczej nie jest ten wasz Upiór Bagienny- Finnick zatrzymał się w miejscu.

 

Po chwili znowu dało się usłyszeć śmiech i niewyraźna sylwetka pojawiła się w oddali, mówiąc jakieś niewyraźnie słowa głosem dziecka.  Po czym nagle się zbliżyła. Wtedy dostrzegli że wygląda jak mała dziewczynka w czymś fioletowym we włosach. Natychmiast zauważyli czerwone oczy które patrzyły na nich niewinnie ale i ze smutkiem.  Duch unosił się kilka metrów nad ziemią i był otoczony zielonkawą poświatą. Wszyscy spojrzeli na ducha dziewczynki ze zdumieniem.

- To ty jesteś tą małą dziewczynką?- Spytał Talion.

Jednak nie odpowiedziała. Przeleciała nad nimi i zaczęła lecieć przed siebie.

- Gońmy ją!- Zawołał Talion.

Biegli za nią ile sił, Cori przybrała wilczą postać by ją dogonić. Duch co chwilę znikał im z oczu. Ale oprócz niego co chwilę tracili z oczu młodego maga. Był obok nich przez chwile po czym wykonując jakiś ruch rękami i mrugając oczami znikał i się pojawiał. Wszyscy uznali że używa magii. W końcu Finnick i Cori zastąpili drogę duchowi tak się im wydawało po chwili przez nich przeleciał, co było dość niezręcznym uczuciem. Duch dziewczynki miał im uciec kiedy ktoś w oddali krzykną.

 

- Zaczekaj nie jesteśmy tak szybcy jak ty!? Chcemy tylko pomówić- Zawołała Elis.

Dziewczynka nagle się zatrzymała i obróciła się w ich stronę.

- Dobra myliłem się. Duchy istnieją- Przyznał się Trevor.

- Czego ode mnie chcecie?- Spytała a jej głos brzmiał niczym echo rozchodzące się po lesie. Dopiero teraz dostrzegli że to coś we włosach to kwiat lawędy

- Ty pewnie jesteś Alice? Nie chcemy ci zrobić krzywdy chcemy tylko porozmawiać- Podszedł się nią przywitać.

- Tak. Nikt nie może zrobić mi już krzywdy. I nikt ze mną od dawna nie rozmawiał- Odpowiedziała.

- Musisz być bardzo samotna- Zauważyła Elis.

- Tak. Widzieliście moich rodziców? Szukam ich od dawna. Myślałam że bawią się ze mną w chowanego ale teraz mam wątpliwości- Nagle zmieniła temat.

- Nie widzieliśmy. Ale chyba się zgubiliśmy – Odpowiedziała Elis.

- A to szkoda. Byłam bardzo chora rodzice mówili że z tego wyjdę tylko cudem. Gdy się tu znalazłam nie było ich a sama jestem duchem. Na początku było fajnie straszyć ludzi ale później zaczęłam za nimi tęsknić. Ale chyba mi się zgubili- Spuściła głowę.

- Hej a może pomożesz nam wydostać się z tych bagien a my poszukamy z tobą twoich rodziców?- Zaproponowała Hope wzruszona opowieścią dziewczynki.

Pozostali spojrzeli na nią z miną „ Jakbyśmy nie mieli dość problemów na głowie”.

 

-Dobrze. Ale znajdziecie ich? Ja ich szukam od paru lat a nawet nie wiem ile tu jestem- Podleciała do nich.

- Bo szukałaś sama. Teraz ci pomożemy- Pocieszył ją Finnick.

Skinęła z głową i kazała iść za nią.   Wędrowali przez mokradła. Teraz musieli przelecieć na drugą wyspę jeśli chcieli znaleźć się bliżej celu. Szybko za pomocą mocy udało im się przelecieć między wyspami. Wtedy też mogli dostrzec że Finnick może się teleportować.

- To ty możesz się teleportować?- Spytał zaintrygowany Talion.

- Tak. Używam do tego swojej mocy. Ale tylko na małe odległości- Odpowiedział.

Po paru godzinach wędrówki w końcu dotarli na obrzeża bagien.

- Wyprowadziłam was. Teraz znajdźcie mi moich rodziców- Powiedziała.

- Nie wiem czy  będzie to takie łatwe, twoi rodzice mogą być daleko z tond- Powiedział Talion.

- Nie pomożecie mi?!- Jej oczy nagle się zaszkliły łzami. Znowu zaczęło się robić chłodno a liście wokół niej zaczęły latać, a kwiat lawendy  przybrał nagle intensywnie fioletową barwę.

- Już dobrze pomożemy!- Krzykną Talion.

Uspokoiła się co nieco. Wtedy mag znowu do niej podszedł.

- Pamiętasz może jak wyglądali twoi rodzice, albo czym się zajmowali?

- Mama miała kwiaty lawendy wpięte w jej złociste włosy. Z tego co pamiętam to uwielbiała szyć. A tata, bardzo lubił pomagać ludziom, nosił na palcu taki wielki srebrny pierścień.  I nie lubił deszczu. Zawsze mówił że się przez niego przeziębię- Opisała swoich rodziców.

- Dziękuję ci. Podziękował Finnick.

 

 Finnick zawołał pozostałych i wzioł ich na stronę.

-To co robimy? Chyba jej nie zostawimy?-Spytała Hope.

- Jej rodzice pewnie już są daleko i ich nie znajdziemy-Powiedział Trevor.

- Nie koniecznie. Z tego co mówiła, jej rodzice byli prostmi ludźmi. Nie stać ich było na daleką podróż. Matka była szwaczką, więc pewnie znalzła by pracę w mieście, co do jej ojca nie mam pewności- Wyjaśnił Finnick.

- Chyba nie oczekujesz że, wlecę do miasta porwę przypadkową parę ludzi w nadzie że przypadkiem będą to jej rodzice?- Zasugerowała Cori.

- Nie ale jakbyśmy mieli kogoś kto dobrze zna miasto i miejscowych ludzi- Powiedział mag.

- Ej przecierz ja takich znam! Bynajmniej w prawie każdym większym mieście ktoś taki jest!- Taliona oświeciło.

- Co masz na myśli?- Spytała zaskoczona zachowaniem Taliona Elis.

- Pójdę do miasta,postaram się wrócić za godzinę góra dwie. Chyba wiem kto nam pomoże. Spotkamy się pod murami miasta- Powiedział i pobiegł w stronę wyspy na której znajdowało się miasto.

Trochę zdezeriętowani ruszyli pod mury miasta wraz z duchem. Alice bardzo się ekscytowała tym że w końcu zobaczy swoich rodziców,pytanie czy oni będą się tak cieszyć gdy zobaczą ją. Tak jak kazał Talion Czekali dwie godziny. Po tym czasie z paro minutowym opuźnieniem asasyn pojawił się im oczom, a za nim dwoje ludzi. Prawdopodobnie rodzice dziewczynki. Wyglądali na trochę starszych niż opisywała ich dziewczynka, ale co się dziwić. Mineło dziesięć lat od jej śmierci. Mężczyzna miał twarz zmęczonego człowieka zaś kobieta była ubraną w zieloną suknie i miała jasne włosy. Byli trochę zdezeriętowani i trochę zdziwieni gdy zobaczyli naszą osobliwą grupę.

- Czego od nas chcecie? Jesteśmy zwykłymi ludźmi- Pierwszy odezwał się mężczyzna.

- Nic nie zrobiliśmy,żyjemy tu spokojnie od dziesięciu lat- Powiedziała kobieta.

- My nie chcemy od was nic. Ale obiecaliśmy coś pewnej bliskiej wam osobie- Wyjaśnił Talion.

- Ale my nie mamy żadnej rodziny  poza sobą- Zdziwiła się kobieta.

Nagle przed obojga ludźmi pojawiła się ich własna córka. Wyglądała na uradowaną ale i nie pewną. Na twarzach dorosłych pojawiło się zaskoczenie, niepewność, szok, ale i pewna nadzieja.

-  Ale to przecież nie możliwe!- Krzykną mąż.

- Spokojnie ona chciała się tylko z wami zobaczyć- Wyjaśniła Elis.

- Mamo, tato to wy! Teskniłam za wami!- Alice podleciała do nich jaky chciała ich przytulić. Padli sobie w obięcia i trwali tak przez chwilę. Potem rozmawiali ze sobą. Zaraz po tym Alice odwróciła się w stronę osób które jej pomogli.

- Dziękuję wam!- Po czym naprawdę znikła.

- Odeszła- Stwierdziła Cori.

Jej rodzice równierz im podziękowali i udali się w swoją stronę. Bohaterowie zostali jeszcze przez moment pod murami.

- Od dzisiaj nie zwątpię w żadne zjawiska nadprzyrodzone- Przyznał Trevor.

Po czym udali się w stronę miasta.

Rozdział XVI


Słońce już zachodziło niebo robiło się zachmurzone i lekko wiało.  Wszystko może by wyglądało by spokojnie. Jakby nie grupa postaci pędząca w oddali uciekając przed inną grupą postaci. Uciekali mostem jednak było widać że pare osób już rwało się do lotu.  Trevor spojrzał w tył ze złością tak jak zrobiła to Hope ignorując spojrzenia swojej grupy. Byli szybsi jak na razie od goniących ale też zmęczeni. Jeszcze tydzień temu spędzali ten czas w mieście na sprawach które ich interesowały. W końcu Elis musiała coś z siebie wyrzucić.

- Po co nam to było?! - Spytała w pośpiechu.

- Sama chciałaś przygody. A o resztę pytaj Hope!- Cori na nią warkneła.

- Jakby Trevor mnie powstrzymał nic by się nie stało!- Krzykneła Hope patrząc na Trevora.

- To teraz wszytsko na mnie!? Sama chciałaś żebym ci pomógł ale mówiłem zostaw ich w spokoju- Powiedział zdenerwowany Trevor.

- Cicho tam! Przez was mnie głowa boli. A też przez nich!- Talion żucił nożem w goniących.

- Jak się będziemy kłucić to na pewno nas dogonią!- Finnick próbował ich uspokić.

- Dobra wyspa się kończy lepiej lecimy!- Ostrzegła wszystkich Cori.

Cori i Hope przybrały swoje uskrzydlone formy zabierając tych którzy nie umieją latać. Elis poszybowała za nimi . Na całe szczęście grupa zmiennokształtnych najemników z miasta zatrzymała się na wyspie. Byli też zmeczeni od pościgu i bójki jaką wszczeła Hope.

Z perspektywy Cori.

   I znowu musimy uciekać! Myślałam że jak będziemy podróżować grupą to nikt nie będzie chciał do nas podejść. Ale tym razem przez tą naiwną Hope mamy kłopoty.  Myślałam . Do tego musiałam dzwigać ze sobą parę osób. Na co mi to było?

Perspekywa Hope.

  Sami się prosili. Z resztą sami zaproponowali że się ze mną zmierzą. Nie moja wina że musiałam złamać zasady pojedynku kiedy wszyscy zatakowali. Jednocześnie sami je złamali. Trevor był tylko w pobliżu przypadkiem. Ale widać że są wyjątkowo uparci skoro ścigają nas cały dzień.  Próbowałam się usprawiedliwić. Dalej nie miałam czasu na takie myślenie. Musiałam lecieć.  Niebo wyraźnie pociemniało za wcześnie z winy chmur i niewiele widziałam. Coś czułam że nawet instykt Cori nam nie pomoże. I jeszcze czuję ten przeklęty ból w prawym skrzydle. Nie chciałam o tym komukolwiek mówić. Ale czuję że nasila się coraz mocniej. Może ten mag umie leczyć? Z resztą teraz nie ma czasu na takie sprawy. Teraz musimy znaleść jakoś bezpieczną wyspę do lądowania.

Dwie godziny lotu później.

 Jesteśmy już bardzo zmęczeni. Nie poznaje tych okolic. Ale co się dziwić Irwezna jest bardzo duża i nieliczni znają ją całą. Nad nami znalazły się wyspy. Wród nich była jedna całkiem sporo a wokół niej latało kilkanaście mniejszych. Wyspy były gęsto porośnięte niemal tropikalną roślinością. Najbardziej niepokoją mnie te wysokie drzewa które utrudnią nam lądowanie. Do tego ból w skrzydle bardzo się nasilił. Przez chwilę zdawało mi się że zaczełam widzieć na nim krew. Czemu dałam się zatakować tej pół pumie? Czuje się coraz słabsza. Nie stety z tym uczuciem czuję też że mój lot coraz bardziej się obniża. Staram się nie zamykać oczu ale to coraz trudniejsze.

Z perspektwy naratorki.

Hope zamkneła oczy i zaczeła spadać . Pozostali to dostrzegli i Cori wraz z Elis poszybowały w dół. Finnick równierz postanowił pomóc . Ale ciężko jest złapać spadającą klacz pegaza kiedy ma się na grzbiecie ludzi. Elis prawie ją sięgneła ale musiała ją puścić bo inaczej by spadła. Finnick się nie wyrobił i musiał wychamować bo inaczej wpadł by w koronę drzew więc musiał teleportować się na ziemię. Nim się obejrzeli znaleźli się twardo na ziemi. Gdy się otrząsneli zoriętowali się że poza paroma siniakami nic im nie jest. W przeciwięstwie do Hope która leżała nie przytomna w krzakach. Elis natychmiast do niej pobiegła była poważnie pobita. Dopero gdy została obejrzana stwierdzono że ma złamane skrzydło.

- Musiała je złamać w trakcie upadku. Inaczej by nie poleciała by daleko- Wyjaśnił Finnick.

- Tylko ta rana nie wygląda jak po upadku. Musiała zostać zraniona wcześniej- Zauważył Talion.

- Rozbijmy lepiej tu obóz i zajmijmy się tą nieszczęsną zmiennokształtną- Poradził Trevor.

Rozbili więc obóz. Musieli zjeść swoje zapasy gdyż ucieczka ich wyczerpała.  Finnick rozpalił ogień . Siedzieli więc i rozmawiali przez jakiś czas.

- Hej ty nowy!- Zawołała do maga Cori.

- Tak o co chodzi?- Spytał.

- Umiesz leczyć?- Spytała zmiennokształtna.

- Przykro mi, nie. Moja specjalizacja to transmutacja i teleportacja znam się też trochę na żywiołach- Odpowiedział mag.

- Też bym chciała się telepotować- Rozmarzyła się Elis.

- Niech zgadnę jesteś tylko człowiekiem ale żeby się wyruźniać używasz tych  pomysłowych skrzydeł- Zgadł mag.

- Tak w pewnym sensie o to chodzi. Chodzi też o to że używam do latania specjalnych katapult które znajdują się w wiekszosci wiosek. Ale tu żadnej nie ma- Powiedziała Elis.

- Katapulty? Wole maszyny latające- Odezwał się nagle Trevor.

- A nie sądzicie że można by było latać na smokach?-  Wtrącił się Talion.

- Dobre żarty! Talion naucz się że smoki prędzej cię zjedzą niż będziesz na nich latać- Zaśmiała się Cori.

- A ty nas zabierasz wszędzie- Przypomniał asasyn.

- To co innego, poza tym ty i Elis uratowaliście mi życie więc mam u was dług. Wyjaśnij mi więc co ludzie mieli by zaoferować smokom za latanie?- Zadała pytanie zmiennokształtna.

- Złoto? Smoki lubią złoto- Odpowiedział Talion.

- To prawda lubią je gromadzić. Ale go nie potrzebują- Odpowiedzieła Cori.

- Uzborjenie albo jakieś udogodnienie- Zaproponował Trevor.

- O jakich ty udogodnieniach mówisz? Na co zbroje, przecierz mają łuski- Zaśmiała się Cori.

- Jedzenie?- Zasugerowała Elis.

- Na bardzo głodne smoki może. Ale równie dobrze mogą się najeść i odlecieć- Powiedziała.

- Ochrona przed łowcami?- Zaproponował Finnick.

- Łowcy nigdy nie wyłapią wszystkich smoków. Nawet wieki to za mało czasu na to- Ziewneła Cori.

- Chyba się dzisiaj nie dogadamy. Chodźmy wszyscy spać- Talion położył się na ziemi.

 Pozostali zrobili to samo. Nie wiedzieli jednak że coś ich obserwuję. Na nie wielkim wzniesienu wśród krzewów było widać wysoką postać o nieruchomej twarzy z ostrymi z pozoru zębami a tuż obok ledwo widoczną mniejszą postać z zielonymi oczami.  Wydawało się jakby siedziała.  Po czym spojrzała na stworzenie siedzące obok niej i kiwneła głową po czym obie sylwetki znikneły wśród zarośli.

 Było bardzo ciemno kiedy jakieś hałasy zbudziły Finnicka ze snu. Natychmiast zerwał się na nogi i ujrzał ża niemal wszyscy się pobudzili po mimo że trwała noc. Może to dzikie zwierzęta kręcą się w pobliżu i nas pobudziły? Pomyślał. Ale nic nie wyskakiwało z zarośli. Pierwsza wybudziła się Elis. Ponieważ miała płytki sen wstała na chwilę by znowu zasnąć ale wtedy dostrzegła jak coś się rusza w krzakach a potem dostrzegła więcej ruchów. Potem jakieś skrzeki wybudziły pozostałych. Przed tem nie zauważyli długiej i gęstej trawy która teraz utrudniała widoczność z ich pozycji. Hope leżała na swoim miejscu już z odzyskaną przytomnością ale była zbyt zmęczona by podnieść głowę.  Cori zamieniła się w smoczycę i przybrała postawę obronną. Wyczuła że coś ich obserwuję za drzew i udała się w tym kierunku. Ale zaraz po chwili towarzysze usłyszeli jej krzyk i ujrzeli ją parę metrów wiszącą nad ziemią w sieci.

- Co tu się dzieję!? Nawet wyspać się nie można! - Powiedział niewyspany Trevor.

- Może to ci najemnicy nas wytropili?- Zasugerowała Elis.

- Nie nikt z nich nie mógł latać. Ale robi się dziwnie- Powiedział młody mag.

Finnick widząc że wokół Cori nic się nie dzieję, teleportował się ją uwolnić. Jednak gdy się do tego zabierał został uderzony czymś twardym w plecy. Zablolało ale poza tym nic mu nie zrobiło. Natychmiast odwrócił się sprawdzić co to. Dojrzał jedynie istotę na dwóch nogach z kolcami na łokciach i uśmiechntą twarzą i zębami wystającymi z niej. Miała też długie rogi, lub uszy. W ciemności ciężko było to stwierdzić i coś w rodzaju futra na barkach. Stała jak człowiek lecz prygrarbiona . Trzymała coś na wzór dzidy w rękach. Mag był zdziwiony wyglądem napastnika.

- Zmory nocne wychodzą straszyć o tej porze? - Zażartował .

Wtedy coś skoczyło mu na głowę a potem na barki. Istotota o dziwnej twarzy warkneła na to coś po czym przywołało do siebie. Po chwili Finnick miał związane ręce. Okazało się że poza dwiema tajemniczymi istotami pojawiło się ich więcej. Otoczyli wszytskich. Talion natchmiast zranił jedną z nich w ramię ale został ugryziony przez coś w lewą nogę co dało przewagę przeciwnikowi. Trevor natychmiast sięgną swój młot. Odepchną nim paru przeciwników. Dwóch nawet poleciało dość daleko. Nagle paru zeskoczyło na niego z drzewa zrzucając ciężką sieć. Starał się trzymać młot ile tylko miał sił ale jego równierz nagle zaczeło coś gryść w ręce. Dostrzegł sylwetkę tych stworzeń i spostrzegł że ugryzło go coś wielkości kota ale ślady po ugryzieniu przypominały te psie. Elis pokneła się i związali jej dłonie. Strasznie zaniepokoiła się o Hope. Jednak gdy ją związywali spostrzegła że napastnicy niosą ją w czymś przypominające nosze. Niosły ją chyba conamniej cztery osoby. Wszyscy już byli starannie związani i znowu wściekli po ich porwano.

- Znowu! Kto normalny porywa o tej porze! Odajcie mi mój młot i walczcie ze mną w świetle dziennym a nie ukrywacie się w cienu!- Krzyczał Trevor.

Postać z ranną dłonią spojrzała na Trevora po czym szepneła coś do drugiej. Podszedła po chwili do człowieka i dmuchneła mu jakimś proszkiem prosto w twarz. Trevor zaczą mrużyc oczy.

- Co, co to? Zostawcie mnie! Czemu nagle zrobiło się ciemno?- Był zdezeriętowny i powoli tracił kontakt z rzeczywistością ale nie na tyle by nie iść.

Podobny środek dostali też pozostali. Poczuli się ogłupieni i zdezeriętowani tak samo ich napastnicy wydali im się straszniesi i mniej podobni do ludzi. Jedynie Hope z uwagi na jej stan nic takiego nie dostała. Szli więc tak całą noc popychani przez istoty które ich złapałi. Potykali się o korzenie czasem kamienie. Po drodze szli przez jakiś strumień. Dopiero jakiś czas po minięciu tego strumienia zaczeli odzyskiwać świadomość umysłu. Ujrzeli coś na wzór drewnianej bramy pomiędzy drzewami częściowo wkopanej w ziemię i mocno porośniętej bluszem, że jakby nie została otwarta można jej nie zauważyć w nocy. Jedna z postaci wydała dzwięk jaki wydają ptaki na tej wyspie po czym odpowiedział jej taki sam dźwięk. Dopiero wtedy przekroczyli bramę. Ich oczom ukazała się równo wydeptana ścieżka, a później nawet normalne kamienne płytki jakimi czasami zdobią ścieżki w miastach. Zamiast normalnych zabudowań ujrzeli domy częściowo znajdujące się na drzewie. Większa ich część znajdowała się na drzewach, więc wszędzie zwisały drabiny z pnączy. Niekture domy przypominające szałasy ale dużo większe znajdowały się na ziemi. Obok ścieżki z kamieni znajdowały się oczka wodne. Nagle coś przefruneło tuż nad głowami przybyszów, co zmusiło ich do spojrzenia w górę. Nad ich głową przeleciał nie wielki smok, a za nim parę kolejnych. Wszystkie miały zielone oczy. Ale uwagę przykuła wielka siatka rozłożona między drzewami nad całą wioską. Jednak otwory w niej były na tyle duże żeby nie wielkie smoki się w niej zmieściły. Przybyli byli tym wszytskim zdumieni. Dopiero po chwili dało się spostrzec że z domów powychodzili zbudzeni ludzie chcący zobaczyć co się stało. Różnili się od nacodzień widywanych ludzi. Mieli ciemniejszą jakby pomarańczową skórę. Jednak nie wyglądali na mulatów. Fioketowe oczy i czarne włosy, niektórzy mieli siwe lub brązowe. Byli normalnego wzrostu ale trochę się garbili. Jednak nie mieli ubioru typowego dla mieszkańców dźungli. Nosili jasne dobrze zrobione koszule które były zdobione koralami, piórami, a nawet smoczymi łuskami. U niekóturych można było dostrzec zęby zwierząt. Posiadali też naramieniki. Ale nie typowe dla ochrony przed strzałą. Były one spłaszocze i pokryte twardą skórą pod którą znajdował się kawałek drewna. Na rękach nosili też dużo branzolet, nie z złota czy srebra lecz podobnie jak z ozodobami na koszule. Od pasa w dół zaś nosili coś na wzór tog w kolorach zieleni i błekitu. Na nogach mieli zaś ochraniacze. Chodzili boso.  Niektórzy mieli wzory na twarzach jednak było zbyt ciężko dostrzec jakie.

Dopiero w tym miejscu gdzie paliły się już pochodnie Cori dojrzała że osoby które ich złapały noszą maski i dla tego wydawali się tacy mało ludzcy z wyglądu. Jeden z nich powiedział coś w swoim języku. Brzmiał on melodyjnie jednak też szybko . Pozostali mieszkańcy prztkaneli.

- Gdzie my jesteśmy?- Spytała Elis.

Jedna z osób w masce spojrzała na nią z zaskoczeniem. Elis nie spodziewała się odpowiedzi. Ale wtedy usłyszała kobiecy głos.

- Na naszym terenie- Opowiedziała postać jednak też z pewnym trudem.

- Wypuście nas- Nagle odezwała się Cori.

Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę Cori która była jeszcze we smoczej postaci. Mieszkańcy zaczeli coś do siebie szeptać. Po mimo tego postać w masce odpowiedziała.

- Wtragneliście na nasz teren i teraz poniesiecie konsefenkcje.- Odpowiedziała.

Znowu powiedziała coś do swoich ludzi. Na jej ramieniu siedział wielkości średniego psa fioletowy smok z czerownymi wzorkami. Nagle tubylcy zaczeli popychać intruzów w jakimś kiewrunku. Hope jednak zaniesiono gdzie indziej.

- Co jej zrobicie?- Spytała zaniepokojona Elis.

- Przywrócimy do poprzedniego stanu- Odpowiedziała tym razem inna postać w masce.

Elis nie była pewna co to znaczy. Chcą ją przywrócić do zdrowia? Dlaczego, skoro jestemy intruzami? A może ją zabiją a, może chcą przywrócić jej ludzką formę? W takim razie nie byli by zaskoczeni jak Cori się odezwała. Elis nic nie wiedziała na temat ukrytych społecznościach na wyspach. Zwłaszcza dzikich. Podobnie jak pozostali. Podejrzewali że nikt nie wie o tej wyspie. Umieścili ich w pustych pniach drzew . Starannie przywiązali a Cori nawet zakopali do połowy ciała na wszelki wypadek. Gdy próbowali się ruszyć za pnia wychodziły pająki chcące ich ugryść. Dlatego lepiej było się nie ruszać. Było to widać po jednym z takich więzień w których było pełno tych pająków. Ktoś nawet próbował przegryść pnącza i prawie się udało. Było nawet widać ślady pazurów na tamtym pniu. Ciekawe kogo tam trzymali? Zastanowił się Taliion.

Uwaga! Mam do was ważne pytanie. Ostatnio sporo muszę wymyślać a jak za pewne wiecie przy wymyślaniu pewnych postaci pojawiają się nowe wątki i nowe pytania. Pytanie więc jest proste.

   Czy chcecie żebym stworzyła oddzielnego bloga opowiadający o

konkretnych miejscach i postaciach w formie opisów i one partów?

Jeśli tak to zaproponujcie o jakim miejscu lub postaci która się

IMG 20160614 215529 673

A oto rysunek dla zwyciężczyni konkursu!

pojawiła chcecie przeczytać?


Z perspektywy Hope.

 Ciężko było stwierdzić ile leżałam od kąd mnie tu przyniesiono. Zanieśli mnie tu ci dzicy. Leżałam w czymś co przypominało namiot ale większy i zdecydowanie bardziej przytulny. Położono mnie na jakieś macie z poduszkami. Pamiętam jeszcze że gdy mnie tu przynieśli dmuchneli mi jakimś proszkiem w oczy i zasnełam. Co dziwniejsze mój ból w skrzydle się zmniejszył. Spojrzałam więc na swoje prawe skrzydło. Na miejscu rany była jakaś dziwna maść przypominająca żywicę zaś reszta była zabandożowana. Czułam patyki które dali do usztywnienia skrzydła. Dlaczego oni tak o mnie zadbali? Nagle usłyszałam jakieś mruknięcie. Spojrzałam na ziemię i ujrzałam małego szarego smoka z zielonymi wzorkami. Był on wielkości małego tygrysa. Miał podłużny pyszczek, duże zielone oczy, parę rogów w kształcie pół księżcy.  Skrzydła były małe i trujkątne, a zakończenie małego ogona przypominało jakoś roślinę. Patrzył się na mnie.

- Hej mały!- Zawołałam.

Smok jednak uciekł z namiotu.

- Aż tak źle wyglądam?- Spytałam samą siebie.

Wtedy do pomieszczenia wszedł kobieta. Miała długą zdobioną wieloma kolorowymi nićmi tunikę i była wysoka ale przygarbiona. Na jej głowie było widać już parę siwych pasków. Miała fioltowe oczy. A wzdłóż tali pas z różnymi sakiewkami. Patrząc na mnie zmrużyła oczy. Po czym powiedziała coś do siebie w swoim języku.

- Przepraszam, kim pani jest i gdzie ja jestem?- Zapytałam.

- Gadająca skrzydlata klacz. Co ta natura teraz stwarza!? Jestem Kakuna- Powiedziała chrypliwym żywym głosem. Jej odpowiedź mnie zirytowała.

- Wypraszam sobie! Jestem zmiennokształtną i domagam się wyjaśnień- Upomniałam się.

- Pacjęci zwykle mi dziękują. To my powiniśmy domagać się od was wyjaśnień- Odpowiedziała.

Chciałam wstać i powiedzieć coś tej babie. Ale gdy próbowałam podeszła i popchneła mnie na matę. Po czym bezczelnie tkneła moje skrzydło i dotkneła mnie w miejscu rany.

- Nie ładnie! Rana się jeszcze nie zagoiła, a maść nie wchłoneła się! Masz leżeć!- Rozkazała .

- Kim ty jesteś kobieto żeby mi rozkazywać! - Krzyknełam na nią a smok który się za nią chował zawarczał.

- Jestem uzdrowicielką i do puki nie wyzdrowiejesz masz się mnie słuchać- Odpowiedziała spokojnym tonem.

- Ale moji przyjaciele mnie potrzebują! Właśnie co z nimi?- Spytałam.

- O nich się nie martw. Zostali związani w drzewach i czekają na werdykt- Jej odpowiedź mnie zaniepokoiła.

- Co jak to?- Zdziwiłam się.

- Tak to! Wychodzę Ignito, pilnuj jej!- Wyszła z namiotu.

 Więc tak nazywa się jej smok. Dlaczego się mną zajumją a ich uwięzili? Czyżby inaczej traktowali rannych? I gdzie ci ludzi w tych dziwnych maskach? Ignito nie spuszczał ze mnie wzroku. Siedział tuż przed demną czasem jedynie drapiąc się w skrzydło. Zbyt dużo pytań. Jeśli nie dowiem się o co tu chodzi chyba dostanę szału. Ale w tej postaci nie mogę wyjść. Jednak przemiana w tym stanie będzie kosztować mnie sporo bólu. Nie mówiąc już o tym że będę mieć spore problemy z poruszaniem się. Pozostaje mi czekać tutaj . Jak tylko trochę wyzdrowieję idę poszukać reszty. 

Z perspektwy Trevora.

  Byliśmy uwięzieni zaledwie od kilku godzn a już czułem ugryzienia mrówek na sobie.  Mam nadzieję że nie są jadowite. Ręce mnie bolały od sposobu jakim mnie związali ludzie w maskach, pozostałych pewnie też. Słońce było już na niebie. W pobliżu nas była wydeptana jakaś ścieżka a wokół nas była wyrysowana jakaś linia. Dalej znajdowały się budowle tego ludu. W odali było słychać rozmowy w ich języku. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Wcale nie wyglądali tak groźnie jak wczoraj. Po mimo to nadal się oboawiam co z nami zrobią. Po raz kolejny zabrano nam broń. Nawet broń Finnicka którą sprytnie ukrył. Nagle usłyszałem kroki. Była to kobieta z mężczyzną. Byli ubrani trochę inaczej niż ludzie których widziałem w odalli. Poza jasnymi tunikami i ozodbami mieli ochraniacze na pięty kobieta miała we włosach trujkątne korale. Poza tym nosili naszyjniki z okrągłymi ozodbami przypominające twarze. A na plecach mieli zaczepiona maski które nosili w nocy gdy nas złapali. Kobieta miała maskę z  futrem zaś mężczyzna z granatiwymi piórami. Oboje mieli fioletowe oczy. Kobieta wydawała się nawet ładna znacznie szczuplejsza od jej towarzysza. Tuż za nimi były dwa nie wielkie smoki. Jedn fioletowy z czerwonymi wzorami, drugi czerwony z szarymi. Podeszli do nas.

- Kim Zitha jesteście?- Spytał mężczyzna.

- Zitha to jakiś tytuł czy nazwa miejscowego specjału?- Spytałem z sarkazmem.

- Zitha znaczy intruzi ale w niekturych przypdkach ofiary. Jak chcesz wiedzieć- Odezwała się kobieta.

- A gdzie my jesteśmy?- Zapytał Talion.

- To my tu zadajemy pytania. Jesteście naszą zdobyczą i możemy z wami zrobić co chcemy!- Warkną mężczyzna.

- Jesteśmy tu przpadkiem. Nasza towarzyszka spadła i musieliśmy wylądować tu. Nie nasza wina. Wyjaśnił Finnick.

- To nie wyjaśnia dlaczego potraktowaliście naszych ludzi w taki a nie inny sposób. Kobieta spojrzała wrogo na Taliona na mnie i Cori.

- A jak mieliśmy się zachować? Zatakowaliście nas, my tylko odpowiedzieliśmy- Odpowiedziałem.

Ludzie podeszli do Cori wraz ze swoimi smokami. Te jednak warkneła na nich i dmuchneła chłodem. Mniejsze smoki odskoczyły i odwarkneły.

- Zimnokrwista zmiennokształtna- Dziwne, czyli smoki lodu też są- Zdziwił się mężczyzna.

- A jakże! Co wy nie macie zimy?- Powiedziała Cori.

- Nie. Tylko o niej słyszeliśmy. Na wyspach Samandary nie mamy zimy-Odpowiedziała kobieta.

- Samandara, to tak się nazywają te wyspy?- Spyta Talion.

- Samandara to nasza Bogini! I tylko Razacali mogą wymawaić jej imię!- Krzykną mężczyzna.

- Razacali to wy?-Spytała Elis.

- Tak. Ale nadal nie wiemy kim wy jesteście!- Przypomniała kobieta.

- My jesteśmy przybyszami. Właściwie podróżujemy. To że tu trafiliśmy to czysty przypadek i nie mieliśmy złych zamiarów- Wyjaśnił Finnick.

Z perspektwy Cori.

- Nie tego oczekują- Mrukną fioletowy smok co usłyszałam i zrozumiałam.

- A niby czemu?- Spytałam po smoczemu  .

- Widzę że masz w sobie smoczą krew. Jestem Archils- Przedstawił się smok.

- Więc czego od nas chcecie?- Spytałam.

- Chcemy poznać wasze zamiary i skąd jesteście. Nie na co dzień trafia się na ludzi spoza wysp, zmiennokształtne i... -I tu nam przerwano dialog.

- Archils co jest?- Spytała kobieta.

- Przerwałaś nam dialog- Odpowiedziałam.

- Umiesz rozmawiać ze smokami?- Zdziwiła się.

- Em tak! W końcu jestem zmiennokształtną- Odpowiedziałam.

- To zmienia postać rzeczy.

Opowiedzieliśmy, więc im skąd jesteśmy i jakie mamy zamiary. Oni się obrócili i rozmawaiali już w swoim języku. Po chwili obrucili się w naszą stronę.

- Pujdziemy teraz do rady i zdamy raport. Potem okaże się co z wami będzie- Powiedział mężczyzna.

Po czym odeszli. Jednak ich smoki przy nas zostały. Chyba miały nas pilnować. Mineło następne pół godziny nim znów ich zobaczyliśmy. Smoki kazały nam się zachowywać cicho i żeby nie drażnić mieszkańców. Na twarzach było widać pewne zmieszanie.

- Postanowiono że dokonamy wymiany. Wy odpowiecie na nasze pytania a my w zamian odpowiemy na wasze- Powiedziała kobieta.

- No dobrze. Ale to trochę niezręcznie odpowiadać będąc uwięzionym w pniu drzewa- Powiedział Talion.

Nagle kobieta wyjeła nóż i skierowała go w stronę Taliona. Po chwili usłyszałam dźwięk rozerwanych pnączy które upadły na ziemię. Podobnie było z resztą. Mnie nie stety trzeba było odkopać. Czym musieli zająć się inni tubylcy. Szybko jednak się tym zajeli. Cieszyłam się jak nie wiem że w końcu mogę się rozprostować. Te parę godzin w bezruchu sprawiło że trochę byłam sztywna. Kobieta która nas uwolniła spojrzała na nas ostrzegawczo.

- Spróbujcie tylko uciec z wioski, obiecuję że Łowcy was znajdą a wtedy żadna siła ze świata zewnętrznego wam nie pomoże!- Zagroziła.

- Jasne- Pokiwał Talion.

- Jak mamy się do ciebie zwracać- Zapytał Finnick.

-  Taja- Odpowiedziała ściszonym głosem.

Zaprowadziła nas chyba w centrum ich wioski. O dziwo było ono obłożone kamiennymi płytami z dziwnymi wzorami których wcześniej nie widziałam. Miało ono okrągły kształt i chyba było to jedyne miejce z którego było widać pełne niebo gdyż w innych miejscach było one zasłonięte przez korony drzew. Wokół było pełno tubylców którzy się na nas patrzyli. Jednak byli spokojni kiedy widzieli że obok nas jest ta Taja. I kim są ci łowcy? Zapytałam siebie. Nie wydaję mi się aby chodziło o smoczych łowców. Taja kazała nam za nią iść. Zaprowadziła nas do czegoś przypominającego namiot. Tylko że znacznie większy. Weszliśmy do niego. Ku mojemu zaskoczeniu ujrzałam Hope leżacą na jakieś macie a obok niej jakoś starszą kobietę która się nią zajmowała.

-  O w końcu jesteście! A miałam was zaraz szukać!- Uśmiechneła się Hope.

- Teraz nie musisz!- Uśmiechną się Finnick.

- Nic ci nie jest?- Spytałam.

- Czuję się znacznie lepiej. Ale ta wiedźma nie chcę mnie puścić!- Hope warkneła na straszą kobietę.

- Milcz niewdźęczna! Taja mam nadzieję że przybyłaś ją zabrać- Powiedziała Kobieta.

- Tak. Ale czy ona jest w stanie iść?- Zapytała.

- Zaraz będzie.- Uśmiechneła się chytrze co wzbudziło we mnie pewne obawy.

Kobieta podeszła do zmiennokształtnej po czym niemal uderzyła ją w miejsce gdzie zaczyna się prawe skrzydło po czym  przyłożyła tam jakoś roślinę. Myślałam że chcę zrobić jej krzywdę. Hope krzykneła ale po chwili się uspokoiła.

- Wstawaj!- Nakazała kobieta.

Hope spróbowała wstać. Po mimo że z pewnym trudem udało jej się to. 

- I lepiej żebym nie musiała jej następnym razem widzieć!- Powiedziała do Taji.

- O to się niemartw- Odpowiedziała Hope i pokuśtykała do nas. 

Perspektywa naratorki.

 Kiedy wszyscy byli już w komplecie Taja spojrzała na nich i kazała wyjść z namiotu, więc wyszli. 

- Pujdziemy teraz do rady, chcą was zobaczyć. Ale spróbujcie podejść do nich o krok za blisko a wasza śmierć nie będzie przyjemna- Jak dotąd nie przestawała im grozić.

Poszli więc za nią. Nie wiedzieli gdzie dokładnie ich prowadzi. Ale po drodze za nimi doszło jeszcze paru strażników ze smokami . 

- Boją się nas- Zauważył Finick.

- Po czym wnioskujesz?- spytał asasyn.

- Nagle dali nam obstawę, chyba ta rada musi sprawować bardzo ważną funkcję. W ostateczności nie zawachają się nas zabić- Odpowiedział.

- Uciekniemy- Powiedziała Elis.

- Ja jeszcze nie mogę. Skrzydło się nie zagoiło a zmiana postaci w tym stanie może być niebezpieczna- Powiedziała Hope.

Dalej szli w milczeniu. Aż doszli do drzewa na którym znajdował się dom z wejściami w cztery strony świata. Pod nim siedziała trójka ludzi w podeszłym już wieku. Kobieta z dziwnie plecionymi białymi włosami, nosiła ona opaskę do której był przyczepiny brązowo niebieski kamień ,miała dwa noże u pasa i wymalowane  zielone  wzory  na ramionach, zmrużyła oczy gdy ujrzała nieznajomych. Obok niej siedział mężczyzna młodszy od niej o conajmniej kilka lat. Miał on bardzo opaloną skórę szare niedługie włosy i tatuaże wokół oczu, ust i na szyji. Przy pasie miał jakieś pióra i sakiewki z jakimś proszkiem. Na szyji miał naszyjnik z dwóch dużych kłów, łusej i takiego samego kamienia co kobieta obok. Dalej siedział inny mężczyzna. Jak łowcy nosił maskę zaczepioną na plecach z futrem. Mimo że miał jeszcze czarne włosy po twarzy było widać że jest on dość stary. W rękach trzymał jakoś strzałkę którą moczył w jakieś przezroczystej substancji. Obok też leżała jakaś włucznia. Taja okłoniła im się z szacunkiem ale jednak nie za nisko. Obcy nie wiedzieli jak postąpić by ich nie obrazić. Zdecydowali się nie kłaniać. Wtedy też Cori poczuła ugryzienie w łapę był to ten sam smok z którym rozmawiała ostatnio.

- Ukłoncie się im lekko. To wyraz szacunku- Powiedział Archils.

Cori pokiwała głową i postąpiła według rady a za nią pozostali. Po chwili się wyprostowali. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.

- Jestem Łowcą, on jest Łącznikiem a ona Opiekunką. Razem tworzymy radę. Kim jesteśćie i co tu robicie?- Spytał mężczyzna.

- Jestem asasynem, a to moji towarzysze. Podróżowaliśmy i trafiliśmy tu przypadkiem chcąć ratować Cori- Talion wskazał na zmiennokształtną.

- Mówicie więc zgodnie z prawdą. Nasi ludzie widzieli jak jedna z was spada z nieba-Powiedziała Opiekunka.

- Teraz wy możecie zadać nam pytanie- Powiedział Łącznik.

- Dlaczego nas porwaliście. I czemu mnie uleczyliście a ich uwięziliście?- Spytała bez zastanowienia Hope.

- Wtargneliście bez prawnie na nasze ziemie. A my mamy obowiązek ich strzec przed obcymi. Byłaś rana poza tym nawet więzień ma prawo do opatrzenia ran- Odpowiedział Łowca.

- Co z nami zrobicie?- Spytała Elis.

- Dobre pytanie, dziewczyno z dziwnymi uszami. Damy wam jeden dzień a smoki zdecydują. Ale żeby było sprawiedliwie. Niech zmiennokształtna zmieni formę- Powiedziała kobieta. 

- Co jak to smoki?- Zdziwił się Trevor.

- Są częścią naszej społeczności i najlepszymi obserwotorami. Jednak jeśli coś się im w was nie spodoba nie dożyjecie tej pełni- Powiedział Łącznik.

- A co jeśli się nie zgodzimy?- Spytała Hope.

- Możecie wyjść z wyspy. Ale nawet wasze skrzydła wam nie pomogą bez naszej pomocy z niej wyjść- Objaśnił łowca.

- Dobrze ale gdzie się w tym czasie podziejemy?- Zapytała Cori.

-Taja będzie miała na was oko i wszytsko wam wyjaśni. Jej smok w tym pomoże- Zdecydował Łowca.

- Przyjmę to zadanie. - Powiedziała Taja. 

- Możecie iść- Powiedział Łącznik.


Taja zaprowadziła ich do jakiegoś namiotu. Gdyż przez stan Hope nie mogli się dostać do domu na drzewie.  Namiot był dość spory i rzypominał duży pokój. Na ziemi był wyścielony czerony dywan było tu też parę praktycznch mebli i miska z nieznanymi owocami.

- A gdzie nasze rzeczy?- Spytał Talion.

- Broń odzyskacie wieczorem. Tam leżą wasze rzeczy- Taja wskazała na przedmioty leżące za nią.

Wzieli je. Jednak o chwili Elis zdecydowała się odezwać.

- A gdzie mamy spać?- Spytała nie widząc nigdzie łużek ani niczego takiego.

Taja uśmiechneła się głupkowato jakby białowłosa nie znała oczywistego faktu.

- Wasze "posłania" znajdują się pod tym stołem. Leżą tam by nie zajmowały wiele miejsca- Odpowiedziała.

- Hamaki?- Zdziwiła się Elis przeglądając rzeczy.

- Więc wy tak je nazywacie. Zostawiam was u boku Archyls. - Wyszła z namiotu zostawiając swojego smoka. Stali tak chwilę w milczeniu.

-To może idziemy pozwiedzać?- Zaproponowała Cori.

- Ja bym na twoim miejscu przybrała ludzką formę. Za bardzo rzucasz się w oczy- Doradziła Hope.

Cori odruchowo spojrzała w oczy Archylsa .

- I tak wiedzą że jesteś zmiennokształtna- Odpowiedział po smoczemu.

- I bezemnie zwracacie dużo uwagi- Powiedziała pozostając w swojej postaci.

Wyszli więc na zewnątrz . Spacerowali po wiosce. Bez eskorty Taji tubylcy patrzyli na nich pewniej. Po mimo dużego wływu natury i pewnej primitywności mieszkańcy wydawali się więść zorganizowane życie. Z samej obseracji  można było wywnioskować że mieszkacy dzielą się na grupy. Tych Łowców, typowych rolików, rzemieślików i treserów. Można to było rozpoznać po ich wyglądzie. Trevor dostrzegł jednego z rzemiślników ostrzącego dziwnie zakrzywiony nóż z zębami. Który rozmiarem bardziej rzypominał maczetę niż nóż. Podszedł do niego i rzucił mu pod nos barę srebnych monet. Tubylec się zdziwił i spojrzał na niego zaciskając nóż nie wiedząc jak zaregować.

- Ty dasz mi nóż ja dam ci srebne- Trevor próbował mu to wyjaśnić.

Tubylec nic z tego nie rozumiał.

- My nie używamy monet- Wyjaśnił smok.

- To czym za wszytsko płacice?- Zapytała Cori .

- Niczym. Jeśli komuś czegoś brakuje oferujemy pomoc za przysługę- Odpowiedział Archyls

- Trevor to nic nie da. Oni nie uznają pieniędzy- Powiedziała zmiennokształtna.

- To zabieram swoje- Trevor próbował zabrać swoje monety ale tubylec na niego warkną.

- Chyba ich nie odzyskasz- Zaśmiał się mag.

- I utopiłem pieniądze!- Westknoł człowiek.

- Tu i tak nie będą ci potrzebne- Odpowiedziała Cori Udali się więc dalej . Akurat mineli swoje byłe "więzienie" kiedy Cori na widok jednego z pni nasuneło się pytanie. - Kto był więziony w tamtym pniu przed nami?- Spytała zmiennokształtna. - A mówisz o kobiecie z ptasimi pazurami. Była chyba w podobnej sytuacji co wy. Ale już w wiosce zabiła jednego łowcę. Chcieliśmy ją ukarać ale ona uciekła- Odpowiedział smok.

- Aha.

Cori wiedziała o kim była mowa. O zmiennokształtnej z którą Hope była w zmowe by ukraść kamień magnetyczny. Zaniepokoiło to ją. Ale pwenie trafiła tu przypadkiem. Miała jednak nadzieję że nie było jej w pobliżu.

- Ale jeśli ona zabiła tego łowcę to czemu pozwalacie nam sobodnie chodzić po wiosce?- Spytała.

- A myślisz że jestem z wami do towarzystwa? Nie, ja was pilnuję!- Odpowiedział Słońce kierowało się ku zachodowi a niebo pociemniało. Po  mimo że o tej porze życie w wiosce powinno zanikać działo się dość sporo. Normali mieszkańcy ustąpili miejsca łowcom. Biegali w tę i we tę z włuczniopodobną bronią, nożami, pancerzem przypominającym ludzkie żebra na klatce piersiowej i maskami tylko że jeszcze nie założonymi. Goście w wiosce oczywiście nie wiedzieli co to oznacza. Nagle przed ich nosem przebiegła Taja. Zatrzymana złapaniem za ramię przez Taliona co w konsefenkcji sprawiło że Talion wylądował na ziemi . Spojrzała na nich . Wyglądała jakby szykowała się na jakoś bitwę jak z resztą większosć ludzi w tym miejscu którzy mieli przy sobie maski. - Czego?!- Zapytała zirytowana.

- Przepraszamy że przeszkadzamy, ale jesteśmy ciekawi co się tu właściwie dzieję?- Spytał uprzejmie Finnick.

- Łowy. I radzę wam wracać do namiotu. Wszyscy powinni być w wiosce poza nami- Odpowiedziała.

- Znaczy jakieś polowanie? Mogę z wami iść?- Spytała zaciekowiona Hope.

- Ani rannych, ani obcych nie zabieramy na polowanie! Zostańcie w wiosce- Rozkazała i pobiegła.

Spuścili głowy z powodu nie zaspokojonej ciekawości. Udali się do namiotu, a za nimi czerwony smok. Gdy wszyscy byli już w środku rozwiesili  hamaki i usiedli w kręgu. Wtedy Finnick wyją jedzenie ze swojej torby tak jak pozostali. Niewielki smok zainteresował się tym co jedzą goście. Hope i Elis wolały zaintersować się miejscową kuchnią.

- Co to za zapach?- Smok spojrzał na wędzoną rybę.

Po mimo że Finnick nie rozumiał smoczego podał zaciekawionemu smokowi rybę. Gad zjadł ją z apetytem. Jednak po paru minutach zrobił się dziwnie senny. Ostatecznie się zachwiał i padł na ziemię. Wtedy też zaniepokojona zmiennokształtna spojrzała na niego.

- Co mu zrobiłeś?- Spytała zaniepokojona.

- Dodałem jednego z tych proszków jakich używają tubylcy- Wyjaśnił.

- Jeteś pewien że go nie zabiłeś?- Spytała Elis.

- Nie, widziałem jak działa- Odpowiedział.

- Ale po co? - Spytał Talion.

- Nie miło jest przychodzić na wydarzenia na które nie jest się zaproszonym. Ale podzielam waszą ciekaowość- Odpowiedział mag.

- To lepiej zmienię się w wilka- Cori zamieniła się w wilczycę.

- To idziemy!- Zawołała Elis. Wyszli więc zostawiając śpiącego smoka. Na zewnątrz było już ciemno więc większość mieszkańców pozostała w domach. Po mimo to gdzie niegdzie jeszcze paliły się światła . Ciekawscy jednak szybko prześlizgneli się pomiędzy drzewami i znaleźli się u bramy. Nie wiedzieli że są jednak obserwowani przez smoki. Nie zauważeni przemkneli przez bramę i znaleźli się poza wioską. Tam było jeszcze ciemniej gdyż nie było rzadnego światła, poza półksiężcycem. Łowcy byli gdzieś dalej. Chcieli zobaczyć co naprawdę robią jednak nie na tyle by ich zaóważono. Po minięciu strumyka który mineli jak byli złapani zaczeli słyszeć głosy. Nagle coś zatrzasneło się tuż przed nosem Elis. Była to klatka, a gdyby nie zgrabny unki Hope nadziała by się na pułapkę z kolcami na widok ktorej wiczyca aż odzskoczyła. Wtedy też Finnick zapalił mały ogień i roświelił trochę okolcię. Okazało się że przed nimi było jeszcze z osiem takich pułapek które musieli porozstawiać obcy. W jednej z takich był uwięziony królik, a w innej ocelot. A był to dopiero początek polowania.  Po jeszcze paru krokach stwierdzili że nie ma co iść po niebezpiecznym podłożu. Wspieli się więc na górę, zostawiając Hope na zwiadach. Z góry panował lepszy widok i lepiej było widać niebo z nietoperzami który po nim latały. Wtedy też dostrzegli ruch. Byli to łowcy którzy zaganiali jakieś duże zwierzę. Wyglądało jak tygrys szablozębny, jednak miał on dużo bardziej smukły ciało i inne umaszczenie. Tak samo zęby były bardziej do tyłu. Łowcy w różnych maskach zagonili zwierzę pod drzewa. Po czym coś od dołu wbiło się w zwierzę . Okazało się że pod ziemią był wykopany mały dół na tyle głeboki by zmieścił się człowiek. Wyskoczył z kryjówki i przebił zwierzę od spodu. To był brutalny widok ale działanie dość skuteczne. Przy innych polowaniach było widać współracę ludzi ze smokami. Smoki miały lepsze zmysły do tego zwracały uwagę większej ofiary by ludzie mogli zatakować. Jednak czy teraz można było nazwać ich ludźmi. Wsód łowców udało się wypatrzeć Taję która własnoecznie upolowała dość sporego ptaka wielkości człowieka z zakrzywionymi pazurami dość ostrymi by spowodować rany śmiertelne. Zawiesiła swoją włucznie na broni. Dopiero wtedy Talionowi przyszło do głowy że zeszłej nocy musieli przerwać im polowanie. To tłumaczyło to pogardliwe zachowanie ze strony Taji. Można było też zobaczyć jak łowcy skutrecznie omamiają silniejsze zwierzęta proszkami które roznosli wokół nich zakłucając zmysły . Wtedy jednak w przestrzeni dało się słyszeć ryk dość sporego zwierzęcia.  Był to szary Światłocień o czerwonych oczach. Był dosć młody co tłumaczyło co tak daleko robi od jaskini. Wylądował tuż nad łowcami a ich smoki niemal się pochowały gdy go zobaczyły. Elis zaniepokoiła. Z tego co wiedziała to to żę Światłocienie sieją dość duże spustoszenie już samym ogniem. Tubylcy jednak wstrzymali się przed atakiem . Smoki schowały się za nimi. Wtedy też łowca w masce jaguara wyją z sakiewki proszek o intensyanie pomarańczowym zabarwieniu. Dmuchną go prosto w oczy smoka. Smok natychmiast warkną jakby kaszłał po czym odfruną mijając przy tym drzewo którego pilnowała Hope. Zostawiając za soba przy tym nie zwykle ostry i nie przyjemny i dla oczu i dla nosa jak dla smaku zapach tego proszku.Co zmusiło Cori by kichneła niemal lodem jakby nie to że była wilkiem. To zwróciło uwage łowców.

  Szybko się zbiegli na ten dźwięk i otoczyli drzewo. Zaskoczona Hope próbowała się bronić ale oni mieli przewagę liczebną. Wtedy też wokół tubylców pojawił się ogień. Elis która bała się ognia aż krzykneła na jego ilość. 

- Spokojnie mam to pod kontrolą. Las chyba nie spłonie- Wyjaśnił Finnick który podłożył ogień.

- Że to niby jesteś ty? Tylko bardziej się wkurzą!- Krzykneła Elis.

- Nie mamy wyjścia. Podsłuchałem ich i naruszyliśmy ich święty obyczaj.  Jeśli teraz nie uciekniemy to nie pozowolą nam uciec- Wyjaśnił mag.

- No dobra! To chyba nie mamy wyjścia. Musimy lecieć!- Zdecydowała Cori.

- A co z Hope? Nie zostawia się żołnierza na polu walki!- Zdenerwował się Trevor.

- Hope słyszysz nas!- Talion zawołał do dziewczyny.

- Tak! I szczeże jestem bardzo niezadowolona że mnie tak zostawiliście!- Hope krzyczała w górę odpychając tym samego jakiegoś łowcę.

- Słuchaj musisz zmienić się w człowieka inaczej nie uciekniemy!- Kazał Talion.

- Jeśli nie ma wyjścia no dobrze!- Odpowiedziała.

Hope po chwili zmieniła się w człowieka. Wydała przy tym z siebie okrzyk bólu a na jej plecach pojawił się wielki bandarz. Natychmiast wspieła się na drzewo unikając strzał. Dostała się do swoich. Ale tuż za nią wspinali się łowcy a ich smoki ich wyprzedzały.

- Chwyć się mnie!- Zawołał Finnick do Hope.

Hope bez wachania chwyciła go za ramię. Cori w tym czasie przybrała smoczą postać i omal nie pogorszyła sytuację ich wszystkich gdyż drzewo ledwo wytrzymuję takie obciążenie. Część osób chwyciło Cori i uniesli się do góry mniejsza zaś Finnicka i się teleportowała jak najdalej. A zaraz pod ich stopami które znalazły się w powietrzu poszybowały strzały. Dojrzeli jeszcze Taje w swojej masce która zdołała wspiąc się na koronę drzewa by ich sięgnąć ale nie udało jej się. Udało im się wylądować na pobliakiej wyspie na jakieś polanie zostawiając rozwcieczonych tubylców i ich smoki. Dosłownie padli na ziemię i dyszleli z szoku.  - Nigdy więcej nie zapuszaczajmy się na nie zbadane wyspy! Jasne?- Powiedział Talion

Pozostali przytakneli.

Rozdział XVII[]

Z perspektywy Alessi

       Siedziałam w karczmie gdy słońce było już dość wysoko. Popijałam obiad jakimś trunkiem.  Kiedy moje oczy i oczy osób siedzących wokół mnie zwróciły się ku grupce interesujących osób. Poczułam się nie swojo gdy ich zauważyłam. Były to te same osoby które uwolnił ten przeklęty ćwierć elf. Tylko był z nimi jakiś chłopak.  Skryłam się więc bardziej w cień. Co jak co ale dzisiaj nie mam ochoty na zbiorowe potyczki. Po co w takim razie przysiadłam się do tej bandy rabusiów? Jednak gdy przypomniałam sobie o moim zadaniu odpowiedziałam sobie na to pytanie. Hope wraz z jej towarzyszami usiadła trzy stoliki dalej. Chyba mnie nie zauważyli chociaż wydwało mi się że ktoś z nich patrzy w moją stronę. Jednak jeszcze bardziej zaniepokoiło mnie spojrzenie herszta bandy na nich. Mężczyna o włosach koloru metalicznego blądu i zielonych oczach patrzył na nich świdrując wzrokiem zawartość ich toreb. A potem przekierował wzrok na mnie.

- Ej Frida! Znasz może tych ludzi? -Zapytał mnie pod moim fałszywym imieniem które wymyśliłam na poczekaniu. - Skąd takie przypuszczenie?- Udałam zaskoczenie. - Patrzysz na nich jakbyś ich już spotkała- Zauważył.

- Spotkałam wiele osób. Nic dziwnego że czasem spojrzę na tę czy inną osobę- Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

- Na  pewno?- Oparł łokcie o krawędź stołu.

- Widzisz tą dziewczynę z niemal granatowymi włosami i perłami we włosach? Nie lubimy się. Przez nią mnie wsadzili za kraty. A jak przyszło co do czego uciekła z nimi, a mnie zostawiła- Po części wymyśliłam.

- Kilku moich ludzi ma u ciebie dług. Jak chcesz możesz poprosić ich o pomoc- Zaoferował. - Świetnie. Bo z tego co widzę to i tak nie mają mi z czego zapłacić za gre w kości- Przypomniałam.

- Wiem że oszukujesz w tej grze. Ale dlatego cię lubię. W naszym zawodzie jak w tej grze- Powiedział już nieco ciszej.

- Nie moja wina że niczego nie są w stanie zauważyć- Wzruszyłam ramionami i wyszłam.

Tak jak zaplanowałam pozbędę się zmiennokształtnej która za dużo o mnie wie. A resztę zwalę na jej grupę. Jeśli im wygadała kim jestem to przy okazji ich się pozbędę. Z drugiej strony nic do niej nie mam. Ale trzeba dbać o tożsamość a raczej jej brak. W wiosce w której się obecnie znajdowałam było za dużo ludzi jak na tę chwilę.

Z perspektwy Hope.

  Właśnie kończyliśmy nasz obiad. Nie wiem ile jeszcze starczy nam pieniędzy na takie luksusy i będziemy musieli polować, albo co gorsza kraść. Skrzydło już się zagoiło i mogę spokojnie latać. Jednak ostatnio trafiamy na coraz więcej zamieszkanych wysp w związku z tym że jesteśmy coraz bliżej Jandor. Przez to nie możemy za bardzo pozwoilić sobie na swobodę. Znajdowaliśmy się właściwie na wyspach Szafirowych. Gdzieś tu powinien być brat kapitana Morgana, Balof.  Jak tylko stąd wyjdziemy idę go poszukać z Cori. Wyszłam na zewnątrz nim pozostali zdążyli. Wtedy ujrzałam Alessie która przebiegła kilka metrów dalej pomiędzy beczkami. Natychmiast za nią pobiegłam. Wyglądała jakby miała kłopoty. Kiedy w końu ją dogoniłam zatrzymała się i uśmiechneła się w sposób jaki nigdy nie widziałam.

- Alessia, znaczy Północny Wicher? Co ty tutaj robisz?- Spytałam.

- Jakby to powiedzieć rozwiązuje swoje problemy i zajmuję się pracą- Odpowiedziała.

- Dobrze wiedzieć. Jak uciekłaś z Cerbis?- Spytałam.

- Tak jak zwykle- Nagle wyjeła swoją Saksę i zaczeła nią się bawić. Nie potobało mi się to.

Odruchowo sięgnełam rękojeści miecza. Wtedy jednak z ukrycia wysokczyli jacyś ludzie w ciemnych ubraniach z zielonymi przepaskami na ramionach.

- Co ty robisz?!   Nie lubię gdy ktoś znowu chcę mnie pozbawić wolności!- Wyjełam miecz i odbiłam atak nożem.

- Ja nie chcę pozbawić cię wolności tylko życia. Po prostu za dużo o mnie wiesz- Odpowiedziała podchodząc do mnie.

 Udało mi się odbić parę ciosów nożami. Ale uderzenia pięścią w żebra już nie. Podobnie jak kopnięcia w brzuch. Udało mi się za to zranić zmiennokształtną w udo. Nagle komuś nóż wypadł z ręki i dało się słyszeć krzyk tej osoby. Rabuś trzymał się za zakrwaioną rękę  mając w niej jakiś kawałek metalu a dalej była reszta czegoś co przypominało kulę. To była kula Elis. Dwie następne poleciały ale już nie trafiły. Zaraz obok Elis która tu przyszła pojawił się Talion, Finick i Cori oraz Draix.

- Kari czego oni od ciebie chcą?- Spytał Draix uderzając jednego z napastników w głowę.


- Nie wiem, do końca - Odpowiedziałam nie mając czasu na dalszy dialog

- Masz do jednej z nas sprawę, a sama się już nie pofadykujesz?- Spytał Finnick patrząc na Północną Wicher.


Nie odpowiedziała tylko rzuciła w jego stronę nożem. Na całe szczęście mag zdołał się teleportować. Widziałam jak nerwowo patrzy na swoich pomocników i wykonuję ręką jakiś gest. Ci odskakują od nas i zaczynają od nas uciekać. Zmiennokształtna ucieka z nimi. Natychmiast próbuję ją zatrzymać ale ona uderza mnie w ramię i ucieka.

- Tylko tchurze uciekają z pola bitwy!- Zawołał do nich Trevor. - Wszyscy są cali?- Spytał Talion.

- Wydaję mi się że tak. Odpowiedziała Cori patrząc na nas.

- Czy mi się wydaję czy to wasza współwieziarka z którą siedziałyście?- Spytał Trevor.

- Tak- Przyznała Cori.

- Wiesz dlaczego cię zatakowała- Spytał Finnick.

- Nie mam pojęcia. Mówiła że za dużo o niej wiem. A ledwo ją znam. - Jej "znajomi" wyglądali mi na najemników lub rabusiów- Zauważył Talion.

- Muszę się z tobą zgodzić- Przyznałam.

- Oni chyba byli w karczmie tam gdzie my- Powiedział Finnick .

- Dlaczego tak myślisz? Tam nawet nie było tylu ludzi- Zauważyła Elis.

- Owszem. Ale jeden człowiek tam miał taką samą zieloną przepaskę na ramieniu co oni. Musimy dowiedzieć się czego od nas chcą. Może ktoś ich wynają?- Głośno myślał mag.

- Może. Lepiej z tond chodźmy. Mogą tu jeszcze wrócić. Poszliśmy, więc z tond tak jak nam zaproponowałam. Bardzo mnie to zaniepokoiło. Alessia, najemnicy. Co jeszcze nas dzisiaj spotka?

Z perspektywy naratorki.

 Na wszelki wypadek nikt nie nocował w karczmie i wszyscy poruszali się w grupie. Nie było pewności czy Alessia chce dopaść tylko Kari. I nie było wiadomo ile osób jej towarzyszy. Dziwne rzeczy zaczeły się dziać dopiero wieczorem. Elis postanowiła na moment odłączyć się od grupy. Musiała sprawdzić czy jedna z tutejszych katapult wciąż działa. Gdyż gdy znowu ruszą w drogę chciała być pierwsza na miejscu. Gdy jednak przechodziła jedną z uliczek usłyszałam czyjąś rozmowę. Był to mężczyzna o bląd włosach w szarym płaszczu z zielonym pasem. Przed nim stała Północna Wicher. Rozmawiali o czymś po czym mężczyzna odszedł posyłając jej groźne spojrzenie. Czyżby to on zlecił jej zabicie Hope? Pomyślała. Ale stała w ukryciu dalej. Dziewczyna oparła się o ścianę i odetchneła jakby z ulgą. - Nie wiele brakowało i było by po zleceniu- Powiedziała do siebie.

Elis nie do końca wiedziała o co jej chodzi. Ale dostrzegła że w tej chwili trzyma wypolerowany sztylet i się na niego patrzy.


- Wrobie ich i ten idiota zginie- Znowu powiedziała do siebie.

Elis już więcej nic nie podsłuchała gdyż postanowiła natychmiast udać się w innym kierunku. W tym czasie w innej gospodzie reszta odpoczywała po ostatniej potyczce. Wtedy białowłosa wpadła przez drzwi do pokoju trzaskając nimi tak że połowa osób w pomieszczeniu odruchowo sięgneła po broń.

- Dziewczyno czy tobie życie nie miłe? Nie wpada się z takim hukiem do sali gdzie połowa osób to osoby znające się na zabijaniu!- Ostrzegł Trevor.

- Północna Wicher chce nas wrobić! I jest płatną zabójczynią!- Krzykneła.

- To by tłumaczyło dlaczego zatakowała tylko jedną osobę- Zauważył Finnick.

- Co dlaczego tak myślisz?- Spytała Cori.


- Bo przed chwilą podsłuchałam jak gadała sama do siebie. Nie dość tego zamierza zabić jakiegoś człowieka z którym rozmawiała- Odpwiedziała białowłosa.

- Dość tego idziemy po nią!- Zdecydował Talion


- Stój! Jak ją niby znajdziemy? Lepiej będzie jeśli pójdziemy za którymś z tych najemników- Zauważyła Hope


- Dobra zawołam was jak któregoś znajdę- Powiedział Talion czując na sobie spojrzenia pozostałych.


Talion wyskoczył przez okno a pozostali zostli. Jakiś czas potem znowu przez nie wszedł i zabrał pozostałych.

- Znalazłeś ich?- Spytała Hope.

- Inaczej by mnie tu nie było- Odpowiedział.

Ruszyli więc za jednym z tych rabusiów. Dotrcie na miejsce im zajeło gdyż ciężko się ukrywać w takiej grupie.Wszycy musieli trzymać się z tyłu. W końcu dotarli do niewielkiego budynku na krańcu wyspy. Zbyt małym by pomieścić chodźby tuzin ludzi. Drzwi tej osobie otworzył starszy człowiek.

- Hasło?- Spytał - Wyspy nigdy nie spadają- Odpowiedzial

Człowiek go przepuścił i wszedłó do środka. Śledzący przytaneli. - To co robimy?- Spytała Cori. - To wy myślcie, ja tu jestem od tropienia- Odpowiedział asasyn.

- Tylu ludzi to ten człowiek raczej nie przepuści. Powiedział Finnick.

- To wchodzimy!- Zaproponowała spontanicznie Elis. - Co to zły pomysł! Wymyślmy coś innego- Zaprotestowała Kari.

Elis jednak już zaczeła kierować się do chatki, za nią Trevor i Cori. - Ja też to uważam za zły pomysł. Ale lepiej żeby nie odbierali nam zabawy- Mag wzruszył ramionami i udał się za nimi.

- Ty też powinnaś iść. Chciała cię w końcu jednak zabić- Talion spojrzał na zmiennokształtną. Oboje udali się za resztą. Drzwi powoli się oworzyły  a w nich staną ten sam człowiek.

- Czego!? Na starość już się wyspać nie można!?- Zaczą narzekać.

- Przepraszamy że tak puźno. Ale mamy sprawę do pewnej osoby- Powiedział Finnick. - Co jaką sprawę!?- Mężczyzna nagle wyją pistolet .

Jednak nie zdążył z niego strzelić gdyż zaraz leżał na drugim końcu chaty, uderzony przez jedno z zaklęć Finnicka. Raczej stracił przytomność. Zaczeli więc się rozglądać za jakimś ukrytym przejściem. Dom był prosty i stary. Nie było tam kominka ani rzadnego pieca by się ogrzać. Stał jeden stół z dwoma krzesłami, dębowa pułka z talerzami i stary fotel na końcu pokoju.  Trevor na nim usiadł ale nic się nie wydarzyło. Podobnie było przy sprawdzeniu pułek i krzeseł. Dopiero gdy Trevor przesuną trochę ten fotel , mebel sam jeszecze bardziej się przesuną otwierając przejście ze schodami prosto na dół.

- Wiedziałam zawsze jest jakieś przejście-

Uśmiechneła się Hope. Schodzili, więc prosto w dół po schodach. Co jakiś czas paliła się pochodnia. Gdy już po nich zeszli napotkali trzech wartowników. Szyko się z nimi rozprawili zostawiając z tyłu. Dochodzili do dużej sali w której paliło się światło i było słyszeć rozmowy i podśpiewywanie jak i czasem bełkot. Wbiegli przez drzwi do pomieszczenia robiąc zamieszanie. Elis naychmiast zaczeła strzelać na oślep. Trevor sięgną po młot i natychmiast ogłuszył nich kilku ludzi. Cori dźgneła kogoś szyletem. Talion, Finnik i Hope byli na tyle, więc nawet nie zdążyli zatakować kiedy nagle pojawiła się grupa dobrze uzbrojonych mężczyzn a na i czele blądym w szarym płaszczu. Na osoby które zatakowały pierwsze wpadła sieć. I to wszytsko nagle przestało przypominać chaos. Niedaleko niego pojawiła się Alessia.

- Co tu się dzieję!? Już w spokoju nie można porozmawiać?!- Był wkurzony jak każdy w tej sytuacji.


- To oni!? Mówiłam żebyś pozwolił mi znowu spróbować ją zabić!

- Upomniała się zmiennokształtna. - Nie sądziłem że są aż taki zagrożeniem.

-Brać ich!- Rozkazał.

Wtedy wszyscy rabusie rzucili się na nich jak psy na kawałek mięsa. Doświadczenie nabye jednak w trakcie podróży pozwoliło jednak obronić się Hope, Finnikowi i Talionowi. Alessia postanowiła jednak zainterweniować i wdrożyć swoje plany w życie. Udając że potyka się w trakcie walki z Talionem zdejmuję sieć z pozostałych. Następnie staje za Hope i rzuca w trakcie zamieszania sztyletem prosto w głowę herszta bandy. Po mimo starań nie trafia i zdołała zrobić mu tylko niewielką bliznę na policzku. Herszt tylko spojrzał w stronę z której przyleciała broń. Nie potrafił stwierdzić od kogo on jednak nadleciał. Postanowił to jednak zakończyć. Wyją pistolet i strzelił w sufit aż zrobiła się dziura i wszyscy zamilkli.

- Od razu lepiej! A teraz wyjaśnić mi co tu się dzieję!- Domagał się wyjaśniem

- To wy zaczeliście! Odpowiedział Trevor nadal trzymając młot. - Doprawdy Frida twierdzi co innego- Spojrzał na Alessie. - Ta dziewczyna zna prawdę! A prawda jest taka że to ona zaczeła!

- Nieprawda!-Broniła się Hope.

Herszt usiadł i wypił coś z kubka. Dopiero wtedy zaczą mówić poważnym tonem. - Nie obchodzi mnie kim jesteście ani po co. Ale my tu mamy zasade. Jeśli ktoś atakuję to miejsce musi ponieść konsefenkcję. A jeśli ktoś wchodzi nam w drogę musi zginąć. I tak wychodzi na jedno- Odpowiedział.

- To co mamy zrobić Below?- Spytał jeden z ludzi.

- Ich rzucie hieną na pożarcie możecie ich przeszukać. A tą z perłami to możesz zabić Frida.

- Frida!? Co to za imię! I co jeszcze może Gertruda?- Zażartował Finnik

Alessia zaczeła powoli podchodzić do Hope która była trzymana przez dwoje silnych ludzi. Hope jednak w tej chwili o tym nie myślała. W jej głowie szukała odpiedzi a jedno słowo. Belof skąd ja to znam? Zaraz te włosy i twarz. Że też tego wcześniej nie zauważyłam. A może mi się zdaję? Hope nie była pewna czy dobrze myśli . A Północna Wicher zaczeła wyciągać swoje Seimastry widać że chciała zabić ją efektowanie.

- Ona chce cie zabić!- Zawołała nagle.

Jednak Belof milczał. W tym samym czasie zaczęto przeszukiwać rzeczy pozostałych. Łącznie z rzeczami Cori.


- Łapska precz od moich rzeczy!- Warkneła.


Wtedy też w jednej z toreb znaleziono list. Cori natychmiast go zabrała nie chcąc go odać.

- Tobie i tak się nie przyda- Powiedział jeden ze zbójców chcąc spalić list .


- No to kapitan Morgan się wścieknie- Mamrotała pod nosem.


Jednak to nie uciekło uszom Belofa. Natychmiast do niej podszedł mierząc mieczem w jej stronę

. - Coś ty powiedziała? Nikt nie ma prawa wymawiać tego imienia na tej wyspie!

- Warkną na nią.


- Jesteś jego bratem?- Spytał mag.


- Los tak chciał- Odpowiedział niechętnie.

- Ty jesteś Balof. On kazał nam dać ci list- Powiedziała jeszcze żyjąca Hope.


- Co? Frida zostaw ją!- Rozkazał Herszt. -  Nie!- Odpowiedziała szorstko .

Chciała się zamachnąć ale wtedy Hope uderzyła ją nogami w brzuch, uwalniając się od trzymających ją ludzi.  Wyjeła swój ukryty nóż rzuciła się na Alessie. Obie walczyły przeciwko sobie aż nagle zostały rozdzielone.Hope przez Trevora i Hope , Alessia przez zbójców.Herszt przeczytał list. Belof podszedł do zmiennokształtnej i wycelował w jej kierunku swoją broń.

- Więc to prawda że chciałaś mnie zabić. Wyśpiewasz mi wszytsko puźniej. Puścić intruzów!- Rozkazał.


- Dziujemy ci że nie chcesz nas nakarmić hienami- Podziękował Finnik.


- Przepraszamy za to wtargnięcie. Ale ona chciałam cię zabić. Normalnie by nas to nie obchodziło jakby nie to że chciała nas w to wrobić- Wyjaśnił Talion.


- Teraz rozumiem zaistniałą sytuację. Brat w końcu się odezwał i tym razem mnie ostrzegł. Chodźcie opowiecie mi wszystko- Powiedział wskazując w stronę drzwi.

Zaprowadził ich do dość sporego pokoju, który znajdował się pod ziemią. Kamienne szare ściany wydawały się mało widoczne przy bogactwie które znajdowało się w pokoju. Na ziemi leżały szafiry. Ale nie porozrzucane lub kupie jak to bywa w zbójeckich kryjówkach.  Leżały one posegrowane na ziemi w rzędzie przy ścianie. Tak samo sporej wielkości szafir który leżał na ręcznie zdobionym biórku. Co świadczyło że Balof miał podobny gust do mebli co jego brat. W pokoju nbie było rzadnych okien co było chyba pod ziemią oczywiste. Na ziemi leżał równierz wielki bordowy dywan lecz marnej jakości. Balof usiadł na zwykłym krześle i zaczą nalewać sobie wina.

- To co tam u mego brata? Nadal prowadzi swój piracki interes?- Spytał jakby znał swoich gości od dłuższego czasu.

- Tak- Odpwiedziała nieśmiało Cori.

- Tak? Za tymi drzwiami byliście bardziej rozgadani- Wydał się znudzony.

- To niesamowite że jak tak małą organizację przestępczą macie tu tyle szafirów- Talion zmienił temat. - To w końcu Szafirowa wyspa- Wypił wino z kieliszka. - Zastanawiam się czy nie pozabijać was tu wszystkich i oddać szafiry prawowitym właścicielom- Powiedział asasyn Po tych słowach ostry nóż znalazł się w ścianie tuż obok głowy Taliona a Balof nadal delektował się winem.

- Te szafiry to właność wyspy. Przodkowie tych ludzi których widzieliście je zgromadzili . I wieżcie mi nie będą zadowoleni jeśli je zabierzecie- Odpowiedział spokojnym tonem chociaż jego ręka nadal była gotowa do rzutu następnym nożem.

- Te szafiry to nie twoja własność ale leżą w twoim pokoju jak nigdy nic?- Zauważył Finnick. - I tak i nie. Mogę zrobić co z nimi chce bylebym ich nie wyniósł z wyspy. To że tu leżą to świadectwo tego jak ufam swoim ludziom. Ale wieżcie mi ten dywan nie bez powodu jest bordowy- Wskazał na dywan. - Ale chyba mieliśmy rozmawiać o tym o czym mieliśmy rozmawiać- Przypomniał mag.

- Racja- Powiedział herszt.

Rozmawiali tak jeszcze jakiś czas. Herszt w końcu ich wypuścił, jednak w asyście swoich ludzi i pod warunkiem że nikomu nic nie powiedzą o kryjówce złodzieji. Mieli opuścić wyspe z samego rana i lepiej rzeby nie wracali bez konkretnego powodu. 

 

W tym czasie wilczo sokoło, zmiennokształtna siedziała w ciemnym pomieszczeniu pod ziemią. Jej szanse na ucieczke były raczej wątpliwe. Nawet jakby zmieniła forme nie dała by w stanie staranować ciężkich drzwi. 

Przepraszam was za brak nextów. Ale na wakacjach miałam sporo wyjazdów. Postaram się w miarę często pisać. Ale nie obiecuję.



Rozdział XVIII[]

    Z perspektywy Elis.

     Przyjemnie się podziwia wyspy z góry w ciągu dnia. No chyba że towarzysze podróży ciągle jęczą prosząc o postój. Tak jestem w tej grupie. Do tego ciągle muszę doganiać resztę. W końcu mogę tylko szybować co oznacza że co jakiś czas muszę się zatrzymywać by nie spaść.  Chociaż nawet jeśli ktoś spadnie to istnieje małe prawdopodobieństwo że spadnie akurat w otchłań. Prędzej wyląduję plackiem na jakieś wyspie, lub zrobi dziurę w czyimś statku. Wracając. Dogoniłam resztę by ich zaczepić. 

- Może zrobimy mały postój?- Zapytałam.


- Elis pół drogi przed nami a ty się chcesz zatrzymać?- Talion skrzyżował ramiona trzymany w szponach Cori.


- Mówisz to w moich szponach. Może cię teraz wypuszczę i zobaczysz jakie latanie jest trudne!- Zaproponowała Zmiennokształtna.


- Hope i Trevor się z wami zgodzą. Potrzebujemy postoju- Dodał mag.


Po pietnastu minutach dodatkowego lotu ujrzeliśmy nie wielką podłużną wyspe. Zarośniętą przez drzewa i paprocie. Jednak po bokach wyspy było widać coś na wzór śladów po ogrodzeniu. Szybko nabrałam rozpędu i złożyłam szkrzydła pół metera nad wyspą lecąć na nogi. Uprzedziła mnie Hope a potem Cori. Ostatni był Finnick . 

- Nie chcę wam przypominać ale mieliśmy już nie lądować na takich wyspach- Przypomniał Trevor.


- Oj tam połowa z nas to zawodowi mordercy a ty się boisz ?- Spytałam z ironią.


- Ja nie jestem mordercą- Powiedział mag.


- Trevor ma rację. Dlatego spędzimy tu tylko parę minut i lecimy dalej- Talion rzadko komu przyznaję rację.


- Nie! Zostajemy. Poza tym mam  dobre przeczucie co do tej wyspy- Kari nagle zabrała głos.


- Poza tym jesteśmy zmęczone! Poza tym spójrzcie, raczej tu nikt nie mieszka- Cori wydała się dziwnie nerwową. - Może przeprowadzimy głosowanie?- Zaproponował Finnick.


Wszyscy się zgodzili. Były trzy głosy sprzeciw po stronie Finnicka, Trevora i Taliona i dwa głosy za dla Cori i Hope. Ja się wstrzymałam.


- Finnick myślałam żę ty też jesteś za postojem- Zdziwiła się Cori.


- Nie ufam temu miejscu- Odpowiedział.


- Elis twój głos?- Spytał Talion. -

Ja jestem za postojem- Odpowiedziałam.


- Naprawdę mamy remis?- Oburzył się Trevor. 


Tak naprawdę miałam to samo zdanie co Finnick. Też nie ufałam temu miejscu. Było w nim coś dziwnego. Z drugiej strony nie chciałam zostawiać zmiennokształtnych samych. Wiem jak to jest gdy zostaje się na kilka godzin w powietrzu. 

- Ok macie te swoje pół godziny . A potem lecimy- Zaproponował Talion.


- No dobrze- Przytakneła Hope.  

Postanowiłam więc spędzić ten czas na dopracowanie swych rysunków. Jednak ciągle mnie coś rozpraszało w końcu odruchowo oderwałam się od rysowania i spojrzałam w stronę drzew w tym niewielkim lesie przed którym mieliśmy postój. Nie wiem czemu ale wydawało mi się że mogę znaleść tam coś ciekawego. Tak wogle to niby po co ogradzać taki mały las? Hope też co chwilę tam patrzyła mimo iż była zajęta jedzeniem. Co mi szkodzi. Tylko tam zajrzę. Pomyślałam i poszłam.

Z perspektwy Finnicka.


 Właśnie wypoczywałem sobie pod drzewem. Przez pewien czas obserwowałem co robią moji rówieśnicy. Hope jadła chleb (tak, suchy chleb dla konia XD) . Cori leżała zwinięta w kłębek pod postacią wilka i o czymś myślała. Talion leżał z ramionami podpartymi pod głową i odpoczywał. Ten jak zwykle udaje wiecznie wypoczętego. Trevor pił coś z bukłaka, domyślam się że to jakiś zapas shake. Brakowało mi tu Elis. Zwyczajnie porzuciła swoje rysunki i sobie poszła. Tak samo jak swoją torbę, z którą rzadko się rozstaje. Myślałem że do lasu. Tylko że nia ma jej już od pietnastu minut. Do rysunków białowłosej podeszła Cori. Przyjrzała się im po czym zaczeła się rozglądać że jej nie ma. Puki co nie ma co budzić paniki. Może coś ją zaciekawiło i straciła poczucie czasu?  W końcu zmiennokształtna dała sobie z tym spokój...

 Mineło już pół godziny.  Białowłosej nie było.  Postanowiliśmy jej poszukać. Na początku nawet nie wchodziliśmy do tego lasu tylko ją wołaliśmy. Jednak nikt nam nie odpowiedział. 

- To wchodzimy- Powiedziała Cori.

Gdy weszliśmy uderzyło mnie dziwne uczucie. Znaczy nie dosłownie po prostu coś dziwnego poczułem. Nie była to żadna energia . Raczej coś w rodzaju aury. Nie była ona zwyczajna i przynależała do tego miejsca. 

- Czujecie jakby ktoś rozstawił tu kryształy blokujące- Zauważyła Cori.

- Dziwne nie czuje że nie mogę zmienić kształtu.

Na wszelki wypadek Hope sprawdziła czy może się zmienić. Przybrała zwierzącą formę a potem wróciła do ludzkiej. Nic więc nie blokowało naszych mocy. Jednak nadal czułem nie pokój do tego miejsca.

Z perspektwy  Cori.


Poza odczuwaniem dziwnej aury jak to nazwał Finnick na nic ciekawego nie natrafiliśmy. Las jednak wydawał się gęstszy niż sie nam wydawało. Dobrze że byłam w wilczej formie, dzięki temu lepiej oriętowałam się w terenie.  Wtedy też wpadłam na pewien pomysł.

- Pójdę przodem i spróbuję wytropić Elis- Powiedziałam.

Nim ktoś zdołał się sprzeciwić udałam się na przód. Czułam zapach głównie zwierząt i roślin. Jednak gdzieś wyczułam też Elis. Szliśmy więc tym tropem . Przez moment przesiadywała pod drzewem a potem znów gdzieś pobiegła. Nie mag.stety trop znikł gdy wyczułam inny zapach, zapach lisa, człowieka, i jakiś inny którego nie umiałam zindifikować. Najdziwniejsze że wszytskie były z tego samego źródła. Zatrzymałam się.


- Dlaczego stoimy- zapytał asasyn.


- Zgubiłam trop. Ale to nie wszystko- Odpowiedziałam.

- Co masz na myśli- Spytał mag.

- Ktoś tu jest. I to chyba zmiennokształtny- Odpowiedziałam.

Z perspektywy Sylian ( Tak w końcu się doczekałaś!)

 Właśnie robiłam sobie krótką drzemkę w cieniu drzew. Na tej jakże spokojnej wyspie. Dobra może nie do końca spokojnej. Kiedy zbudziły mnie czyjeś kroki. Pomyślałam że to człowiek i natychmiast zakryłam się płaszczem z cieni. Tuż przed demną przebiegła białowłosa dziewczyna w dziwnej czapce o niebieskich oczach. Wyglądała na zaniepokojoną ale i lekko podescytowaną. Jednak po paru sekundach znikła mi z oczu. Nie wyglądała na dziewczynę z okolicznej wioski. Postanowiłam za nią nie iść złaszcza że nie wiedziałam dokąd pobiegła. Stwierdziłam że najlepiej będzie kontyunować drzemkę. Jednak parę minut puźniej moje bardziej niż zwykle wyczulone zmysły znowu mnie ostrzegły . A przecież opiekun wyspy powiedział że nikt tu nie zagląda i sam o to zadbał! Wdrapałam się na drzewo i znowu przykryłam płaszczem. Stąd dostrzegłam pięcioro ludzi. Chociaż nie jedna z nich była wilkiem i mogła mówić. Zmiennokształtna? Ta wyspa przyciąga takich jak my. Ale jeśli ona przyszła tu z ludźmi to źle. Najwyraźniej magia wyspy jeszcze nie zaczeła na nią działać. Lepiej jak będę miała ich na oku z bezpiecznej odległości.


Z perspektywy Cori.


Wędrowaliśmy po wyspie, dalej nic ciekawego. Nie wiem czemu ale czułam że rozpiera mnie energia. Cari też wydała się bardziej pogodna. Na tyle że zaczeła docinać pozostałym. Miałam ochote pobiec jak najdalej . A dziwna aura wydała mi się czymś codziennym. Nie wiem czemu, tak po prostu miałam ochote pobiegać po lesie jak wilk. Jednak to uczucie nie trwało długo. Musiałam się zatrzymać, pozostali poszli przodem myśląc że szukam tropu. Ale ja nagle poczułam okropny ból na skórze. Zupełnie jakby łuski mi wyrastały zbyt szybko. I naprawdę tak było. Dopiero gdy się  skuliłam pozostali zwrócili na mnie uwagę.

- Cori wszystko dobrze? Nie wiem co się z tobą dzieję ale zaczynam się niepokoić- Powiedział Talion.

Ale ja tylko spojrzałam na niego krzywo. Wyczułam swoje skrzydła. I dopiero gdy spowrotem otworzyłam oczy poczułam się odrobinę lepiej mimo iż moje ciało było całe obolałe.


- Cori...nie mówiłaś że potrafisz przybrać taką formę- zdziwił się Trevor.


Ja dopiero po chwili zoriętowałam się że stoję na dwóch ludzich nogach nogach. Ale tyłu pleców czułam ciężar swoich skrzydeł. Dotknełam swoich uszu i były wilcze, twarz na szczęście była ludzka ale od tych rogów bolała mnie głowa, tak samo miała wilczy ogon. Z tego wszytskiego musiałam usiąść na ziemi.

- Co się ze mną stało?- Wyjąkałam.


- My się ciebie chcieliśmy spytać, przyznam wyglądasz dziwnie- Przyznał trevor.


- Nie wiem . Nigdy nie mogłam przyjąc takiej postaci- Odpowiedziałam.


- Najwyraźniej ta przemiana wymagała od ciebie dużo energi. Jesteś bardzo blada- Stwierdził zaniepokojony Finnick.


- A gdzie jest Hope?- Zoriętowałam się że jej nie ma.


Z cienia wyszła skrzydlata postać o wydłużonym pysku i końskich uszach. Ale reszte miała jak u człowieka. Byłam zaskoczona równie co reszta.


- Dobra nie wiem co ma Cori ale ja chyba też to złapałam- Powiedziała.


Przez chwilę milczeliśmy bo nie wiedzieliśmy co się jeszcze może stać.


- Może ktoś mi do cholery powiedzieć co się tu dzieję?!- Hope była naprawdę zdenerwowana tym wszystkim aż zaczełam się zastanawiać czy  rośliny na tej wyspie nie ma dziwnych właściwości?


Wtedy jak na zawołanie za drzew wyszła postać w ciemnym płaszczy ze sterczącymi lisimi uszami i lisim ogonie.


- Pozwólcie że wam wyjaśnię- Powiedziała.


Z perspektwy naratorki


 Parę minut później wszyscy siedzieli na ziemi w kręgu. Nie znajoma się nie odzywała, lekko się uśmiechając.

- Więc jak się nazywasz?- Spytał Finnick.


- Jestem Sylian- Odpowiedziała.


- Słuchaj nie próbuj mi tu głupich numerów. Wież mi lepiej z nami nie zadzierać- Pogroziła Hope


- Chcę wam tylko pomóc. Też byłam nieco zaskoczona kiedy odkryłam właściwości wyspy i wiem jak to jest- Odpowiedziała spokojnie.


- Wporządku nie mamy całego dnia- Przypomniał Finnick.


- Trafiliście tu pewnie przypadkiem więc pewnie nie wiedzieliście co to za wyspa.  Ta wyspa nazywa się Wyspą Pośrednią  (tak wiem bardzo chwytliwa nazwa) . Ludzie oczywiście myślą że chodzi o to że pośredniczy między pobliską wioską a inną wyspą. Ale tak naprawdę chodzi o to co ona robi z zmiennokształtnymi. Po dłuższym czasie osoby takie jak wy przyjmują formę pomiędzy zwierzącą a ludzką. Kosztuje to często sporo energi a niektórych doprowadza do utraty rozsądku i przewagę intyktów.  Działa to na zmiennokształtnych smoki, wilkołaki, i na inne istoty które są obdarzane nietypowymi formami. Teraz pewnie spytacie czy to moja pośrednia forma? Nie to moja prawdziwa.

Jakieś pytania?- Skończyła Sylian.


- Są tu jacyś inni zmiennokształtni poza nami?-

Spytała cicho Cori.


- Nie- Odpowiedziała pół lisica.


- Czyli Elis nic nie grozi- Odetchneła z ulgą.


'- To ta białowłosa co biegła przez las?'- Skojarzyła Sylian.

- Widziałaś ją - Powiedział Finnick co było bardziej stwierdzeniem niż pytaniem.

- Tak. Ona jest człowiekiem?- Spytała Sylian.

- Tak ale raczej dość nietypową osobą

- Odpowiedział Trevor. -

W takim razie wporządku- Sylian pokiwała głową.

Z perspektwy Elis.

  Po co ja tu przyszłam? Spytałam siebie w myślach. Coś przyciągneło mnie do tego miejsca ale nie wiem co. Wędrowałam po tym lesie od dobrej godziny. W którymś momęcie usłyszałam szepty w mojej głowie jednak ich nie rozumiałam. Stwierdziłam że muszę biec by od nich uciec. Wszędzie rosły drzewa na całe szczęście nie tak gęsto jak na poprzednich wyspach. Nadal nie mogłam się pozbyć tych szeptów. Powoli zaczełam myśleć że zaczeło mi odbijać. Jakimś cudem trafiłam do gęszej części wyspy. Przez krzewy mojego wzrostu nie wiele widziałam. Na całe szczęście zawsze gdy robiło nieco ciemniej zaczynałam widzieć w ciemności. Tak było i tym razem. Jednak tym razem widziałam jakbym była poza wyspą , czyli jak w biały dzień. Nie umiałam tego wyjaśnić, od małego tak miałam. Szybko przemieściłam się między krzewami . W końcu wydostałam się na drugą stronę wyspy. Zadrapania które wcześniej miałam też jakimś cudem znikły. Postanowiłam sprawdzić czy to stało się z nieodwracalie poparzoną skórą na mojej dłoni ale wtedy przerwał mi głośny ryk. Że też nie zabrałam rysownika. Był to smok! Wielki, większy od Cori gad o ciemno zielonych łuskach. Głebokich niebiesko żółtych oczach, długim pysku z wystającymi zębami, Głowa była zakończona długimi czarnymi prostymi rogami a po  długiej szyji rozciągał się rząd długich szpikuców z przerwami na duże łuski. Miał dwie pary silnych łap i wielkie trujkątne skrzydła przez które omal nie straciłam czapki.  Ogon zaś miał zakończony długim wachlażem z ostrymi końcami . Miał groźne spojrzenie i raczej nie przyleciał tu się przywitać. Zaczełam uciekać...

  

Tu waś zostawię!

Dobra ale jak przerwę w niespodziewanym momęcie nie wińcie mnie. Z perspektywy Taliona.


  Usłyszeliśmy głośny krzyk Elis . Natychmiast zaczeczliśmy pędzić w jej stronę. Pół lisica pobiegła za nami. Lisia ciekawość? Nie wiem. Pierwszą rzeczą czy też stworzeniem jakie nam się ukazało w odalli za drzewami był smok. Wyglądał na sporego i dość groźnego.


- Toż to smok!- Krzykną Trevor.


- Tak Trevor nie jesteśmy ślepi- Dogryzła Cori.


- Pójdę przodem jeśli pozwolicie- Powiedział Finnick.



Finnick z Cori i Cari polecieli przodem . Zostałem w tyle z Trevorem i tą zmiennokształtną. A już nie. Znikneła mi z oczu. Chyba uciekła przed smokiem. 


Z perspektwy Elis. Słyszałam głosy towarzyszy z odalli . Jednak gdy biegłam przypadkiem się potknełam o korzeń drzewa i złamałam kostkę. No i nici z lądowania na dwie nogi. Pomyślałam. Wtedy jednak zauważyłam że Finnick się przed demną teleportował i podał mi dłoń. 

- Nic ci nie jest?- Spytał.


- Poza skręconą kostką świetnie- Odpowiedziałam wstając na nogi, znaczy się ledwo. 


Cori i Hope które zatrzymały się przed demną wyglądały jakoś dziwnie. 


- Ewoluwałyście czy co? Godzinę mnie nie było!- Zdziwiłam się.


- Później ci wyjaśnimy!- Powiedziała  Cori.


Zabrali mnie stąd na drugi kraniec wyspy. Wydawało się że smok nie chcę tu zaglądać. Może i dobrze. Zaraz pojawiła się reszta.


- Powiniśmy się stąd wynieść- Stwierdził Talion.


- Racja. Tylko gdzie?- Spytał Finnick.


- Tamta zmiennokształtna mówiła że po drodze jest wyspa możemy tam polecieć- Odpowiedział Talion.


- Przypominamy że w tej postaci was wszystkich nie uniesiemy- Powiedziała  Kari.


- A ja mam zwichniętą kostkę- Wskazałam na moją prawą nogę.


- Szlag! Akurat kiedy atakuję nas smok!- Zdenerwował się Trevor.


- Pozostaje nam tylko z nim walczyć!- Kari wyciągneła swój łuk.


'- Oszalałaś! Zwykle jesteś bardziej rązsądna!'- Cori zwróciła jej uwagę.

- Nie ma czasu na rązsądek! Trzeba działać! Więc lecisz ze mną!- Powiedziała Kari.

- Dobra! - Przyznała głośno ale niechętnie wyjmójąc broń.

- Pomogę wam!- Zaproponował Finnick.

- Ja też-Powiedziałam.

- Ty masz skręconą kostkę- Przypomniała Hope.

Zamilkłam. Owszem miałam. Ale czułam jak się regeruję. Nie umiałam tego wyjaśnić. Jednocześnie nie chcę im tłumaczyć czegoś czego nie rozumiem. Więc zgodziłam się zostać . Sięgnełam jednak do torby wyjmójąc dwie wybuchowe kule. Podałam je Cori i Finnickowi.

'- Macie . Nie jestem za zabijaniem smoków więc te kule powinny go tylko ogłuszyć jak dobrze rzucicie oczywiście- Wyjaśniłam. 'Moja broń nigdy nie była zaprojektowana do zabijania smoków.

- Jak się tego używa?- Spytał mag który widział pierwszy raz moją broń.

- Klikasz ten przycisk czekasz aż zacznie się iskrzyć i rzucasz. Proste- Odpowiedziałam.


- Nie masz tego więcej?- Spytał Trevor.


- Nie - Odpowiedziałam.

 Perspektywa naratorki.   Mag i zmiennokształtne pobiegli w stronę smoka, zostawiając z tyłu tych którzy nie mieli za wielkich możliwości walki ze smokiem.  W tym czasie Sylian siedziała w cieniu ukryta zastanawiając się co zrobić. 

Z perspektwy Sylian.

 Nie powinam im pozwolić na spotkanie z tamtym smokiem . Teraz jest wściekły. Po mimo wszystko to ja obiecałam strażnikowi wyspy że nikogo tutaj nie sprowadzę. A podczas mojej obecności pojawiło  się aż sześć osób! Muszę powstrzymać smoka nim, tamci wdadzą się z nim w konflikt. Przełknełam ślinę i ruszyłam w stronę smoka. Musiałam się spieszyć tamci już pewnie do niego pędzą...

Z perspektwy naratorki. 

 Gdy mag i zmiennokształtne zmieżali w stronę smoka usłyszeli głośny ryk który po chwili ucichł. Gad przestał wydawać jakiekolwiek dzwięki. Przez moment wyspa się zatrzęsła a potem ujrzeli odlatującego smoka. Nim dobiegli gad był już kilkanaście metrów od wyspy a na jej brzegu stała Deliska. 

- Ty go przepędziłaś?- Spytała zaskoczona Hope.

- Można tak powiedzieć. Gady to jednak płochliwe stworzenia- Odpowiedziała. - Jestem pod wrażeniem, skoro sama go przepędziłaś!- Pogratulował mag.

- Słuchajcie on tu wróci. Radzę się wam z tąd wynieść puki macie czas- Skierowała się w ich stronę.

- Nie mamy za bardzo jak. Nie wiemy jak wrócić do pierwotnych postaci- Wyjaśniła Hope. Sylian pociągneła Hope przed krawędź i ją zepchneła. Po chwili było słychać krutki pisk ale zaraz po tym ujrzeli Hope w postaci Pegaza.

- Następnym razem ostrzegaj gdy chcesz mnie zrzucić z wyspy!- Oburzyła się Hope. - Formę pośrednią możecie najwyraźniej przybrać tylko na wyspie. Jednak wystarczy że znajdziecie się parę metrów poza nią i wracacie do poprzednich postaci. Ciężko mi jednak powiedzieć której. Więc naprawdę mogłaś spaść- Wyjaśniła.

- Aha- Przytakneła Cori.

- Czyli nasze moce przestają wzrastać jak się znajdziemy poza wypą?- Spytał Finnick.

- Mniej więcej- Odpowiedziała.

Deliska odprowadziła ich do reszty. Elis wydała się zaciekawiona nową zmiennokształtną jednak nie zdołała jej za specjalnie poznać. Po tym jak pół lisica wszystko im wyjaśniła zaczeli zbierać się do odlotu. Talion jednak podszedł do nowo poznanej.

- Może wybierzeż się z nami?- Zapropnował.

- Przykro mi ale po pierwsze mam tu jeszcze coś do załatwienia po drugie nie umiem latać a nie chcę być dla was dodatkowym ciężarem-Wyjaśniła.

- Mam nadzieję że się jeszcze spotkamy- Powiedział.

- Ja też- Uśmiechneła się.


 Odlecieli. Noga Elis w końcu się zregerowała ale ona nie chciała tłumaczyć jak. Po dłuższym locie nadciągał wieczór nadciągały też ciemne chmury które wcale nie zwiastowały łagodnego deszczyku.  A źle latać w ulewę. Nie stety nikt nie mógł nic na to zaradzić. Na całe szczęście tuż przed deszczem udało się im wylądować w niewieliej wiosce o której mówiła Deliska. Weszli do karczmy w poszukiwaniu noclegu.

- Dzieńdobry! Prosimy nocleg dla sześciu osób!- Talion rzucił sakiewkę z monetami na blat ławy za którą przesiadywał karczmarz.

- Przykro mi wszystkie miejsca pozajmowane- Odpowiedział pod ziębionym głosem.

- Co!?-Pozostali odpowiedzieli jednogłośnie.

- Nie stety. Ta wioska jest na szlaku do Jandor a teraz mamy paskudną pogodę. Więc karczma dzisiaj jest pełna nawet na strychu, nie ma miejsca nawet w piwnicy- Odpowiedział.

- A może się zwolni?- Spytał Trevor kładząc jeszcze jedną sakiewkę.

- Przykro mi nawet w kasie nie ma miejsca. Ale może ktoś z tutejszych zechcę was przenocować?- Szeptną.

Wszyscy byli niezadowoleni . Pierwszy raz w końcu im się to zdarzało. Nawet jak brakowało przedtem miejsca to zawsze można było sprawić że zwolniło się parę miejsc. Ale dzisiaj można było winić tylko pogodę. Jakby może była odpowiednia dało by się nawet przenocować na zewnątrz ale nie stety nic z tego. Trevor zaczą więc się rozglądać za wolnym miejscem ale nikt nie wydawał się chętny do przyjęcia sześćiu osób. Prawie nikt z karczmy. W końcu kto zaufa nieznajomym z daleka. Aż w końcu odezwała się pewna miło wyglądająca kobieta. Miała co najmniej trzydzieści lat. Różowawą cerę, brązowe falowane włosy. Białą koszulę i czerwoną spódnice do tego fioletową chustę owiniętą wokół szyji. Siedziała w kącie popijając jakiś ciepły napół . Spojrzała na nowo przybyłych i się do nich odezwała ciepłym głosem.

- Ja chętnie was przyjmę. Mam sporo miejca w górnym pokoju- Powiedziała.

- Naprawdę chcę pani nas przyjąć?- Zapytał mag.

- Tak tylko mąż musi się zgodzić, ale to nie będzie problem- Odpowiedziała.

- W takim razie wporządku. Chodźmy- Powiedział asasyn.

- Możemy wiedzieć jak do pani mamy się zwracać?- Zapytał mag.

- Lidja.- Odpowiedziała.

Udali się za kobietą. Musieli jednak przejść przez most gdyż dom kobiety znajdował się na małej wyspie nie opodal wioski. Przez co wszyscy byli mokrzy. Ich oczom ukazał się drewniany dwupiętrowy dom z niewielkim balkonem i prostym dachem. Obok rósł nie wielki ogród w którym rosły warzywa. Kobieta otworzyła drzwi i weszli do pomieszczenia który przypominał ganek. Potem był salon który był dość spory i w którym palił się kominek. Wyglądał jak klasyczny salon. Przy mejściu był wieszak na płaszcze. Dalej było wejście do kuchni a obok na górę . Na dole było jeszcze wejście do innego pokoju. 

- Rozgoście się. Zaraz zaprowadzę was do pokoju na górze- Powiedziała.

Kobieta zaprowadziła ich po drewnianych schodach. Był to spory pokój z dwoma łużkami. Miał nie wielkie wejście na balkon, szafę i stolik do gry w karty. 

- Trochę tu skromnie. Wiem że brakuję wam miejsca do spania, więc zaraz pójdę po koce- Powiedziała.

Nagle do pomieszczenia wszedł mężczyzna . Był wysoki miał kwadratową szczękę czarne włosy z siwymi pasemkami, dziwne niebieskie oczy i jakby miał bliznę na uchu. Był ubrany w czarną tunikę włożoną w spodnie, brązowy pas a spodnie miały kolor zielony. Wyglądał na zmęczonego i trochę groźnego człowieka ale wszytsko wina twarzy.

- Co ci ludzie tu robią?- Spytał donośnym głosem patrząc na kobietę która najwyraźniej była jego żoną.

- Wybacz że ci nie powiedziałam. Ci ludzie szukali noclegu a wiesz jak to jest przed deszczem w wiosce. Więc postanowiłam że przenocują u nas- Odpowiedziała.

- Tak było- Powiedziała Elis.

- Mam nadzieję że zapłacą, Następnym razem mi powiedz- Powiedział.

- A pan nazywa się?- Spytał Finnick.

- Nogard ale to nie jest ważne. Do jutra maci mi zniknąć bo nie prowadzimy karczmy- Przedstawił się.

- Egzotyczne imię- Zauważył mag.

- Tak pochodzę z północy- Odpowiedział i skierował się na dół. 

Lidja udała się za nim, ale zaraz przyniosła koce po czym wróciła na dół. Gdy w końcy wszyscy się już jakoś urządzili w pokoju zaczeli rozmawiać na różne tematy aż w końcu zeszli na temat gospodarzy.

- Nie sądzicie że ta Lidja jest dla nas podejrzanie miła?- Zauważył Trevor.

- Przesadzasz. Pewnie nigdy nie spotkałeś takiej osoby i myślisz nie wiadomo co- Odpowiedział mag.

- Za to ten Nogard jest dziwny . Widzieliście jaki był szorstki?- Zauważyła Hope.

- Też mi się nie podoba- Przyznała Cori.

- Dziwicie się. Też bym nie ufał obcym w moim domu- Powiedział Trevor.

- Zaufałeś a teraz podrużujesz z nami- Podsumowała Elis.

- Lepiej się cieszyć tym co mamy. Równie dobrze moglibyśmy spać na dworze- Powiedział Talion.

Rozmawiali jeszcze parę minut nim zasneli. Chociaż nie było to łatwe bo małżonkowie się o coś pokłucili. Ale kto by chciał słuchać któtni dwoje ludzi.

Puki co znowu mi się wena zatrzymała. Napiszę jak wróci.

Z perspektywy Hope  Spałam spokojnie jak gdyby nic. Jednak mając lekki sen zostałam wybudzona przez dźwięk zatrzaskniętych drzwi. Do tego do domu wleciało trochę chłodnego wiatru. Otworzyłam oczy i powoli rozejrzałam się po pokoju. Wszyscy spali, poza mną. Chciałam zaraz się położyć ale usłyszałam jak coś dużego odbija się od ziemi. Szlag by trafił mój czuły słuch. Gdy tylko wzrok przyzwyczajił się do ciemności, wyjrzałam na balkon sprawdzić czy nikogo nie ma.  W oddali jednak dostrzegłam blask pochodni. Było ich kilkanaście . Ktoś leciał nie wielkim statkiem na południe. Tylko dlaczego o tak puźnej porze? Postanowiłam że się temu przyjrzę. Przybrałam więc postać klaczy i dyskretnie wyleciałam przez balkon. Ostrożnie podleciał pod statek by mnie nie zauważono. Chociaż dostrzeżenie mnie i tak nie był łatwe dzięki barwie mojej sierści. Słyszałam ludzi rozmawiających o czymś.

- Jesteś pewien że to dobry pomysł lecieć tam w środku nocy?- Spytał człowiek.

- Tak, smok powinien teraz spać więc nam nie przeszkodzi- Odpowiedział inny człowiek.

- Myślisz że ogień rowiąże sprawę?- Spytał jeszcze jeden.

- Spopielimy tę wyspę co do kawałka! Nic z niej nie zostanie, dopiero wtedy te przeklęte stwory przestaną nas nawiedzać!- Ktoś złowieszczo odpowiedział.

- A smok? Co jeśli nadal będzie atakować?- Spytał kto inny.

- Wynajmniemy Łowców smoków, oni się nim zajmą- Odpowiedział.

To o czym mówili bardzo mnie zaniepokoiło. Czyżby chcieli spopielić Pośrednią wyspę? Tylko dlatego bo czasem zatrzyma się na niej kilku zmiennokształtnych? Jeśli ten smok tam jest, może wściekły ich zatakować i spalić ich wioskę. Czy oni o tym nie pomyśleli? Nie mam ochoty wciągać w to resztę, ale muszę temu zapobiec! 

 Nadal leciałam w ukryciu za nimi. Przedewszystkim nie mogę się ujawniać, do odpowiedniego momentu. Pewnie mają broń. Gdy w końcu znaleśli się przed wyspą zatrzymali statek i wysiedli z niego. Trzymali pochodnie i widły, niekturzy mieli średniej jakości ,miecze, trzy osoby miały łuki .  Właśnie miałam się nimi zająć kiedy usłyszałam smoczy ryk. Był to ten sam smok który nas wcześniej zatakował. Czyżby się ich spodziewał? Łucznicy natychmiast zaczeli w niego strzelać a pozostal pobiegli po dużą ciężką sieć ze statku. Postanowiłam się wtrącić i natychmiast zaczełam biec w ich stronę. Dwóch uskoczyło, trzej leżeji na ziemi, a jeden miał złamaną nogę. Nie spodziewali się mnie. Udało mi się ich powstrzymać przed sięgnięciem po sieć. Ale ci co wcześniej leżeli na ziemi zdążyli się pozbierać. Otoczyli mnie. Wtedy strzała znalazła się w piersi osoby naprzeciwko mnie. Natychmiast spojrzał w kierunku z którego przyleciała. Ujrzałam Deliskę trzymającą łuk. Wcale się nie ukrywała, po prostu stała nieco dalej odemnie w cieniu. Pozostali dwaj skierowali się w jej stronę.  Strzeliła jeszcze jeden raz ale nie trafiła. Wtedy wyjeła sztylet i zraniła jednego z ludzi w brzuch. Chciałam jej pomóc, ale ten z połamaną nogę chwycił mnie za nogę. Fatalny błąd! Kopnełam go i leżał dwa metry dalej plując krwią.  Potem kopnełam tego który chciał zatakować tą Sylian. Ta się uśmiechneła i wykręciła rękę temu którego zraniła.

- Dzięki! Ale sama też bym dała radę- Odpowiedziała kładąc przeciwnika na ziemi.

-Nie ma za co- Odpowiedziałam.

- Wiesz po co tu przyszli?- Zapytała.

- Chcą spalić wyspę, czekaj moment, chyba mogę się przemienić- Odpowiedziałam czując że wstępują we mnie nowe siły. 

Przemieniłam się szybciej niż ostatnio. Nadal byłam nieco tym zmęczona, ale powoli się do tego przyzwyczajam. 

- Chyba rozumiem dlaczego zmiennokształtni, często odwiedzają tę wyspę- Powiedziałam.

- Nie ma co się dziwić- Powiedziała patrząc na dwóch przeciwników niosących pochodnie.

-  Chyba nie odpuszczą- Zaczeła kierować się w ich stronę.

Obie pokonałyśmy po przeciwniku. Smok zaś poradził sobie z przeciwnikami. Chociaż dla niego skończyło się to paroma strzałami na prawej przedniej łapie. Wylądował i spojrzał na nas groźnie. Już chciałam szykować łuk gdy przypomniałam sobie że zostawiłam go przy łużku. Po mimo  tego Sylian mnie powstrzymała. 

- Akurat on nie jest dla nas zagrożeniem- Powiedziała i podeszła do smoka.

- Co wy tu robicie. Złaszcza ty?- Smok ku mojemu zdziwieniu przemówił ludzkim głosem i spojrzał na Sylian.

- Wybacz, spędziłam tu za dużo czasu, ale przysnełam- Odpowiedziała, ja za to nic z tego nie rozumiałam.

- Rozumiem, a ty co tu robisz?- Spytał tym razem mnie.

Jednak nim odpowiedziałam ujrzałam Cori, Finnicka, Trevora i Elis. Brakowało tylko Taliona.  Wylądowali parę metrów przed nami. Na początku bali się zrobić jakikolwiek krok na widok smoka ale kiedy zauważyli że z nim normalnie rozmawiam odważyli się podejść.

- Kari, mówi coś ci, że na bitwe nigdy nie wyrusza się samemu?- Spytał zdenerwowany Trevor.

- To nie jest żadna bitwa!- Odpowiedziałam.

- Co tu robi ten smok i ta Delika?- Spytała Cori.

- Zaraz wam wyjaśnię- Odpowiedziałam.

- Zaraz to wy mi wyjaśnicie co tu robicie!- Warkną smok.

- Ten smok gada!? Może mnie ktoś uszczypnąć bo chyba się jeszcze nie obudziłam- Elis spojrzała na gada.

- Po pierwsze to nie jest smok tylko pół smok jasne!?- Wtrąciła się Sylian.

- Co!?- Byłam zdziwiona.

- Nie musiałaś tego mówić? Ale chyba moim gościom należą się wyjaśnienia- Powiedział pół smok?

- Zaraz jakim gościom?- Nie zrozumiała Elis


Po tym jak smok okazał się być gospodarzem u którego nocowaliśmy mogłam uwierzyć we wszystko. To by tłumaczyło dlaczego wobec nas był taki szorstki.

- Dlaczego pan chroni tę wyspę?- Spytał Finnick.

- Jest jak mój drugi dom. Poza tym to jedyne miejsce gdzie tacy jak ja czy wy możemy być sobą.-Odpowiedział.

- Teraz rozumiem skąd to egzotyczne imię -Zauważyła Elis.

- Dlaczego pan nam nie powiedział- Spytała Cori.

- Jestem jednym z niewielu pół smoków i źle by było gdyby jakby ludzie dowiedzieli się kim jestem. Nawet jeśli cześć z was nie jest ludźmi.

- To dlaczego nie mieszkasz na tej wyspie?- Spytał Trevor.

- Moja żona by się nie zgodziła. Innym powodem jest to że muszę stwarzać pozory że jestem człowiekiem. To było by podejrzane jakbym zamieszkał tutaj.

- Czyli ludzie wiedzą o właściwościach wyspy?- Spytałam.

- Tak i nie. Wiekszość wieży że to legendy, jednak niekturzy są zbyt spostrzegawczy by trzymać ich z daleka tylko na podstawie legend. Wieć odstraszam ich jeśli zrobią się natrętni- Odpowiedział.


Potem wraz z Sylian wróciliśmy do domu. Nogard wyjaśnił nam jeszcze parę rzeczy. Przedewszystkim Lidja wiedziała że jest pół smokiem i była trochę zła  że Nogard wymkną się z domu. Potem rano nas pożegnali. Sylian zabrała się z nami.

Rozdział XIX[]

 Z perspektywy  Cassandry

  

   Informator zdradził mi że w pobliżu Jandor coś się dzieję. Jakaś grupa ludzi z paroma wyjątkami kręci się w pobliżu i ponać widziano z nimi pół smoka. Nie dowiedziałam się od niego więcej, ale muszę to sprawdzić. Nie wiele jest pół smoków w Irweznie co znaczy że może chodzić o Chriss. Jednak nie jestem pewna. Tak czy siak zabiję tych przeklętych łowców.  Zbliżał się wieczór więc się pospieszyłam.  Znalazłam się na niewielkiej wyspie na uboczu gdzie ci ludzie rozbili obóz. Mimo że nie miałam informacji o żadnym magu ani innej tego typie osobie wyczuwałam dziwną aurę wokół tych ludzi. Że też nie mogę ich zobaczyć by stwierdzić kim są! Bynajmniej parę z tych osób na pewno miało styczność z magią. Tak samo pozostali. Wydawali się z pozoru zwyczajni ale byli dobrze wyszkoleni w walce. Na środku wyspy palił się już ogień. Czułam że na wyspie stoji jakiś ciężki przedmiot. Jednak zbyt dobrze zbudowany by pomylić go ze skałą czy drzewem, nie wydawał się te przytwierdzony do gruntu.

Mineło pół godziny od kąd ich obserwóję a, jak do tej pory nie wychwyciłam śladu Chriss. Gdy zaczełam jednak myśleć by zatakować obóz wyczółam ślad pół smoka. Nie była to jednak ona tylko kto inny. Silniejszy i dorosły pół smok. Nie potrafię jednak powiedział jak wyglądał. Wiedziałam tylko że przybrał ludzką postać i że wieje od niego chłodem.  Zaczą dialog z osobą od której było czuć magią.

- Kiedy będziemy mogli wyruszyć?- Zapytał pół smok.

- Jutro. Dzisiaj musimy dać sobie spokój- Odpowiedział człowiek.

- Nie lubię czekać. Już dawno powiniśmy mieć kamień magnetyczny- Powiedział pół smok.

- Nie mogliśmy przewidzieć że Granatowi Najemnicy nas uprzedzą-Powiedział człowiek.

- Potraficie kontrolować żywioły a nawet żywe istoty a, nie potraficie przewidzieć przyszłości?- Zapytał sarkastycznie.

- Przyszłość jest zmienna- Odpowiedział, prawdopodobnie mag.

- Tylko nie zaczynaj! Ja zajmuję się wskazywaniem miejsc, wy robicie resztę!- Pół smok powiedział to takim tonem jakby mówił to któryś raz z zrzędu.

- A  skoro jesteśmy przy tym mogę wiedzie...- Pół smok go uciszył.

- Cicho ktoś nas podsłuchuję- Zaczą zbliżać się w kierunku mojej kryjówki po czym się zatrzymał.

Już miałam odetchnąć z ulgą że mu się zdawało kiedy zaczą głośno mówić.

- Możesz wyjść z ukrycia, skrzydlata istoto! Dobrze wiem czym jesteś!- Zawołał na głos żeby cały obóz słyszał, niedobrze.

Zaczełam się zastanawiać czy nie odlecieć.

- Jeśli się wachasz to, jest tu grupa magów któa zmieni twoje zdanie!- Nadal mówił głośno.

Nie wiedziałam czy zdołam, przed nimi w porę odlecieć. A złaszcza jeśli mowa tu o zgraji magów i pół smoku.  Wyszłam, więc z ukrycia gotowa w każdej chwili użyć sztyletów sai. Słyszałam zarówno głosy przerażenia jak i podziwu. Poczułam się otoczona przez tych ludzi. 

- Mądra decyzja. Kim jesteś?- Spytał półsmok.

- A nie widać!?- I tak nie muszą znać mego imienia.

- Przecież to demonica!- Zawołał ktoś z tłumu.

- Demony w pobliżu Jandor? To nie możliwe!- Powiedział ktoś inny.

- Wydajesz mi się coś ślepa na szpiega- Zauważył pół smok.

- Trafna uwaga - Odpowiedziałam.

Próbowałam przeczytać myśli tego pół smoka by wiedzieć jaki chce wykonać ruch . Jednak jego głowa była obecnie pogrążona w różnuch myślach. Jednak nim zdołałam je odczytać ktoś mi je zasłonił.

- Ona próbuję ci czytać w myślach!- Powiedział mag który staną przed pół smokiem.

- Naprawdę? Próbujecie mi w nich czytać tak często że przestałem zwracać na to uwagę!- Powiedział do magów.

Wydawał się być bardziej skupioną rozmową z nimi niż ze mną więc postanowiłam wykorzystać okazję. Natychmiast podbiegłam i zatakowałam przeciwnika sztyletami sai. Jednak zamiast wbić sztylety w ciało napotkałam opór w kształcie długiego cienkiego miecza zakończonym dwoma ząbkami.  Natychmiast odskoczyłam i zabrałam sztylety. 

- Zdołałaś się obronić? W końcu można z kimś powalczyć!- Zatakował mnie mieczem.

Zrobiłam unik i próbował go zatakować. Jednak często musiałam się bronić przed zadaniem ciosu. Udało mi się go zranić w plecy, on jednak zranił mnie w nadgarstek. O dziwo nie atakował gdy zakrywałam się skrzydłami. Czyżby wiedział że będzie ciężko je zranić? Po jego sile jednak czułam że nie wkłada pełnej siły w walkę. Gdy znowu chciał mnie zatakować odepchnełam go skrzydłem. Przeciwnik się zatrzymał parę kroków od demnie. Dlaczego? Gdy znowu go zatakowałam chwycił mnie za prawą rękę którą atakowałam przykładając ją do prawej zaś miecz mierzył w kierunku szyji.

- Nieźle, ale chyba muszę cię zabić- Powiedział mierząc we mnie miecz.

Machnełam wtedy skrzydłami, udało mi się w ten sposób wysfobodzić obie ręce. Następnie blokując broń wykorzystałam chwilę nie uwagi by wznieść się w powietrze. Gdy byłam na wysokości drzew, wydało mi się że magowie chcą mnie zatakować, jednak się wstrzymali. Dlaczego? Jakimś cudem udało mi się uciec. Ale  wydawało się że specjalnie mi pozwolili. Spodziewałam się że będą mnie ścigać.

Z perspektywy narartorki.

 Zmiennokształtne, mag i ludzie weszli do miasta. Było to spore miasto otoczone  kamienym murem, wzmacnianym drewnianymi belami. Geometrycznie jednak było lepiej zbudowane niż Cerbis. Miało ono kształt ośmioramienej gwiazdy z czterorema wyjściami.  

Bez problemu mineli bramę główną. Budowle pieły się ku górze. Nie było tam drzew za to pełno drobnych sklepów i budowli mieszkalnych. Przybyli zmieszali się z tłumem. Deliska miała zarzucony na siebie bardzo długi płaszcz który zasłaniał ogon i uszy.

- Przybyliśmy tu i co teraz?- Zapytał Trevor.

- Ja przybyłem tu wykonać zadanie. Wy róbcie co chcecie- Odpowiedział asasyn patrząc przed siebie.

- Świetnie tylko gdzie się podziejemy?- Zapytała Elis.

Jednak asasyna nie było już pośród nich. 

- Eh... Czy on zawsze musi tak znikać!?- Westchną Trevor.

Pozostali wzruszyli ramionami. 

- Tak pozatym mamy jeszcze jakieś monety przy sobie?- Spytała Hope.

- Mielibyśmy sporo. Tylko niekturzy nie potrafią obejść się bez ciepłego posłania i świeżego śniadania!- Cori popatrzała groźnie na osoby obok których imion nie wymienię.

- Mów za siebie, mi zostało jeszcze sporo- Uśmiechną się mag.

- Tylko co teraz?- Spytała Elis.

- Byłam tutaj, może pokaże wam plac główny żebyście się nie zgubiliście?- Zaproponowała Sylian.

- Miło z twojej strony- Podziękował Finnick.

Udali się więc w kierunku placu główniego. Po drodze mineli kilka warsztatów rzemielśniczych i aptek. Plac był pełen ludzi, którzy byli zabawiani przez okolicznych kuglarzy. Oczom przybyłych rzucił się jednak duży pomnik na środku placu. Przedstawiał on dwie postacie. Jedna była w obszernym płaszczu i trzymała w swych rękach kielich zaś ubrana w płytkowy pancerz  w hełmie dzierżącym w obu rękach miecz. Na dole był wyryty napis w kamieniu.

" Ku chwale  bochaterom miasta"

Ciekawski mag zaczą szukać reszty napisu jednak jej nie znalazł. 

- Chyba zapomnieli o podpisie- Zauważył mag.

- To postacie tak znane że podpis został uznany za niepotrzebny- Powiedziała Sylian.

- A kim są?- Spytała zaciekawiona Elis.

- Nie wiele wiem na ten temat. Ale ten w płaszczu to alchemik Nigol, wojownik zaś Dorian . Byli ostatnimi którzy chcieli bronić miasta przed wrogiem w czasie epidemi na wyspie. Gdy jednak epidemia została pokonana Nigol rzekomo umarł zaś Dorian objął władzę. 

- Czemu rzekomo?- Spytał Finnick.

- Legendy głoszą że Nigol sam żywy stał na swoim pogrzebie. Mówi się że sam przychodzi po stu latach pod ten pomnik pięć minut po północy w najczarniejszą noc- Odpowiedziała Deliska.

- Nawiedzony alchemik?- Spytał Trevor.

Za pominkiem dostrzegli Taliona rozmawiającego z kimś kto przypomina barda. Cori machneła mu rzeby pokazać że tu są. Wtedy Talion przeniósł się z bardem w mniej widoczne miejsce.

- Hej Talion nie ma co się do nas nie przyznawać!- Krzykną Finick.

- Cicho bądź! Nie widzisz że wykonuję swoją pracę!- Zwróciła mu uwagę Hope.

- A właściwie Sylian dlaczego z nami jesteś?- Spytała Elis.

- Z tego samego powodu co wy, nie mam swojego miejsca. Jest jeszcze jeden powód, ale nie istotny- Odpowiedziała.

' ' - Chodźmy lepiej do karczmy się napić!- Zaproponował nagle Trevor.

- Dobrze ale nieco dalej od centrum. Tu jest straszna drożyzna- Powiedziała Sylian.

Wszyscy więc zgodnie udali się do karczmy. Była to nieduża karczma na uboczu. Nazywała się " Karciany Zaułek". W środku nie różniła się od pozostałych. Poza tym że z prawej strony na ścianie wisiała wielka mapa w średnim stanie. Była to mapa Jandor oraz wszystkich odkrytych wysp w okolicy w tamtym czasie. Swego czasu była ozdobą i pomagała się zoriętować nowoprzybyłym w okolicy. Rysunki wysp były jednak już nie wyraźne a materiał już dawno nasiąkł przypadkowo wylanymi na nie substancjami. Gościom udało się usiąć naprzeciw niej. 

Wtem do karczmy wparowało pięciu żołnierzy. Jeszcze bardziej niepokojące było to że mieli oni herb Cerbis na zbrojach. Na ich czela stała znajoma kobieta w srebnej zbroji i z jasnymi ściętymi włosami. Miała poważny i zmęczony wyraz twarzy. Elis i Cori które od razu rozpoznały kobietę spojrzały na siebie z niedowierzaniem. Trevor też wydał się zaniepokojony. Nie wspominając o Hope która próbowała się ukryć za  Finnickiem.  W karczmie zapanowała cisza po ich wejściu. Kobieta podeszła do lady przy której stał karczmarz.

- Wiele rzeczy tu widziałem. Ale rzeby Cerbisiańscy żołnierze tak po prostu weszli do Jandor to nigdy bym nie przypuszczał- Powiedział na widok żołnierzy.

Kobieta posłała mu wrogie spojrzenie w skutek czego karczmarz zmienił ton głosu.

- W czym mogę służyć?- Zapytał stojąc w bez ruchu.

- Poszukujemy zbiega. Jest to kobieta, zmiennokształtna, może zmieniać się w sokoła, ma rude włosy i biegle posługuję się bronią- Opisała poszukiwaną.

- Kim ona musi być by żołnierze Cerbis przybyli do Jandor?- Zdziwił się karczmarz.

- Jest niebezpieczna i stanowi zagrożenie nie tylko dla Cerbis, zabiła wielu ludzi, i popełniła wiele zbrodni przeciwko Irweznie- Odpowiedziała Szorstko.

- Nie znam nikogo takiego. To stara porządna karczma, nie przyjmujemy tu takich ludzi- Odpowiedział.

- Wychodzimy!- Rozkazała kobieta.

Klięci odetchneli z ulgą gdy kobieta opuściła budynek. Znowu zabrzmiały rozmowy jak gdyby nic a klięci zamawiali na co ich stać. Jednak wokół stołu pod mapą czuć można było pewien nie pokój.

- Nawet na nas nie spojrzała- Zauważyła Cori.

- Ale jej ludzie tak. Teraz pewnie rozmawiają czy ktoś czegoś nie zauważył. Nie wiem co przeskrobalićie że chcieliście się przed nimi schować pod stół ale chyba ich nie interesujecie- Stwierdził mag.

- Kamień z serca- Odetchneła Hope.

- Nie wspominała o tobie jako wspóliczce Północnej Wicher, więc cię chyba nie szukają-Zauważył Trevor.

- To ta dziewczyna z Szafirowej wyspy? Skoro nie zaszła tak daleko to dlaczego ją tu szukają?- Spytał Finnick.

- A może jednak zaszła?- Zasugerowała Elis.

- Opowiedźcie mi coś o niej. Bo wydaję mi się że niezłe ziółko z niej- Poprosił Finnick.

- Też bym chciała wiedzieć- Odezwała się nagle Sylian.

 

W tym samym czasie parę wysp z tond.

Perspektywa Północnej Wicher

 Siedziałam cicho w krzakach, przyczajona niczym cichy drapieżca którym jestem. Czekając na chodźby najdrobniejszy ruch z zewnątrzn. Miałam za zadanie pilnować weścia do niedawno wydrążonej jaskini. I zabić każdego kto ośmieli się zblizyć. Nie wolno mi tylko zabijać osób które wychodzą.  Zleceniodawca mnie nie nawet nie widział, ja niewiem jak on wygląda, więc wporządku. Nie jest to co prawda emocjująca robota jak wytropienie i zabicie kogoś, ale na jakiś czas potrzebuję czegoś lekkiego. Z drugiej strony tak samo płacą, to się liczy. Po tym jak przez tą dziwną grupę zawaliłam misję na Szafirowych Wyspach wole się nie pojawiać w tamtych stronach. Uciekłam tylko dlatego że chcieli wiedzieć kto mnie nasłał. Czy im powiedziałam to nikomu nie wyjawie. Usłyszałam kroki wydobywające się z jaskini. Dwoje ludzi ubranych w stroje robocze wynosili kolejną stertę kamieni. W jaskini jest ciasno więc muszą je wynosić na zewnątrz. Sami wykopali tę jaskinię i szukają czegoś. Podejrzewam że jakiś drogocenych surowców. Poza zwykłymi robotnikami zjawili się też tu ludzie ubrani w granatowe szaty. Wyglądali trochę jak magowie lub jacyś kapłani. Sprawdzali jak idzie praca i dali mi część wynagrodzenia za połowę roboty. Taka była umowa. Rozmawiali też między sobą o swoim szefie. Usłyszałam że nie jest magiem a nimi dowodzi, jakby nie jakiś układ to dawno by się go pozbyli ale za bardzo się go boją.  I o tym że jakby nie on jakiegoś bractwa by nie było. Normalnie nie słucham o takich rzeczach ale zaciekawił mnie ich szef.

Nagle dobiegły mnie jakieś krzyki z jaskini. Krzyki radości i szoku. Ktoś wybiegł z jaskini chwycił trzy kilofy i linę. A także grubą tkaninę. Co takiego znaleźli? Spytałam siebie w myślach. Pozostało mi tylko czekać i mieć nadzieję że ujrzę to coś nawet jeśli jest warte więcej niż moje wynagrodzenie za tę robotę.

Po paru godzninach czuwania zaczęto wynosić sprzęt z jaskini. Moją uwagę zwrócił jakiś ptak chyba kruk. Miał on przywiązaną sakiewkę i kartkę papieru do nogi. Wylądował tuż przedemną. Wziełam najpierw sakiewkę. Była pełna monet które dokładnie przeliczyłam. Zgadzało się co do monety. Następnie ściągnełam list z nogi kruka po czym ptak odleciał. Rozwinełam go i zaczełam czytać.


Jeśli to czytasz znaczy że się spisałaś. Weź wynagrodzenie i znikaj jeśli chcesz żyć

—Zleceniodawca

Kazali mi tak po prostu znikać? Postanowiłam to zignorować. Zaraz wyniosą to z czego się tak cieszyli. A ja muszę zobaczyć co to? Po prostu muszę.

Dwoje mężczyzn wychodziło z jaskini. To co nieśli było ciężkie i świeciło na pomarańczowo. Z porozu wyglądało jak spory świecący kamień. Ale coś w tym wyglądzie było znajmego. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! To był kryształ magnetyczny! To dlatego miałam pilnować by się nikt nie zbliżał. Ludzie położyli kamień na ziemi , a następnie staranie owineli w materiał. Cieszyli się i chcieli zrobić sobie przerwę z udanej roboty. Kiedy nagle pojawiło się czterech  magów ubranych w granatowe płaszcze. Byli ubrani tak samo jak tych dwóch przed nimi. Spojrzeli na zmęczonych i uradowanych ludzi. Ci się do nich uśmiechali. Ale magowie byli poważni. Jeden z nich tylko lekko się uśmiechną na widok kryształu. Wtedy skiną głową na pozostałych trzech. Nagle w ich dłoniach pojawiły się świecące kule energi które po chwili trafiły w ciała robotników. Wszyscy nie żyli i leżeli martwi na ziemi. Jednak ktoś jeszcze wyszedł z jaskini. Widząć całe zajście chwycił kilof i zaczą biec na jednego maga. Mag zaś zmaterializował kulę ognia która spaliła człowieka na wiór. Magowie wzieli kryształ i zapakowali go do metalowej skrzyni. Po czym odeszli z wyspy. Nawet ja płatna zabójczyni byłam zdruzgotana całym zajściem. Ale co mogłam zdziałać przeciwko czterem magom?

Perspektywa naratorki

Wracamy do Jandor!

    Słońce chyliło się ku zachodowi . Czerwone światło słońca dotykało jeszcze wieszchołków wysp gdzie ludzie zamykali swoje warsztaty. A statki wylatywały już coraz rzadziej. Nasi ulubieńcy właśnie przechadzali się po uliczkach Jandor. Rzecz jasna nie wszyscy na raz. Sylian została pod karczmą gdyż w karczmie jak to co wieczór zaczeło robić się coraz "ciekawiej".  Finnick, Elis Trevor i Cori szli parę ulic od placu głównego. Nagle z nikąd wyłoniła się postać w kapturze z którego wystawały końcówki fioletowych włosów. W pośpiechu trąciła niechcący zmiennokształtną. Cori się obróciła żeby zwrócić jej uwagę. Ale jej już nie bylo. Finnick spojrzał za siebie zaniepokojony.

- Chyba nie tylko my tu jesteśmy "niezwykli"- Powiedział patrząc na kompanów.

- Mów za siebie! Ja jedyny tu mogę się pochwalić normalnością!- Odrzekł Trevor.

- Normalność to słowo stworzone przez niczym wyróżniających się ludzi aby przestrzegać schematów- Odpowiedział mag.

- Nim całkiem zmienimy temat. Czy chodziło ci o tamtą fioletowowłosą?- Spytała Elis.

- Tak-Odpowiedział mag.

- A to czemu?- Ożywiła się nagle Cori.

- Nie wyczółyście? Jest magiem- Zauważył Finnick.

- Nie- Odpowiedziała Cori.

Z perspektywy Darvin

  Biegłam kamiennymi ulicami Jandor. Byłam na tyle roztrzepana w tej chwili że zapomniałam o tym by stłumić obecność mojej mocy. Ale jestem głupia! Jeszcze ktoś by mnie wykrył! Niebezpiecznie jest teraz mi wracać do Jandor. Ale nie mam wyjścia w końcu mam dług do spłacenia. Z nie wiadomych mi powodów Cerbisiańscy strażnicy się tu kręcą. To na pewno nie dotyczy mojej sprawy. Biegłam dalej kiedy stwierdziłam że muszę przystanąć by złapać odech. Oparłam się o zimną ścianę jednego z budynków mieszkalnych. W ciemności dostrzegłam ludzką sylwetkę. Postać była ubrana w ciemne szaty przez co ciężko było mi ją dostrzec. Stała po drugiej stronie równierz oparta o ścianę. Zaczeła się do mnie zbliżać. Dopiero wtedy dostrzegła granatowy kolor długiej szaty. Ten kolor nigdy nie kojarzył mi się dobrze. A gdybym stłumiła w porę moc nie miałabym teraz problemu. Poważny wyraz twarzy, podkrążone oczy i pewność w nich. Zdecydowanie jeden z członków Bracwta Chaosu. Mimo że widziałam go pierwszy raz wiedziałam że do nich należy. Podszedł do mnie ja zaś zachowałam spokój przybierając postawę obronną.

- Zaprowadzisz mnie do jego kryjówki- Rzekł zimnym głosem, kątem oka dostrzegłam że chowa coś w rękawach.

- Jedynie gdzie mogę cię zaprowadzić to sześć stóp po ziemią!- Odpowiedziałam podnosząc głos dla lepszego efektu.

- Zrobisz co ci każe inaczej Bractwo będzie musiało podjąć niekonwencjonalne kroki- Ostrzegł mnie o czymś o czym już wiedziałam.

- Przykro mi nie mogę wam pomóc, nie popieram waszych metod- Odpowiedziałam

Wtedy mag w końcu pokazał że w jednej ręce trzyma prosty nóż, druga zaś lśniła od iskier. Miałam odpowiedzieć szybkim atakiem ogłuszającym ale wtedy z ciemność ktoś nadbiegł i uderzył maga ciężkim przedmiotem. Mag padł ogłuszony na ziemię. Nad nim stała postać którą prawdopodobnie nie dawno mijałam. Obcy spojrzał to na leżącego to na mnie.

- Zwykłe dziękuję by wystarczyło- Odezwał się do mnie trzymając topór w ręku.

- Dziękuję- Odpowiedziałam niechętnie przyglądając się nie znajomemu po czym moja uwaga przeszła na leżącą osobę. Nigdzie nie dostrzegła krwi czyli że oberwał tępą częścią broni. Jakby był to mag na wyższym poziomie może by się zdołał obronić ale czego się spodziewać po takich płotkach.

- Niebezpiecznie chodzić ci samej kiedy niczego nie widać?- Spytał przekładając broń z ręki do ręki.

- Umiem o siebie zadbać, a gdzie twoji towarzysze? Spytałam przypominając sobie o ludziach których minełam.

- Czekają na mnie . Zapomniałem czegoś z karczmy a akurat ten w szatach stał mi na drodze- Odpowiedział.

- Aha. Na twoim miejscu upewniłam bym się że ten mag nie wstanie. Muszę już iść, żegnaj- Powiedziałam nie chcąć tracić czasu. Poprawiłam swój płaszcz i udałam się w mrok.

- Czeka...- Chiał zawołać ale już przestałam go słyszeć.

Perspektywa Trevora.

Kobieta poprawiła swój płaszcz i uciekła rozpływając się w ciemnościach. Akurat wtedy dostrzegłem że z płaszcza wypadła kartka papieru. Próbowałem ją zawołać ale ona znikła mi z oczu. Podniosłem więc kartkę która była parę razy złożona. Rozłożyłem ją i zaczełem czytać.


Droga Darvin piszę do ciebie ten list w pośpiechu. Z uwagi że ktoś może ją przechwycić nie piszę twojego prawdziwego imienia. Jeśli to czytasz udaj się do Jandor tam gdzie ostatnio mnie widziałaś. Moje notatki już nie są bezpieczne. Proszę cię więc abyś przeniosła je w bardziej oświecone miejsce.

—Idoraj

Co ten stary zegarmistrz ma wspólnego z tą dziewczyną? To musi być jakaś grubsza sprawa, jeśli w to wszystko jest zamieszana magia.

Z perspektywy Taliona.

  Rozumiałem powagę swej misji jednak nie do końca rozumiałem jej sens. W końcu po co mieszać Cerbisiańskiego asasyna w politykę Jandor? Miałem kogoś odnaleść. Nie podali mi jej dokładnego wyglądu.   Jednak powiedziano mi że jest kobietą posługującą się magią i kręci się przy niej wąż. Do tego ma zielone oczy. Nie powiedziano mi tego wprost ale po wyglądzie zleceniodawcy domyśliłem się że mam szukać kogoś z rodziny królewskiej. To że córka tutejszego władcy zagineła lata temu , nie jest żadną tajemnicą. Prawdopodobnie są pogłoski że wróciła z jakiegoś powodu do miasta. Równie dobrze może dawno nie żyć. Ale muszę to sprawdzić.

 Wędrowałem pod osłoną nocy kiedy usłyszałem jęki z rynsztoka. Normalnie pomyślałbym że to bezdommny czy żebrak jednak granatowa szata była zbyt nowa by to sugerować. Z czoła mężczyzny leciała  krew. Majaczył coś pod nosem. Minołem go wiedząc że nie mogę ingerować w sprawy tutejszych ludzi.  Żałowałem że nie jestem w stanie wyczówać magii, poszukiwania wtedy były by prostsze. Wtedy nawiedził mnie pomysł. Zawróciłem się i udałem się w poszukiwaniu znajomego maga. 

Pół godziny później...

 Teraz podążam ulicą za Finnickiem. Nie było go łatwo znaleść. Najpierw okazało się  że niema go w karczmie. A potem musiałem się dobrze roglądać by go nie ominąć. Jeszcze trzeba było go odciągnąć od rozmowy z Cori i Elis. Magowie są uciążliwi.

- Więc mówisz że ją znajdziesz?- Zapytałem patrząć na ledwo widocznego maga.

- Nie mówię że ją. Wygląd osoby o której mówisz nie zgadza mi się z osobą którą ostatnio widziałem. Poza tym nie wiem czy wyczówam akurat jej moc. To może być jakikolwek inny mag- Objaśnił nie spuszczając wzroku z ścieżki.

Wędrowaliśmy jeszcze tak z piętnaście minut. Kiedy Finnick się zatrzymał i zaczą obmacywać ziemię. Topiero po chwili zauważyłem że na jednym z palców Finnicka jest krew.

- Przechodziła tędy nie dawno. Być może ją zatakowano, a może ona kogoś. Jednak nie wydaję mi się by używała mocy do walki- Jego odpowiedź odrazu skojarzyła mi się z tym człowiekiem z rynsztoku, ale nie chciałem wyciągać pochopnych wniosków.

Szukaliśmy dalej . Moją uwagę przkuł dziwny blask czegoś na ziemi co odbijało blask księżyca. Pewnie bym to zignorował ale wtedy Finnick znowu się zatrzymał, przykląkł i podniósł rzecz. Była to mała łuska.

- Zbyt miękka jak na smoczą. Jesteśmy na właściwym tropie- Powiedział dając mi wężową łuskę. 

- Mam nadzieję- Odpowiedziałem.

- Tak właściwie to po co mnie wezwałeś? Zwykle bez problemu odnajdujesz ludzi- Spytał mnie mag idąc dalej przodem.

- Łatwo znaleść kogoś kto nie wie  że jest szukany. Ci co wiedzą, robią wszystko by pozostać  nieodnalezionymi. Może jakbym miał bardziej szczegułowe informacje. Ale chyba nawet ty wiesz że na Jandor nie podaję się szczegółowych informacji- Co było prawdą, stałym mieszkańcą nie było trzeba wiele tłumaczyć tak samo oni wiele nie tłumaczyli nowo przybyłym.

Nagle mag zatrzymał się . Rozglądał się przez chwilę poczym spojrzał na mnie.

- Tutaj ślad magii jest najświeższy jednak nie wiem gdzie iść dalej. Zupełnie jakby ukryła się gdzieś tutaj ale nie wiadomo gdzie- Powiedział Finnick.

- Pewnie jest gdzieś w jednym z mieszkań- Zasugerowałem rozglądając się po obu stronach ulicy.

Po obu stronach ulicy stały budynki przypominające kamienice. Miały conajmniej cztery piętra.  W takich budynkach mieszkali zwykle ci z mniej bogatszych mieszczan i biedniejsi rzemielśnicy oraz służba.  Bardzo wątpliwe by ktoś z rodziny królewskiej miał by się u kogo schronić z tych osób. Jest też mało prawdopodomne żeby tu mieszkała jeśli niedawono tu przybyła. Złaszcza żę zwykle budynki te są pełne. Po lewej stonie były małe drzwi nad którymi znajdował się stary szyld. Litery były już zniszczone i nie dało się nic z nich odczytać. Można było jednak dostrzec na nim narysowaną zębatkę.  To był symbol mechaników i czasem zegarmistrzów. Warsztat wyglądał na od dawna nieczynny. Mało okno przez które wpadało światło było dawno pęknięte a pajęczyna zasłoniała wszysyko co było w środku.  Mieliśmy je minąć jednak Finnick tuż pod drzwiami dostrzegł kolejną wężową łuskę. 

- To musi być tu- Finnick wskazał na drzwi.

Już wyjąłem mały nożyk do rozbrojenia drzwi kiedy Finnick po prostu je otworzył. Spojrzałem na niego spod kaptura.

- Ty to nie dasz się popisać- Powiedziałem wchodząc.

W środkiu było ciemno. Było mało miejsca a wokół było pełno zakużonych przedmiotów takich jak zegary czy ich części oraz przedmioty. Nie było nic szczegulnego. Po prostu stary zakurzony warsztat. Zamknołem drzwi a Finnick wytworzył trochę światła. Po naszej prawej stronie znajdowało się biórko na którym kiedyś przyjmowano zamówienia.  Nie było nic co wskazywało na obecność poszukiwanej a jednak ślady prowadziły właśnie tutaj. Nie było tu nawet nic wartościowego. Wisiał tylko jeden zegar na ścianie który ciągle chodził. Wahadło bujało się prawo i w lewo a wskazówki wydawały się właściwe z obecną porą.  Mag podszedł do tego zegara i pociągną za wahadło. Niespodziewanie otworzyło się przejście prowadzące na dół. 

- Skąd wiedziałeś?- Zapytałem.

- Na wahadle był ślad czyjeś dłoni- Odpowiedział mag schodząc na dół.

Schodziłem powoli w obawie przed pułapkami. Jednak takowych nie było, lub na rzadną po prostu nie trafiliśmy. Nie było to wcale głęboko. Jedynie parę stopni niżej od standardowej piwnicy. Jednak gdy skończyły się nam schody znikąd pojawił się metrowy wąż który na nas sykną i pokazał ostre zęby. Zamiast nas zatakować natychmiast zawrócił i znikną nam z oczu. 

- To było niepokojące-Stwierdziłem.

- Po mimo wszystko włamaliśmy się do cudzego warsztatu nawet jeśli nieczynnego od dawna- Zauważył Finnick.

- Tylko nie rób mi z tego powodu wyrzutów sumienia- Tym razem to ja poszłem przodem.

Starczy na dzisiaj. Wybaczcie mi taki długi brak nextów, szkoła mi nie pozwalała. Nie stety wkrótce wyjeżdzam i nie będę miała czasu na pisanie. Ale przed wyjazdem postaram się coś napisać. Tak jak prosilście mnie wróciłam. Nie wiem jednak na jak długo. Mam jeszcze w planach parę opowiadań na nadchodzący rok, jednak nie na tej wiki.

Z perspektywy Darwin.

Właśnie zabierałam notatki Idoraja kiedy mój wąż do mnie podpełz. Był przestraszony. Szybko schowałam notatki do torby i ukryłam się za drzwiami. Ku mojemu zdziwieniu nie byli to magowie w granatowych szatach. Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich używał magi.  Rozejrzeli się po ciemnym pomieszczeniu ale chyba mnie nie zauważyli. Jednak nie miałam szansy wymknąć się nie zauważona. Uran zasyczał na widok jednego z nich, co wyraźnie zwróciło na mnie uwagę. Wziełam głęboki odech i zamknełam stare drzwi za którymi stałam. Obaj mężczyźni obrócili się w moją stronę nieco zdziwieni.

- To chyba ona- Powiedział mag do swojego towarzysza.

- Kim jesteście i co tu robicie!?- Zapytałam ostrym tonem.

- Szukaliśmy cię, właściwie on szukał, ja mu tylko pomagałem- Mag wystawił ręce pokazując że nie ma złych zamiarów.

- Jesteś Darvin? A może Maddy?- Zmroziło mi krew w żyłach gdy nieproszony gość w kapturze wymówił moje prawdziwe imię.

- Nie tobie oceniać kim jestem!- Zaprostowałam dając mu znać by nie wymawaił mego prawdziwego imienia.

- Masz rację, ale ktoś ważniejszy odemnie cię szuka. A ja chcę tylko dostarczyć cię do tych osób- Jego słowa mnie niepokoiły , magowie nie wynajeli by nikogo takiego. Czyżby mówił o mojej rodzinie?

- Przykro mi ale nigdzie z wami nie pójdę, nie zamierzam tam wracać- Próbowałam dać im jasno do zrozumienia by sobie odpuścili.

W takim razie weźmiemy cię wbrew twojej woli- Odpowiedział powoli do mnie podchodząc.

Zgodnie z moim życzeniem Uran wplątał się między nogi najemnika , co sprawiło że się potknął. Zaczełam biec w stronę wyjścia zostawiając zdezeriętowanego maga. Nie chciałam używać magi, nie tu gdzie mam tyle wspomnień. Gdy jednak wybiegłam na zewnątrzn na równi ze mną wybiegł mag. Staną na przeciw mnie.

- Nie chcę z tobą walczyć. Właściwie to mój znajomy mnie namówił by cię szukać. Na przyszłość nie zapomnij ukryć mocy- Zachowywał się dziwnie uprzejmnie jak na osobę która chciała mnie porwać. - Też nie chcę z tobą walczyć. Nie na wzgląd na ciebie ,a na miejsce w którym jesteśmy. 

Jednak w jego dłoni w jednej chwili zmaterializowała się kula ognia. Już chciałam rzucić zaklęcie odbijające kiedy kula poleciała nie w moją strone.  Poleciała dalej kilka, kilkanaście metrów za mną. Po chwili usłyszałam nieznośny krzyk i padnięcie kogoś na ziemię. Obróciłam się i ujrzałam człowieka w granatowym płaszczu który ostatnio mnie zatakował miał poparzoną całą twarz którą próbował zakryć w dłoniach. Prawdziwy zawodwiec od razu spróbował by to jakoś złagodzić ale tego poniosły emocje.

- Nie musisz dziękować ale na przyszłość lepiej zacieraj ślady- Doradził mi kiedy najemnik wybiegł na zewnątrzn, był wyraźnie zdezeriętowany.

-  Dlaczego mi pomogłeś?- Spodziewałam się prostej odpowiedzi, ale i tak zapytałam.

- A dlaczego ludzie wogle pomagają sobie? Potrzeba ochrony swoich, ty jesteś magiem której z niewyjaśnionych przyczyn szuka mój przyjaciel. Poza tym teraz będę mógł się chwalić że uratowałem silniejszego od siebie maga- Jego odpowiedź mnie zirytowała a zarazem schlebiła. Nie każdy otwarcie się przyznaję że jest od kogoś wyraźnie słabszy.

- Rozumiem że dogadałeś się z nią Finnick. Świetna robota!- Pogratulował mu asasyn- To może teraz pujdziesz z nami?- Zapytał jakby myślał że po tym co się tu stało zmienię zdanie. 

- Nie!- Powiedziałam a może chciałam powiedzieć kiedy nagle coś uderzyło mnie w głowę. Dopiero teraz spostrzegłam że tego Finnicka tu nie było, musiał mnie ogłuszyć. Straciłam przytomność.

Przez pewien czas była tylko ciemność. Kiedy jednak zaczełam odzyskiwać świadomość, a mroczki zikły, zauważyłam że jestem w niewielkim drewnianym pokoju i leże na łóżku. Chwilę tak leżałam nim oprzytomniałam na widok człowieka z toporem który nagle się do mnie odezwał.

- Gadaj co masz wspólnego z Idorajem!?- Niemal krzykną kiedy ktoś złapał go za ramię i uciszył. Ja w tym czasie obmacałam wszytskie moje kieszenie i nigdzie nie wyczółam listu.  Dopiero wtedy sobie uświadomiłam że ten człowiek musiał go znaleść. Tylko co on ma wspólnego z Idorajem?

- Daj jej może oprzytomnieć- Powiedziałam granatowłoasa dziewczyna. W pomieszczeniu było kilknaście osób chyba siedem.

- Wybacz za ten zaduch, ale wszyscy się tu zlecieli gdy cię tu przynieśliśmy!- Najemnik spojrzał na zebrane osoby w pomieszczeniu.

- Jak ci duszno to otwórz okno!- Upomniał go jakiś kobiecy głos nie należący do granatowłosej.

Czemu nie zanieślićie mnie do swoich zleceniodawców?- Spytałam czując jeszcze ból z tyłu głowy.

- Po pierwsze moich. Po drugie mój pomocnik uparł się żeby cię tu przetrzymać, a po trzecie Trevor mówi że mamy wspólnego znajomego. Więc to im dziękuj!- Oznajmnił.

- Co ze mną chcecie zrobić?- Rzecz jasna zadałam to pytanie by wiedzieć co ja powinam zrobić im za przetrzymywanie mnie tu wbrew mojej woli.

- Jeszcze nie wiem, ale chyba jak się uprą to będę musiał powiedzieć naszym znajomym że nie żyjesz. Pod warunkiem że powiesz o co chodzi z Idorajem i magiem który cię ciągle zatakował, gdyż biedaczek spalił sobie język i nic nie możemy z niego wyciągnąć- Powiedział Najemnik. A ja nawet nie chciałam wiedzieć do czego ta banda jest zdolna jeśli przyciągneli tu dwóch niebezpiecznych magów.

- I co jeszcze?! Może od razu zaprosimy ją do naszej i tak już ciasnej grupy!?- Powiedziała z irytacją w głosie czarnowłosa o niebieskich oczach. 

Na dzisiaj chyba wystarczy. Powinnam coś napisać po świętach. A na razie WESOŁYCH ŚWIĄT!


Może nexta i nie napisałam. Ale za to macie tu ode mnie świeżutki prolog w nieco innych klimatach!

http://www.deviantart.com/art/Utracony-dom-Prolog-658205547

Rozdział  XX[]

  Usiadłam na łóżku i spojrzałam na nich. Po mimo że wydawali się groźni nie wydawali się chcieć mnie zabić. Do tego znali imię Idoraja, z drugiej strony mogli je wyczytać z listu którego zgubiłam. Do tego nie wiem do czego oni wszyscy są zdolni. Na dodatek nigdzie nie widziałam mojego węża. Jeśli dwóch z nich mnie szukało to zna moją tożsamość. 

- Ty jesteś Maddy, tak? Nie chcemy ci zrobić krzywdy, po prostu chcemy wiedzieć co masz wspólnego z Idorajem- Asasyn jednak zna moje imię. 

-  Chce mojego węża!- Zażądałam.

-  Jakiego węża?!- Granatowowłosa się wzdrygała.

- Proszę - Mag podał mi naczynie z którego zaraz wypełzł Uran i owiną się wokół mej szyii.

- Co powinniśmy z tobą zrobić skoro nie chcesz mówić?- Błękitnooka spojrzała na mnie.

- Przynieśliśmy cię tu, pokonaliśmy typów którzy cię ścigali i nawet odarliśmy twojego węża. Może jednak zasłużyliśmy na trochę twojego zaufania- Zasugerowała Czerwonowłosa.

- Dobrze, ale asasyn ma wyjść. Inaczej nic nie powiem- Powiedział po chwili namysłu, domyślając się że przysłał go ktoś z pałacu.

- W porządku- Wyszedł zamykając za sobą drzwi, nie sądziłam że tak po prostu wyjdzie. Po chwili ciszy nie wyczuwając tego człowieka w pobliżu , oparłam się o brzeg łóżka i zaczęłam mówić.

- To było parę lat temu. Z powodu swoich skłon ości do magii, musiałam opuścić swój rodzinny dom. Nie było to dla mnie łatwe. Musiałam kraść, uciekać, ukrywać się. Na dodatek nie do końca panowałam nad swoją mocą, co nie pozwalało mi się długo ukrywać. Pewnego dnia do miasta przybył Idoferi, właściwie mieszkał tu już od kilku miesięcy. Zauważył mnie jak próbowałam wykraść jedną z złotych części zegara w jego warsztacie. Zamiast mnie ukarać czy wezwać straże spytał czy jestem głodna. Nie jadłam nic od dłuższego czasu więc przytaknęłam. Potem dowiedziałam się że Idoraj wyczul że jestem magiem . Zaproponował mi zostanie w warsztacie i możliwość dowiedzenia się więcej o magii za pilnowanie warsztatu kiedy go nie będzie, czasem sprzątanie. Nie pożałowałam on chociaż sam nie używał tego typu mocy, posiadał zbiór ksiąg które o tym pisały. Spędziłam tam rok dowiadując się i ucząc się o magii co raz więcej. Nic co dobre nie trwa jednak wiecznie. Okazało się że pewne bractwo magów chcę dorwać jego i jego wiedzę. Nie chcąc mnie narażać kazał mi opuścić miasto i udać się w pewne miejsce, a sam wyjechał do Cerbis. Dużo później dostałam list w którym dowiedziałam się że Idoraj ma kłopoty i miałam zadbać by jego notatki nie dostały się w niepowołane ręce. Resztę już znacie- Skończyłam.

- To wiele wyjaśnia. Ale dlaczego chcą dorwać Idoraja?-Odezwała się nagle białowłosa.

- Zna magię czasu, wie za dużo o tym jak działa nasz świat, do tego umie okiełznać moc kamieni magnetycznych-Odpowiedziałam.

- To tłumaczy dlaczego zszedł do podziemi- Stwierdziła błękitnooka. Musi być naprawdę nie ufny jeśli się tam ukrywa.

- Idoraj coś o tym wspominał, coś mi mówi że powinniśmy wrócić do Cerbis- Zgadzałam się z przeczuciem Trevora, myślę jednak że Idoferiego jeszcze długo będą szukać.

- Nie, jeśli bym się do niego udała znaleźli by go po moich śladach. A zakładając że widzieli was przy mnie mogą też pójść za wami. Nie chcę was w to mieszać- Nie chcę by mnie obciążali i nie chcę ryzykować ich życia.


-Zebrałaś już wszystkie jego notatki?- Spytała Czerwonowłosa.

Przed dotarciem tutaj otrzymałam jeszcze jeden list. Idoferi pisał o ruinach na wyspie Światła. Jest tam coś co trzeba zabrać. Pisał jedynie że jest to przedmiot ukryty w metalowej skrzyni i że sam nie rozumie jego działania. Stwierdził jedynie że jest bardzo niebezpieczny- Zebrani w pokoju przysłuchiwali mi się uważnie.

-  Wyspa Światła, czy to nie wyspa w środkowej części Irwezny w której jesteśmwy?-Przypuszczenia Granatowłosej były prawie poprawne.

- Dokładnie na skraju jej środka nie daleko dolnej części. Byłam w jej pobliżu, niegdyś- Spojrzałam zdziwiona na kobietę w płaszczu, gdyż droga tam w którymś momencie przestaje prowadzić po mostach, a statki nie mają powodu by odwiedzać to miejsce.

- Coś mi mówi że chcecie iść ze mną. Dlaczego? Prawie mnie nie znacie- Zdziwiłam się wiedząc że mogą się wpakować w niezłe kłopoty.

- Słowo ruiny budzi we mnie ciekawość . Poza tym dawno nie miałem okazji poznać innego maga- Uargumentował Finnick.

- Znam okolicę i mogę ci pomóc- Wyjaśniła czerwonowłosa.

- Będę szczera. Mam u nich dług i dopuki go nie spłacę latem wszędzie z nimi-Odpowiedziała zmiennokształtna.

- Nie chcę zostawać sama poza tym jestem tego samego zdania co Cori- Granatowowłosa wskazała głową na zmiennokształtną.

- Ja chcę po prostu dowiedzieć się czegoś o sobie. Może znajdę to w ruinach- Odpowiedziała białowłosa.

- Nawet nie wiem czy chcę iść z wami. Ale przez pewien czas nie powinienem wracać do Cerbis- Ten człowiek trochę mnie przeraża.

- To wasza sprawa czy chcecie za mną iść. Jeśli jednak mnie okłamujecie i zabierzecie przed demną tamten przedmiot obiecuję że poznacie moją prawdziwą moc. Na tyle że długo będziecie zbierać swoje szczątki po otchłani.

- A co z Talionem?- Spytała dziewczyna w dziwnym ubraniu.

- To jego sprawa- Odpowiedział Finnick.

Ja w tym czasie wstałam. Odzyskałam niemal wszystko ale zauważyłam że niema mego płaszcza. Mogłam przysiąść że leżał tuż obok mnie jeszcze jak się obudziłam.

Z perspektywy Taliona.

Zmierzałem do pałacu zdać raport z misji. Rodzina królewska nie będzie zadowolona ale może to i lepiej. Wszedłem jednym z wejść głównych ,pokazując strażom królewską pieczęć. Nawet nic nie mówili. Mógł bym wejść tajemnym przejściem, jednak nikt mi nie zaufał na tyle żeby mi je pokazać. Trafiłem do sali gdzie kazali czekać gościom. Byłem ubrany w zwykły cywilny strój by się nie wyróżniać . Czekałem sam .              W międzyczasie rozpamiętywałem to co podsłuchałem w pokoju. Nie byłem zadowolony z tego co miałem zrobić bo całą misję szlag trafi!  Nie wspominając o konsekwencjach, ale było już za późno na zmianę wyboru. Sam zdecydowałem. W pomieszczeniu usłyszałem trzy stuknięcia w ścianach, otupałem cztery razy stopą. Ściana przede-mną zamieniła się w wejście do korytarza. Udałem się korytarzem, by po chwili znaleźć się w nie wielkim ale dobrze urządzonym pomieszczeniu. Ukląkłem przed siedzącym przede-mną starszym już brodatym człowiekiem . Miał wysoko uniesioną głowę a szare włosy wydawały się czarne w tym pomieszczeniu. Nie miał przy sobie insygnii królewskich. Miał przy sobie przypięty krótki miecz, wydawał być sam, choć nie do końca było to prawdą. Spodziewałem się tu kogoś innego. Najwyraźniej sam chciał usłyszeć tę informację.

- Co masz dla mnie ważnego?- Spytał donośnym głosem.

Informację które zaraz podam, nie spodobają ci się panie- Powiedziałem trzymając w rękach zawinięty przedmiot.Mów!- Rozkazał.

Wstałem i podałem mu mokry płaszcz z zaschniętymi plamami krwi. On patrzył na płaszcz gdy ręce zaczęły mu się trząść.

- Przykro mi. Znalazłem to na obrzeżach wyspy. Jestem niemal pewien że należał do niej. Świadkowie też zeznają że widzieli dziewczynę podobną do niej, już wtedy nie była w najlepszym stanie- Starałem się mówić z współczuciem.

- Jesteś pewien? W mieście były zamieszki z udziałem magów- Mówił z nadzieją.

- Tam na pewno jej nie było . Prawdopodobnie była ranna i ktoś zrzucił ją z krawędzi wyspy, może zrobiła to sama nie radząc sobie z mocą- Zaproponowałem.

- Starczy odejdź!- Gdy to powiedział spuścił głowę, jednak nie ronił łez. Dawno się z tym pogodził, ale do tego momentu miał nadzieję, nadzieję którą mu odebrałem. 

Odszedłem więc w ciszy ze spuszczoną głową, pokornie. Nie zrobiłem tego bo tak chciałem. Nie chciałem też odbierać wolności pewnej osobie i skazywać ją i jej moc na zamknięcie w złotej klatce. Jeśli zechcę to sama wróci. Za miękki robię się do tej roboty.

Pierwszy next od dawna! Jak będę miała czas to na pewno będę pisać. Nie martwcie się nie zamykam jeszcze tego opowiadania.

A tu macie link do innego http://sabanda5.deviantart.com/art/Utracony-dom-659955768

  Perspektywa narratorki.

Nie łatwo było im opuścić miasto w tak dużej grupie a co dopiero podrurzować. Zważywszy że żadna z zmiennokształtnych nie uniesie takiej ilości ludzi trzeba było coś wynająć.

- To znowu lecimy cudzym statkiem? Nie chcę, abyśmy znów natrafili na jakiś piratów-Elis spojrzała w stronę miejsc gdzie akurat stało parę statków powietrznych.

- Jak to znowu na piratów? Spotkaliście ich?!- Zaciekawiła się Deliska, fioletowłosa również podniosła wzrok.

- Długa to historia,później wam opowiemy- Odpowiedział Trevor- Powiedźcie lepiej czym powinniśmy dotrzeć na tą twoją wyspę Darwin. 

- Najlepszy byłby nie duży statek. Nie rzucający się w oczy. Jakby tylko ktoś z nas tylko sterował statkiem bez dodatkowej załogi było by świetnie- Darwin opisała swój wymarzony statek, Trevor spojrzał na nią ponuro.

- Może smoka do tego? Poza tym nikt z nas nie umie sterować statkiem- Dodał ironicznie Trevor.

- Jak wy dotarliście tu z Cerbis bez statku?! Rzaden szanujący się człowiek nie wyobraża sobie nawet takiej podróży!- Oburzyła się Darwin.

- Tak właściwie podróżowaliśmy statkiem, czasem Cori i Kari nas podrzuciły, trochę po mostach, na piechotę. Nawet spotkaliśmy pewnego zmiennokształtnego który nas podrzucił- Elis nagle zaczęła wymieniać wszystkie ostatnio przeżyte momenty, dopóki Cari nie zasłoniła jej ust dłonią.

- Książkę o swoim życiu napiszesz jak to się skończy Elis!- Zmiennokształtna zwróciła białowłosej uwagę.

- Tak właściwie Cori nie masz jakiegoś smoczego kuzyna lub znajomego który mógł by nas podrzucić?- Zapytała Deliska.

- Cicho bo ktoś usłyszy! Nie nie mam! Co ty sobie myślisz!- Warknęła Cori.

- Przepraszam że się wtrącam . Ale nie możemy po prostu kogoś wynająć?- Zaproponował Finnick.

- Wiesz co Finnick powoli zaczynam cię lubić, myślisz w miarę racjonalnie jak na maga! Człowiek poklepał go po plecach.

Kupili więc nie wielki statek z drugiej ręki. Na lepszy nie było ich stać nawet po oddaniu biżuteria Darwin. Wydawał się jednak solidny i wszyscy mogli się na nim zmieścić. Choć mało przestrzeni przypadało na jedną osobę. 

- Dobrze że nie bierzemy tego asasyna. Wtedy wo-gule nie było by prywatności- Deliska wspomniała o Talionie.

Gorzej było kogoś wynająć. Mało kto ufał przybyłym spoza Jandor. Poza tym wydali i tak sporo pieniędzy na statek i mało kto chciał odlecieć tak daleko za tą cenę. Poza tym jandorczycy latali głównie w górne części Irwezny. Rzadko zapuszczali się w dolne, chyba że po rzadkie surowce. W końcu jednak znaleźli. Lekko spitego starszego człowieka który jest w stanie polecieć praktycznie wszędzie za butelkę rumu. Nie był to najlepszy kandydat ale umiał sterować statkiem. Grupa właśnie wchodziła na statek.

- Naprawdę nie mogliśmy zaczarować statku żeby sam poleciał? Spytała Deliska patrząc z niechęcią na sterownika. 

- Tak. Nie możemy obecnie nadużywać magi. Dłuższe użycie mogło by sprawić że granatowi magowie nas wytropią- Wyjaśniła fioletowłosa.

- Masz rację!- Przyznał Finnick- Poza tym łatwiej otrzeźwić pijanego niż całą noc kontrolować statek by leciał gdzie chcesz.

- Cieszcie się ale to ja muszę pilnować by skrzydła z balonami nie nawaliły- Powiedziała Elis grzebiąc za czymś w torbie.

- Oj nie martw się. Też zostaję na zewnątrz. W końcu byłem z was najdłużej na statku powietrznym, nieco innym niż ten, ale myślę że sobie poradzę.

Wyruszyli dwie godziny później. Nie było widać żadnych złych znaków na niebie a do nocy było jeszcze sporo czasu. Sylian stała na pokładzie wpatrzona w horyzont z niepokojem. Zupełnie jakby bała się przeznaczenia które za nią podąża.  Mijali wyspy, jednak ich nie ubywało. Zlatywali w końcu coraz niżej gdzie był ich cel. Człowiek o imieniu Henry stał przy sterze pogwizdując sobie. Czasem opowiadając coś o gargulcach z krańców, Elis i Finnickowi. Mimo iż dziewczyna ledwo dowierzała staremu korsarzowi była zaciekawiona istotami o których opowiadał a które miały miano legendarnych w Irweźnie.

- Naprawdę je pan widział?- Spytała zaciekawiona.

- Nie tylko widziałem. Ja je spotkałem! Odmienne są to od nas stwory. Szara skóra, trzy pary kończyn jak u smoków, i płaski nos. Nie mają ogonów jak mówią legendy. Mają za to szalenie przenikliwy wzrok. Na podstawie jednego spojrzenia mogą stwierdzić kim jesteś a nawet jaką masz rodzinę! Jeśli kiedyś spotkasz gargulce, nigdy nie kłam i nigdy nie patrz im w oczy!

- Czy to prawda że mówią odmiennym językiem niż my? Błękitnooka nie specjalnie przejmowała się przestrogami starego człowieka.

- Tak , mówią inaczej niż my czy jaki kol-wiek mieszkaniec Irwezny. Nie umiem mówić ich mową. Mówi się że byli na niebie nim Bogowie się na nim zjawili- Henry mówił dalej.

Skoro nie znasz ich mowy  to skąd tyle o nich wiesz?- Spytał Finnick podchodząc do starca.

- Nie znają naszego języka. Ale widząc nas potrafią odgadnąć nasze zamiary. Spotkałem je przy Krańcach. Stały na skalistej wyspie i śledziła mnie i moich współpracowników gdy przewoziliśmy towar. Poszybowały do nas. Nie atakowały po prostu obserwowały nas z dystansu. Jeden z nich staną na krawędzi statku. Chciałem go odgonić . On jednak trzymał w swoich szponach rannego człowieka. Zostawił go na statku i odleciał. Ten człowiek nam o nich opowiedział. Został ranny po pożarze swojego statku. Opowiadał że zajęły się nim. Opowiedział też o ich zwyczajach. Jednak gdy pytaliśmy co u nich robił milczał. Wtedy też jedynie trzymał w dłoniach biało zieloną łuskę i milczał z spojrzeniem skupionym na pokładzie- Łykną trochę rumu i opowiadał dalej.

Zaczynało się ściemniać  trzeba było znaleść bezpieczną wyspę na nocleg, gdyż niebezpiecznie było latać nocą między wyspami.  Deliska rozglądała się czujnie będąc bardziej niespokoną niż zwykle. Zauważył  to  Finnick który natychmiast do niej podszedł.

- Może cię nie znam ale wydajesz się zaniepokojona. Kiedyś słyszałem coś o intuicji zmiennokształtnych. Jednak ty martwisz się jak człowiek- Zauważył Mag , Deliska odwróciła się gwałtownie w jego stronę będąc wcześnieś odwrócona w stronę wysp.

- Martwię się o rodzinę, niepokoją się o mnie ale mnie nienawidzą, to skomplikowane Finnick. Wież mi jakbyś ty miał takie pochodzenie też być ciągle nie mógł znaleść dla siebie miejsca. Z resztą nie chcę o tym mówić.

- W zmiennokształtni nie macie pewnie łatwo. Ale nie myśl sobie że fach maga to lekki kawałek chleba- Finnick wskazał na siebie.

- Wy magowie?! Błagam nie rozśmieszaj mnie! Zawsze wspomagacie się magią, możecie bez problemu udawać zwykłych ludzi ale możecie też oficjalnie tytułować się magami. Myślę jakbyś trochę poćwiczył to miał być ciepłą posadkę na królewski  dworze!- Liska nie wyobrażała sobie żeby mając taki dar mieć ciężko.

- Może, nie dla mnie jednak pałace. Wole podróżować i szukać prawdy o świecie-Odpowiedział Finnick.

- Mówisz jak jakiś mędrzec, Merlinie- Zaśmiała się Liska.

- Szykować się! Wkrótce lądujemy- Krzykną Henry gdy na niebie było już prawie ciemno.

Wylądowali na niewielkiej wyspie porośniętej drzewami z niewielkim jeziorem po środku. Nikt na niej nie mieszkał poza zwierzętami. Awanturnicy wyszli by wyprostować kości i się rozejrzeć. Sterownik po wylądowaniu i złożeniu skrzydeł zasną. Reszta rozpaliła ognisko na wyspie i jadła kolacje. 

- Nie ma to jak odetchnąć świeżym powietrzem po pobycie w Jandor. Niesądzicie?- Trevor delektował się brakiem miejskich zapachów i tłumów z jakimi miał okazję zetknąć się na Jandor.

- Widzisz Trevor, tylko że przy tobie nie da się odychać tym świeżym powietrzem!- Powiedziała Corni która miała wrażliwy wilczy węch.

- Corni trochę przesadzasz! Ale faktycznie wszystkim nam przydała by się kąpiel- Hope spojrzała na wszytskich wokół ogniska.

- Na wyspie jest płytkie jezioro, można się wykąpać- Zauważył Finnick.

- Jestem strasznie senna, więc pójdę pierwsza- Odrzekła Elis wstając i kierując się w stronę jeziora.

Po odejściu Elis rozmowa trwała dalej.

- Hej nie zastanawiało was kiedyś dlaczego do nas wogle dołączyła?- Spytała Hope.

- Nie jednokrotnie o tym wspominała, nie wiem o co ci chodzi?- Zauważł Finnick.

- Nie o to mi chodzi każde z nas posiada jakieś moce poza nią dziwne że jeszcze się nas trzyma-Zauważyła Hope.

- W sumie ma rodzinę i ma gdzie wrócić, bynajmnij jeśli zapomnino o naszym pierwszym incydencie w przeciwięstwie do reszty, ale to jej wybór- Oznajmiła Cori.

- Ej a propo wiecie może dlaczego nie ściąga przy nas tej czapki z goglami?- Spytał Trevor.

-  Może lubi ją nosić jak naprzykład Deliska swoje tatuaże, wiecie znak rozpoznawczy-Zaproponował Mag.

- To nie to. Pamiętam jak w karczmie prawie wykręciła komuś rękę gdy chciał by ją zdjeła- Przypomniała Cori.

- A może po prostu ją spytacie dlaczego nigdy jej nie ściąga nawet kiedy śpi- Zasugerowała Darwin.

- To zbyt ryzykowne, jeszcze się obrazi i nie będzie chciała reperować tego statku. Prawda jest jednak taka że chyba każdy, z nas coś ukrywa. Aż bym teraz poszedł zobaczyć co ma pod czapką, bo w końcu czasem musi ją ściągać- Powiedział Trevor.

- Zaczynam oli cię mieć za zboka. Serio teraz! A jakby to ciebie ktoś podlądał gdy się myjesz!- Warkneła Cori a reszta dziewczyn przytakneła Finnick milczał - Może faktycznie przesadzam, ale jeśli to jedyna okazja by się dowiedzieć? Sami przyznajcie że to was ciekawi- Trevor miał trochę racji ciekawość trawiła ich od środka.

- No dobrze, ale tylko zobaczyć ją bez tej dziwnej czapki! Jeśli spojrzysz choć minutę dłużej czeka cię długi lot między wyspami! Już o to zadbamy!- Pogroziła Hope.

- A Finnick to co?!- Oburzył się Trevor.

- Jest Dżentelmenem, ale na wszelki wypadek zostanie jakby coś strzeliło do łba sterownikowi-Powiedziała Darwin, Finnick nie protestował.

Udali się więc śladem Elis do jeziora i ukryli w krzakach. Na brzegu było widać większość jej ubrań łącznie z czapką i torbą. Ale białowłosej nigdzie nie było śladu. 

- Pewnie nurkuję- Stwierdziła Deliska.

Miała racje dziewczyna faktycznie znajdowała się pod wodą, rozglądając się za tym co jest na dnie jeziora. Białowłosa zupełnie nie była świadoma że ktoś ją obserwuję. Wynurzyła więc głowę by zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy więc w końcu udało się zobaczyć co ma pod czapką obserwatorzy byli zdziwieni. Oprócz gęstych długich i białych włosów miała na głowie coś jeszcze. Świecące niebieską aurą rogi w kształcie smoczyh skrzydeł na tyle duże że trudno było je zmieścić pod czapką. Nic podobnego u żadnej innej istoty nie widzieli

- Hej czy mi się zdaje czy ona ma na głowie coś w rodzaju smoczych skrzydeł?-Zasugerowała Deliska

- A ja zawsze obstawiałem kocie uszy- Rzekł Trevor.

- Czuję od niej coś dziwnego- Stwierdziła Darwin.

- Zabiję nas jak się zoriętuję...- Cori ukryła głowę między łapami.

Właścicielka nietypowych skrzydeło-rogów odwróciła się w ich stronę, jakimś cudem dostrzegując ich z tej odległości. Jej  twarz spowarzniała. Natychmiast znikneła pod wodą. Tak się im przynajmniej zdawało...



Szukano ją całą noc. Jednak nigdzie nie było śladu po niej . Ubrania też znikneły w tajemniczy sposób. Szuakno w jeziorze jednak nie było jej tam. Zupełnie jakby rozpłyneła się w powietrzu. Z tego co pamiętali to gdy się obróciła i na nich spojrzała zanużyła się pod wodę i znikneła. Towarzyszył jej przy tym jasny rozbłysk światła. Snuli wiele teori jak i gdzie znikała. Od najprostyszych że po prostu dobrze się ukryła po najdziwniejsze jak te że ukryła się w innym wymiarze czy że odpoczątku była tylko złudzeniem. To osotanie jednak odpadało gdyż magowie by się zoriętowali. Szukano jej też wokół wyspy jednak i tam jej nie było. Sterownik też się zażekał że jej nie widział. Podróżnicy przystaneli na krawędzi wyspy by to przemyśleć.

- Aż tak ją uraziliśmy? Nie musiała tego ukrywać każdo z nas miało tajemnice. - Odrzekła Cori w postaci wilka

- Może od początku była kimś innym niż się podowała? - Zasugerowała Deliska.

- Kim niby? Magiem, bogiem, herosem, zmienokształtną?!  - Prychną Trevor.

- Prędzej znaleźliśmy by Taliona ! - Stwierdził Finnick.

- I tu jesteś w błędzie on by znalazł nas prędzej - Poprawiła go Darwin.

Ej!  Co wy na to by wymyślić co mogły by zrobić w tej chwili pozostałe postacie w sensie te które są w obecnej chwili na tej wyspie. Szukać Elis a może świątyni? Możecie zrobić z nimi wszytsko ,daje wam wolną wole. Pomysły podajecie w komętarzach. Mogą być w formie krótkich zdań jak i całych rozdziałów. Osoba z najlepszym pomysłem może zgłosić postać. A zapomniałam wspomnieć że uśmiercanie postaci dozwolone. 

No w końcu co sto komów konkurs!









Serdecznie zapraszam na mego nowego bloga gdzie dowiecie się nieco więcej o postaciach i miejsach! http://pl.smokely.wikia.com/wiki/Blog_użytkownika:Pola1301/Spis_chmur,_czyli_co_się_dzieję_w_chmurach#comm-7335

Advertisement